Jacek Karpiński w II wojnie światowej służył w Batalionie Zośka. W Powstaniu Warszawskim został postrzelony w kręgosłup, a po wojnie zajął się nauką. W 1960 roku był jednym z 6 laureatów światowego konkursu UNESCO. W nagrodę wyjechał na Harvard i MIT. Po powrocie brał udział w konstruowaniu Perceptronu – sieci neuronowej. Na początku lat 70-tych stworzył rewolucyjny komputer K-202 wielkości walizki.
Artykuł to wersja tekstowa jednego z 15 odcinków podcastu “Historia jakiej nie znacie”. Możesz go słuchać uruchamiając player poniżej:
Rok 1971. Przez halę Międzynarodowych Targów Poznańskich dostojnie sunie Pierwszy Sekretarz KC PZPR, Edward Gierek wraz z premierem Piotrem Jaroszewiczem. Tuż za nimi ciągnie się sznur partyjnych działaczy i klakierów.
Pośród tysięcy wystawców z kilkudziesięciu krajów, widać również polskie ekspozycje. Wśród nich jest stoisko zakładów Elwro, które z dumą prezentują komputer Odra. Jednak dygnitarze omijają maszynę wielkości olbrzymiej szafy, a uwagę ich przykuwa komputer o rozmiarach walizki. Pierwszy sekretarz osobiście gratuluje Jackowi Karpińskiemu, dopytując, czy jego K-202 rzeczywiście ma szansę ukazać się na rynku.
– A pomożecie? – pyta Karpiński.
– O tak, pomożemy, pomożemy! – podchwytuje aluzję Gierek.
W czasach gdy Steve Jobs był dopiero nastolatkiem, Jacek Karpiński stanął przed szansą stworzenia polskiej Doliny Krzemowej. Jednak przeciwników miał poważnych. Byli nim… ustrój socjalistyczny i sam charakter genialnego konstruktora.
Dziewiątego kwietnia 1927 roku na świat przychodzi Jacek Karpiński. Mając zaledwie 12 lat na własne oczy widzi bomby spadające na warszawę.
Fałszując datę urodzenia, wstępuje do Szarych Szeregów, zajmując się małym sabotażem. W dłoniach eksploduje mu ładunek wybuchowy. Dopiero eksperymentalne, niezwykle bolesne leczenie pomaga odzyskać mu wzrok.
W wieku 15 lat wstępuje do Grup Szturmowych i staje u boku słynnego poety – Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Pierwszej nocy powstania warszawskiego zostaje ciężko ranny. Kula przechodzi wzdłuż kręgosłupa kompletnie paraliżując ciało. Karpiński powoli dochodzi do zdrowia, ale utykać będzie już do końca życia.
W wieku 19 lat rozpoczyna studia inżynierskie i kończy je w roku, w którym za wielką wodą na świat przychodzi Steve Woźniak, późniejszy współtwórca sukcesu Apple. W roku 60-tym Karpiński zwycięża w konkursie UNESCO i wyjeżdża na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Bank Rozwoju Nowych Dziedzin Techniki w San Francisco chce żeby został u nich w kraju i przewodził tej organizacji.
Amerykanie proponują mu sto tysięcy dolarów rocznie. Jednak Karpiński odmawia. Nie po to walczył w podziemiu, by teraz porzucić ojczyznę.
Po powrocie do Polski, Karpiński uczestniczy w budowie perceptronu, czyli sieci neuronowej, która rozpoznaje otoczenie za pomocą kamery i potrafi sama się uczyć. Kolejnym znaczącym projektem jest komputer KAR-65 – wielokrotnie tańszy i szybszy niż produkowane wówczas w Polsce komputery ODRA.
Jednak był to dopiero prolog do jego życiowego dzieła, czyli K-202.
W czasach gdy komputery były wielkości dużej szafy, Karpiński chciał skonstruować komputer, który mieściłby się w walizce. Początkowo nie chciano go produkować. Specjalna komisja wydała opinię niekorzystną dla Karpińskiego, wskazując, że założenia konstrukcji nie są zrozumiałe.
Karpiński nie dawał za wygraną. W 1969 roku poleciał do rodziny w Anglii. Tam dotarł do firmy MB Metals, która zainteresowała się jego projektem. Jednak Karpiński chciał zbudować maszynę w Polsce. Zdziwieni Anglicy przystali na jego propozycję. Karpiński miał wówczas czterdzieści cztery lata, a sukces wydawał się być na wyciągnięcie ręki.
Zderzenie z ojczyzną było okrutne. Komputera wciąż nie chciano produkować.
Karpiński umówił się na spotkanie z ministrem nauki. Profesor Jan Kaczmarek, z wykształcenia inżynier, uznał projekt za obiecujący i wymusił na Zjednoczeniu Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej, aby zajęło się jego produkcją. W 70 roku podpisano umowę pomiędzy polskim Zjednoczeniem Mera, a angielskim Data-Loop i MB Metals, które otrzymały prawa do sprzedaży K-202 poza krajami socjalistycznymi. Karpiński otrzymał również coś, co nikomu w czasach PRL się nie śniło. Paszport. W każdej chwili mógł wyjechać za granicę.
Karpiński został szefem Pionu Maszyn Matematycznych w Zakładach Era. Oczywiście partia obsadziła swoimi ludźmi całą administrację, od dyrektorów po księgową. Na szczęście konstruktorów Karpiński mógł zatrudniać sam. Rozpoczęła się romantyczna wyprawa w nieznane.
Karpiński zbudował niezwykle zintegrowany i zmotywowany zespół. W pracy nie raz siedzieli do samego rana. Panowała rodzinna atmosfera. Wakacje spędzali razem.
W dniach poprzedzających uruchomienie prototypu konstruktorzy pracowali bez przerwy przez sześćdziesiąt cztery godziny. Poza komputerem nic się nie liczyło. Zbliżał się dzień triumfu.
Polskę zalewała propaganda sukcesu. Edward Gierek, nowy pierwszy sekretarz partii, od kilku miesięcy jeździł po kraju. W styczniu 1971 roku po raz pierwszy rzucił swój słynny propagandowy slogan:
– To jak, towarzysze, pomożecie? – Pomożemy, pomożemy!”, odpowiadali zgromadzeni.
Trwały ostatnie przygotowania do Targów Poznańskich, najbardziej znanej w Polsce ekspozycji przemysłu. Pokazywano tam wszystko: obrabiarki, glebogryzarki, samochody. A wśród nich – komputery.
Na wystawie po raz pierwszy miała się znaleźć przełomowa konstrukcja Karpińskiego, K-202.
W ten czerwcowy poranek 1971 roku upał był nie do zniesienia. Jacek przetarł oczy z niewyspania, pospiesznie zjadł śniadanie, po czym wskoczył do swojego forda capri i ruszył do Poznania. Wiedział, że wystawienie K-202 na międzynarodowych targach może odmienić dzieje polskiej informatyki.
I właśnie w ten dzień stał się cud. Pierwszy sekretarz, Edward Gierek, nie dość, że zainteresował się komputerem, to jeszcze całe 15 minut spędził na rozmowie z Karpińskim. Prasa orzekła, że K-202 jest prawdziwą rewelacją targów. Nagle zamilkły głosy niedowiarków. Wszyscy chcieli pomagać. Karpińskiego zaczęli odwiedzać działacze partyjni, a do zakładu napływały dziesiątki zamówień.
Wkrótce po tym K-202 pokazano na wystawie Olympia w Londynie. Do polskiego stoiska ustawiały się kolejki. Spływały setki ofert. Ale Karpiński nie zwalniał tempa. Zamierzał jak najszybciej doprowadzić do przemysłowej produkcji K-202, a potem rozpocząć pracę nad kolejną wersją komputera.
Niestety do produkcji seryjnej wciąż było daleko. Powstawały kolejne egzemplarze, lecz każdy z nich był zaledwie kolejną, rozwojową wersją prototypu.
Wokół K-202 zaczęło narastać tyle mitów, że trudno było rozpoznać, co jest prawdą, a co fikcją. W prasie zarzucano, że Polska zamiast zarabiać, dokładała do interesu. Żonglując danymi, pisano że aż 85% części trzeba kupować za granicą, a każdy egzemplarz wymaga 1800 dolarów wkładu dewizowego. To przyprawiało komunistyczne władze o zawrót głowy, mimo że komputer zamierzano sprzedawać za 6500 dolarów.
Karpiński coraz częściej miał trudności ze sprowadzaniem podzespołów z zagranicy. Te, które były produkowane w Polsce, często nie spełniały wymagań. Anglicy mieli nadzieje, że Karpiński dysponuje już linią produkcyjną, tymczasem montaż ciągle odbywał się w warunkach doświadczalnych. Wzajemna niechęć i oskarżenia narastały. Czas płynął, a K-202 było wciąż niedopracowanym prototypem. Anglicy dostrzegali, że jego przewaga nad innymi konstrukcjami zaczyna się kurczyć. Byli zdegustowani tą sytuacją. W końcu nie wytrzymali i wycofali się z umowy. Karpińskiego odsunięto od zarządzania produkcją K-202.
Nadzieja na stworzenie polskiej Doliny Krzemowej bezpowrotnie upadła. W tym samym czasie, w Stanach Zjednoczonych na rynku pojawił się komputer wielkości walizki – Apple I.
Zrezygnowany Karpiński zajął się hodowlą świń. Na mazurskiej wsi odwiedzali go dziennikarze – Panie, ale dlaczego pan akurat ze świniami ma tutaj do czynienia? – Dlatego, że wolę mieć do czynienia ze świniami na czterech nogach, odpowiadał.
Po latach, Karpiński wyemigrował do Szwajcarii, gdzie między innymi skonstruował robota sterowanego głosem. Do kraju powrócił w roku 1990. Był doradcą Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego. Chciał komercjalizować kolejne wynalazki, jak inteligentne pióro, ale wpadł w kłopoty finansowe.
Pod koniec życia siedział zamknięty w czterech ścianach, poruszając się na wózku inwalidzkim. Wciąż jednak pracował. Noc w noc zasiadał do komputera, zasypiając zwykle o piątej rano. Zmarł w wieku 83 lat.
A zatem, jakie były przyczyny porażki K-202? Czy jest to historia geniusza-patrioty, któremu urzędnicy polski ludowej rzucali kłody pod nogi? Czy historia ta ma swoje drugie dno?
Przez lata mity i legendy dotyczące konstruktora urosły do niewyobrażalnych rozmiarów. Podsycał je sam Karpiński. Jednak przyczyny upadku wydają się dużo bardziej skomplikowane, a wydarzenia niekoniecznie czarno-białe. Ale to sprawia, że historia Karpińskiego jest jeszcze ciekawsza.
Najłatwiej byłoby uznać, że Karpińskiego zniszczył ustrój socjalistyczny.
W tym czasie na wysokich partyjnych szczeblach ścierały się różne koncepcje naukowo-techniczne. W 67 roku Komitet Akademii Nauk ZSRR zdecydował, że kraje zrzeszone w RWPG powinny wspólnie stworzyć jednolity system maszyn cyfrowych RIAD. Tymczasem K-202 był wynalazkiem stojącym w sprzeczności z tą ideą. Nie pomagały również okupacyjne doświadczenia Karpińskiego, oraz to, że nie należał on do partii ani nie poruszał się chętnie w świecie gabinetów, w których zapadały decyzje polityczne.
Co więcej, umowę z anglikami skonstruowano co najmniej zaskakująco. Gdyby Związek Radziecki chciał kupować K-202, musiałby zwrócić się do angielskiego pośrednika, a nie do Polski. Do tego doszła PRL-owska fobia z wydatkowaniem zagranicznej waluty oraz polityczne intrygi, podsycane przez premiera Jaroszewicza.
Potencjalną przyczyną porażki mogła być również zwykła ludzka zawiść. Rozniosły się wieści, że Anglicy wypłacili Karpińskiemu 15 tysięcy funtów. Mimo iż kwota ta miała posłużyć do sfinansowania pierwszych prac, PRL-owskich urzędników przyprawiała o zawrót głowy. Przeciętny Polak zarabiał wówczas równowartość kilkunastu funtów.
Na domiar złego, podczas Targów Poznańskich Edward Gierek nie podszedł do stoiska Elwro. W relacjach prasowych znalazły się porównania K-202 do najsłynniejszego wówczas polskiego komputera Odra. K-202 mieścił się na biurku, a Odra zajmowała sporą szafę, pomimo dużo gorszych parametrów. Elwro obawiało się, że przeznaczenie sporej ilości dewiz na K-202 może sprawić, że zabraknie ich dla Odry, również korzystającej z zagranicznych podzespołów.
Jednak tym, co być może przesądziło o porażce, był bardzo trudny charakter samego Karpińskiego. Mimo że dbał o swoich ludzi, uważał, że wszyscy poza jego zespołem są głupi, a rzeczy, które robią, do niczego. Nie znosił głupoty ówczesnej władzy. Miał skłonności do koloryzowania swoich zasług, ubarwiania wydarzeń oraz rzucania oskarżeń wobec innych. Słowem, miał talent do robienia sobie wrogów.
W pewnym momencie Karpiński zaczął oskarżać kolegów po fachu o sabotowanie produkcji K-202. Nie mogąc doczekać się na podzespoły z zagranicy, Karpiński postanowił obejść system i zamawiać części na własną rękę. Zarzucano mu, że problemy są efektem jego samowoli. Wzajemna niechęć i oskarżenia narastały.
Strona Polska zdołała zrealizować kilkanaście sztuk K-202, jednak zaniepokojenie wzbudziła ich jakość. Anglicy oczekiwali gotowego produktu, a nie prototypu. Strony nie mogły dojść do porozumienia. Sam Karpiński wysyłał sprzeczne sygnały o postępie prac i gotowości do produkcji seryjnej.
W efekcie Anglicy rozwiązali umowę. Działacze partyjni rekomendowali dalsze prowadzenie prac nad K-202, tym razem dopasowując się do warunków rodzimego rynku i programu RIAD. Udział podzespołów produkowanych w kraju miał być większy niż dotychczas.
Karpiński odrzucił tę koncepcję stwierdzając, że niekorzystnie wpłynęłaby na parametry maszyny. Już bez jego udziału, na bazie K-202 powstał komputer Mera-400, jednak nie zdołał on podbić świata.
W późniejszych latach, jako biznesmen Karpiński nie odnosił sukcesów. Jak sam przyznawał, nie miał głowy do interesów. Zdarzało mu się nie oddawać długów. I co gorsza, w ogóle się tym nie przejmował.
W archiwach IPN znajduje się odręczny zapisek Karpińskiego, w którym wyraża on zgodę na współpracę z wywiadem PRL w zakresie szpiegostwa technologicznego. Oficer prowadzący stwierdza, że Karpiński był niezwykle łasy na pochwały, co też wobec niego czyniono. W trakcie stypendium w USA sporządził charakterystyki amerykańskich naukowców, ale oświadczył stanowczo, że nie będzie werbował ich do współpracy z polskim wywiadem. Później starał się uniknąć głębszej współpracy, jednak problemy finansowe, w tym niespłacony kredyt z USA, zmusiły go do jej kontynuacji. W zamian obiecano mu zatuszować sprawę niespłaconego kredytu.
Powyższe kwestie nie miały wpływu na fakt, że K-202 był świetnym konceptem, który zawierał wiele przełomowych innowacji, jak chociażby podzielenie pamięci na tak zwane strony. Ale z braku możliwości produkcji w większej skali, K-202 pozostał ciekawostką z PRL. Problemem była niedostępność podzespołów, deficyt waluty niezbędnej do ich zakupu oraz brak zdolności organizacyjnych do wprowadzenia produktu na rynek masowy. Ta sztuka nigdy się Jackowi Karpińskiemu nie udała. Polski wynalazca tworzył zaledwie kolejne, genialne prototypy.
Być może pech Karpińskiego polegał na tym, że w przeciwieństwie do Steve’a Woźniaka z Apple, nie znalazł on swojego Jobsa, który pozwoliłby mu skoncentrować się na inżynierii, tym samym odciążając od kwestii biznesowych. Często kluczem do sukcesu ikon technologicznych nie był ich geniusz, a umiejętne dobranie skrzydłowego o komplementarnych umiejętnościach. Bill Gates z Microsoft miał Paula Allena, który załatwił pierwszy kontrakt z IBM. Bill Hewlett miał Davida Packarda, który wziął na swoje barki zarządzanie Hewlett Packard. Kto wie, może obok Karpińskiego zabrakło kogoś takiego, jak Steve Jobs, aby osiągnąć sukces?
Jednego możemy być pewni. Karpińskiemu, mimo wielu jego wad, należy się pełen podziw. Nie była to postać łatwa do zrozumienia, ale i tak, jak na tak trudne czasy, jego osiągnięcia są naprawdę imponujące.
Andrzej Skasko/Historia jakiej nie znacie