Fenomen demoparties to zjawisko o tyle niezwykłe, że nikt nie sprawuje nad nim nadzoru od samego zarania (końca lat 80.). A jednak, na przestrzeni prawie 30 lat, rok w rok można zwiedzać Europę i obcować z komputerową sztuką. Tylko dlatego, że komuś się jeszcze chce…
Syndrom organizera powinien mieć w rdzeniu wyryte litery “holizm”. Bo mniej więcej tak właśnie działa. Jeśli raz zorganizujesz demoparty, prawdopodobnie zrobisz to również za rok, myśląc o tym jak fajna będzie trzecia edycja. Podczas trzeciej imprezy i tak ktoś nakłoni cię na kolejną, a rok później… to przecież już tylko jedna impreza i będzie jubileusz. Powyżej pięciu demoparties jest już górki.
Nie oznacza to jednak, że praca włożona w organizację demoscenowych imprez przynosi jakieś inne zyski (no może poza “szacunem”, “było zaje***cie”, “scena rulez”). Przeciwnie. O ile pod koniec lat 90. organizer jeszcze jakoś wiązał koniec z końcem (przy frekwencji sięgającej nawet 1000 osób dało się nawet ufundować pieniężne nagrody, rozdawane w kopertach), to już w 2005 roku w Polsce demoparciany “interes” osiągnął dno. Ok. 50 uczestników to próg, poniżej którego każda impreza tego typu jest w plecy. Nawet jeśli odbywa się u samego szatana w zadku (a są takie miejsca w Polsce), a wynajem sali stanowi ledwie ułamek kosztów. Z resztą – przedimprezowe koszty to nie wszystko. Oprócz opłat za salę trzeba przecież również wynająć projektor, nagłośnienie. Zapłacić ochronie, przekupić obsługę baru… Punkt kulminacyjny – demoparty dla organizera to największe wyrzeczenie – podczas gdy gromadka rozbawionych scenowców bawi się i o mało co nie rozniesie party place na wszystkie strony świata – organizer musi czuwać. Nie tylko zbiera prace konkursowe (dziś najczęściej dostarczane na pendriveach przyczepionych smyczą z napisem “wróć do mnie” do właściciela), ale również dogląda, dokarmia i poucza całe stadko, na dodatek zbiera opłaty za wejściówki i pokrzykuje.
Po dwóch dobach takiego zamieszania, organizer pada na pysk, pracowicie nad ranem podlicza kreatywnie wypełnione formularze do głosowania, rozdziela nagrody i marzy jedynie o tym żeby to party już się skończyło. Odsypiając dwie zarwane noce śni tylko o jednym: nigdy więcej party, a w myślach podlicza straty poimprezowe i utopione w demoscenie pieniądze.
I tak już od 1997 roku, kiedy to pomagałem Jonkowi zrobić pierwszą demoscenową imprezę w małym, niegdyś wojewódzkim mieście Włocławek. W tym roku organizując Riverwash 2008 także obiecałem sobie, że będzie to ostatnia impreza w jakiej maczam palce. Dlatego z niekłamana przyjemnością zapraszam wszystkich na Riverwash 3 (2009), które tym razem odbędzie się w dniach 4-6 września 2009 w klubie No Mercy w Warszawie. Strona WWW imprezy jeszcze w powijakach, więc radzę nie zaglądać.