Rozgrywkę można opisać następująco: idę, idę, idę, spotykam przeciwnika, wciskam aktywną pauzę, ustalam cele, odpalam walkę, gość pada, idę dalej. No chyba, że nie padnie. Wtedy wczytuje sejwa i próbuję ponownie. I tak w kółko.
Wczoraj rozmawiałem o tej grze z Pawłem Feldmanem z CD Projektu. Twierdzi, że zabawa zaczyna się po zakończeniu głównych wątków, kiedy zacznie się wypełniać te dodatkowe. Pojawia się wtedy więcej przeciwników, a poszczególne misje mają ponoć niesamowity koloryt. Wietrzyłbym PR-owa ściemę, gdyby nie fakt, że Fallouta wydała Cenega.
Sprawdzę to może kiedyś w wolnej chwili, kiedy krążek wróci do mnie od Wita. Tymczasem wracam do Drakensanga.