Do tej pory widziałem go tylko na zdjęciach. Ciekawy, biało-czarny, pełen prostych, skośnych linii design (tak teraz będą wyglądać wszystkie notebooki FSC) od samego początku przywodził mi na myśl najgorsze wojsko Bardzo Odległej Galaktyki, ale nie było to złe skojarzenie. Co by o szturmowcach nie mówić, prezentują się naprawdę fajnie. Niestety, kiedy tylko wyciągnąłem Amilo Mini z pudełka, okazało się, że paralele sięgają znacznie, znacznie dalej.
Przede wszystkim – z czego to jest zrobione?! Jakość użytego tworzywa przywodzi na myśl
najgorszej klasy odpustowe zabawki, a wykończenie powierzchni tylko to skojarzenie pogłębia. Równie koszmarne jest spasowanie poszczególnych elementów. Pomijam już niezbyt ozdobne stalowe śrubki wkręcone z tyłu netbooka – może niektórzy to lubią – ale szpary między częściami pokrywy matrycy, albo wystający z łączenia górnej i dolnej wytłoczki obudowy kawałki uszczelnienia to coś, czego wybaczyć nie można.
Postanowiłem sprawdzić, jaką pojemność ma bateria. To nie był dobry pomysł. Najpierw przez dobrą minutę mocowałem się z fatalnie wykonanymi zatrzaskami, a potem o mały włos nie pokroiłem sobie dłoni źle wykończoną, ostrą jak nóż krawędzią baterii. Brr… Informacje, które zdobyłem dzięki tej mrożącej krew w żyłach przygodzie są dwie. Pierwsza: bateria Amilo Mini ma pojemność 2200 mAh. Druga: nie jest bezpiecznie rozbierać tego netbooka bez rękawic ochronnych…
Po bokach i z przodu, zestaw portów. Tu niespodzianka – oprócz typowych złącz USB (niestety tylko dwóch), VGA, wyjścia D-sub i czytnika kart flash 4-w-1 Amilo Mini jest wyposażony w slot ExpressCard 34! No, to mi zaimponowało. To złącze pozwala na rozszerzanie funkcjonalności komputera o cały szereg dodatkowych urządzeń – również takich, których jeszcze nie ma na rynku – a do tej pory taką możliwość oferował tylko HP MiniNote 2133 i Lenovo Ideapd S10 (ten ostatni ma złącze w wersji 54). Wreszcie jakiś plus! No, to zobaczmy, co będzie dalej.
Otwierając klapę ekranu trzeba pamiętać, żeby w porę zatrzymać ruch. Zawiasy odchylają się tylko do pewnego kąta, bo potem blokuje je obudowa a ich jakość sugeruje, że próba szerszego otwarcia pokrywy mogłaby się zakończyć, niestety, powodzeniem.
Klawiatura? “Jejku, jakie maleństwo!” – jak powiedziała pewna kobieta do ekshibicjonisty. Niestety, klawisze są naprawdę mikroskopijne a pisanie na nich to prawdziwa mordęga – szczególnie, że klawiatura odstaje od obudowy i podczas stukania w przyciski drży, kołysze się i w ogóle żyje własnym życiem. Za to, dla kontrastu, touchpad sprawuje się naprawdę nieźle. Choć też jest mały i ma klawisze ulokowane po bokach (co mi zupełnie nie przeszkadza, ale większość użytkowników bardzo tego nie lubi) działa pewnie i lekko.
Niezłe wrażenie robi też ekran. Matowo wykończona matryca świeci równo i jasno, dobrze reprodukując kolory. A co w środku? To, co zwykle. Atom N270, gigabajt pamięci RAM, Intel 945, Wi-Fi. Dysk 60 GB jest trochę mniejszy, niż przeważnie widujemy w netbookach, ale za to dostajemy nie takie znów powszechne złącze Bluetooth oraz lepszą niż zwykle kamerę internetową – ma aż 1,3 Mpix!
Spodobało mi się kilka drobiazgów, w tym przycisk wymuszający wyciszenie wiatraczka chłodzącego (nie hałasuje jakoś straszliwie, ale działa niemal cały czas) oraz klawiszowe kombo włączenia-wyłączenia kamery. Każde działające urządzenie mniej to kilka minut pracy na baterii więcej…
Niestety, plusy nie przesłaniają nam minusów. Nie mają szans – jest ich zdecydowanie za mało… Amilo Mini pasuje do imperialnych szturmowców nie tylko wyglądem, ale również katastrofalną wręcz jakością. Oczywiście tytuł tej notki jest (zapewne) przesadzony. Obawiam się jednak, że nie za bardzo…
Chcecie zobaczyć więcej zdjęć? Zapraszam do galerii!