Świat pełen białych ścian

Chciałoby się rzec: pokaż mi swoja komórkę (telefon), a powiem Ci kim jesteś. Dużo w tym prawdy. Gadżeciarzy łatwo rozpoznać po zmienianych notorycznie telefonach, zgodnie z panująca modą. Ci, którzy wciąż noszą w wypchanych kieszeniach zielonooką Nokię z zewnętrzną antenką i dwuwierszowym wyświetlaczem łatwo zaliczyć do grupy zwykłych użytkowników telefonów, korzystających z takiego urządzenia wyłącznie do tego, do czego telefon (w pierwotnych założeniach) został stworzony. Dresów łatwo rozpoznać po tym, że nie kumają połowy opcji swojej komórki, a ich książka kontaktowa pełna jest wpisów po poprzednim właścicielu.

Ja sam nigdy nie przyzwyczaiłem się do klepania SMS-ów na ubogiej w przyciski klawiaturze komórki. Dlatego już drugi w kolejności telefon (Nokia 5500, aka “harmonijka”) miała już pełne QWERTY. Kolejne modele również. Choć większość współczesnych telefonów (ok, to retroblog, ale nie bądźmy purystami) przez dodatek w postaci pełnej (prawie) klawiatury gwałtownie puchnie w cenę i gabaryty, trudno odmówić im większej funkcjonalności. I, żeby nie było wątpliwości – bez dotykowego ekranu nie wyobrażam sobie przyzwoitego telefonu, ale na takim ekraniku pisać więcej niż cztery znaki nie zamierzam.

Gdyby (#1)

telefon miał jeszcze projektor, łatwiej byłoby mi wybrać się na demoparty razem z komputerem (szczególnie tym oldschoolowym) – C64 ze stacją swoje ważą – wyświetlacz w komórce i biała kartka papieru znacznie zmniejszyłyby gabaryty bagażu każdego scenowca (o ile komórka miałaby wejście wideo). Owszem, można zabrać netbooka i emulator, ale to nie to samo.

Gdyby (#2)

wybrać się ze znajomymi, kilkoma kratkami piwa i komórką z projektorem na łono natury, uzupełnić zestaw kieszonkowej elektroniki o wydajne ogniwa słoneczne, to laptop, komórka, prześcieradło i kilka sznurków (do zawieszenia ekranu) wystarczyłyby, żeby wieczorami miło spędzać czas przy demach… (albo jak kto woli filmach).

Gdyby (#3)

trzeba było szybko zorganizować pokaz dem (albo jakąś inną prezentację) – to odpowiednio wyposażony telefon byłby wszystkim, co jest potrzebne wprawnemu prezenterowi. Koniec z targaniem notebooków, a nawet netbooków.

Gdyby (#4)

używać telefonu tak, jak zazwyczaj, tj. pozostawiać go zawsze na biurku podczas prac biurowych, czy nie milej byłoby rozmawiać z kimś przez zestaw głośnomówiący, widząc podgląd rozmówcy na ścianie?

Gdyby (#5)

wybrać się na wakacje z ukochaną pod namiot, płachta wakacyjnego schronienia pewnie byłaby idealna do wieczornej projekcji filmowej. Takie plenerowe, namiotowe minikino objazdowe, z biletem na dwuosobowy seans. Lepsze to niż amerykańskie autokino, a i atmosfera bardziej intymna.

Popularyzacja komórek z projektorami może również spowodować gigantyczne zmiany społeczne. O ile dziś popularne jest pokrywanie białych ścian graffiti, to już za kilka lat projekciarze mogą toczyć prawdziwą walkę z grafficiarzami o wolną przestrzeń do wypowiedzi, być może nowej formy sztuki.

Dzieciaki zdobędą też nowy oręż do nabijania się z kolegów, wykonywania mniej lub bardziej paskudnych żartów w miejscach publicznych i w szkołach. Ale to już zapewne pod czujnym okiem kamer.

Cacko z wyświetlaczem teoretycznie dałoby się również wykorzystać do modyfikowania treści wielkoformatowych reklam, które uprzykrzają życie niektórym lokatorom… albo do wyrażania sprzeciwu co do bzdurnych kampanii reklamowych (zarówno politycznych, jak i produktowych).

PS

Kostek w swoim mobilnym blogu dubluje argumenty przeciw projektorom – porównajcie punkty 1 i 4. Pomijając “bo nie” niedaleka przyszłość prawdopodobnie błyskawicznie zweryfikuje punkty 2 i 3.

Jedna wolę nosić w kieszeni ciężki telefon z projektorem, bo kto wie jakie jeszcze zastosowania wymyślą dla niego ludzie.