).
Ale wróćmy do S101 i kompletnej ciszy panującej podczas jego pracy. No więc, to naprawdę wspaniałe uczucie, nie słyszeć swojego komputera – pozwala znacznie swobodniej zbierać myśli i przelewać je na pa…^^ znaczy, na klawiaturę. A ta jest w przypadku ekskluzywnego Eee całkiem wygodna. Nie aż tak, jak w HP MiniNote, ale na tyle, że pozwala na w miarę bezproblemowe pisanie bezwzrokowe. Przynajmniej do chwili, kiedy nie zapragniemy wprowadzić dużej litery wciskając prawy [SHIFT], bo wtedy nagle kursor przeniesie się… wers wyżej. Za pierwszym razem, pełną skupienia ciszę przerwie zapewne nieco zdumione chrząknięcie czy westchnienie. Za drugim – będzie miało ono pewnie w sobie nutkę poirytowania. Za trzecim mamy szansę usłyszeć stłumione przekleństwo, a przy czwartym, a najdalej piątym utrzymanie nerwów na wodzy stanie się zbyt trudne i anonimowy projektant układu klawiatury zostanie zwymyślany od najgorszych.
I nic dziwnego – w końcu kto umieszcza klawisz [SHIFT] na tym samym poziomie co przycisk strzałki do góry i to w dodatku po jego prawej stronie!? Takie dość… hmmm… specyficzne ułożenie klawiszy pojawia się też w innych komputerkach Eee, jednak tam, paradoksalnie, mniejsze przyciski sprawiają, że piszemy ostrożniej i wolniej, więc “problem prawego Shifta” nie dokucza tak bardzo. Pisząc na S101 można się rozpędzić i… zostać gwałtownie wyhamowanym trafieniem w strzałkę, zamiast w [SHIFT].
Po patrzmy dalej. Ekran jest śliczny – jasny, o mocnych, żywych kolorach. Szkoda trochę, że jego
rozdzielczość to standardowe dla netbooków 1024×600, no ale cóż – można się przyzwyczaić. Wielkie, naprawdę wielkie uznanie należy się inżynierom Asusa za rozmieszczenie portów. Pod tym względem S101 mógłby stanowić wzór dla praktycznie wszystkich innych netbooków i netbooków. Otóż złącza, z których korzystamy, kiedy komputer stoi na biurku (wyjście D-Sub, zasilanie, Ethernet, slot Kensington Lock) zostały zgrupowane na tylnej ściance obudowy – podłączamy, otwieramy klapę, włączamy komputer i problem kabli nie istnieje! Nic się nie plącze po bokach, nic nie przeszkadza – to takie proste, a daje tyle komfortu. Z kolei trzy porty USB i wyjścia/wejścia audio zostały umieszczone tam, gdzie będą łatwo dostępne w każdej chwili – na prawej i lewej ściance obudowy, nie za blisko żadnego jej końca. Perfekcyjnie! Doskonały obraz psuje tylko jeden elemet: gniazdo kart SD/MMC znajduje się z tyłu, gdzie jest kiepsko dostępne. Tym razem jednak konstruktorzy mają mocne argumenty na swoją obronę. Otóż według Asusa gniazdo pamięci będzie przeważnie wykorzystywane do powiększenia przestrzeni dyskowej (z kartą umieszczoną wewnątrz praktycznie na stałe), a nie jako czytnik kart np. z aparatu fotograficznego. W pudełku znalazłem kartę SDHC o pojemności 16 GB, ale nie wiem, czy stanowi ona część standardowego wyposażenia, czy była dodana tylko na czas testów.
Głośniczki małego Asusa grają całkiem nieźle i to wystarczy. Nie będziemy przecież nimi nagłaśniać imprezy. Podobnie nie imponująca, ale wystarczająca okazuje się kamerka internetowa.
A teraz ta mniej przyjemna część – cena. Mniej przyjemna, ale nie przerażająca: wersja podstawowa, taka, jak ta, którą testowałem ma kosztować 1999 zł. Dużo, jak na netbooka (w końcu najprostsze modele Eee czy Aspire One można kupić poniżej 1000 zł!), ale bynajmniej nie najwięcej –
może kosztować
! Jeszcze atrakcyjniej wygląda cena S101 jeśli porównać ją do ultramobilnych notebooków z ekranami 11″, które kosztują po 7-9 tysięcy złotych…
A tak przy okazji, czy wiecie, że S101 ma brata bliźniaka? Niestety, ten zamiast uprawiać sport i pilnować diety wolał leżeć przed telewizorem i obżerać się chipsami. Przy takim trybie życia nic dziwnego, że
(bo to o nim mowa), choć do S101 bardzo podobny, jest zdecydowanie grubszy i
…