Powód? Są co najmniej dwa, oba równie istotne. Po pierwsze – szybkość działania. Mimo znacznego postępu, jaki dokonał się w sektorze cyfrowych kompaktów, nadal zwykle są to aparaty, które wykonują zdjęcia z pewnym opóźnieniem. Okropnie denerwującym opóźnieniem. Ktoś, kto spóźnił się z rejestracją pierwszych kroczków swojego dziecka lub próbował sfotografować dziewczynę na huśtawce, w którymś momencie wrzuca kompakt do szuflady, maszeruje do sklepu i wychodzi z niego z lustrzanką. Bo lustrzanki, choć oczywiście różnią się pod względem dokładności i szybkości pracy układu ustawiania ostrości (zależy ona również od obiektywów), cechuje jedno – zdjęcie wykonywane jest niemal dokładnie w chwili, gdy naciskamy spust migawki.
Drugim, równie ważnym powodem wyboru lustrzanki jest jakość zdjęć. Ma na nią wpływ po pierwsze większa powierzchnia matryc światłoczułych, która przekłada się z kolei na większą ilość światła, które na nie pada, a więc większą ilość rejestrowanych danych. Stąd już tylko krok do lepszej jakości fotografii o znacznie niższym poziomie szumów i większym zakresie dynamiki. Wystarczy powiedzieć, że ilość artefaktów (szumów) w kompaktach mierzy się w procentach, natomiast w lustrzankach – w dziesiątych częściach procenta.
Jednak lustrzanki mają też pewną wadę: z reguły są droższe niż aparaty kompaktowe. Dlatego my staraliśmy się pokazać w teście wyłącznie tańsze modele, kosztujące na pewno mniej niż 3000 zł, przy czym 16 z nich można nabyć za mniej niż 2000 zł, a Sony A200 – nawet za mniej niż 1000 zł.
Każdemu według potrzeb
Jeśli ktoś zapytałby, jaka jest najlepsza lustrzanka cyfrowa w cenie do 3000 zł, to odpowiedź jest prosta – powinien zainteresować się jednym z pięciu pierwszych aparatów w naszym rankingu. Pamiętajcie jednak, że w polu “Cena do” musicie wpisać kwotę 3000 zł.
Pierwsze miejsce zajął Canon EOS 40D, którego atrakcyjna cena wynika z faktu, że na rynku jest już jego następca – model 50D. W takich wypadkach cena poprzednika z reguły spada i właśnie dzięki temu EOS 40D to wyjątkowo opłacalny zakup. Jednak pod wieloma względami dorównują mu (a czasem nawet przewyższają) inne modele z lustrzankowej średniej półki: Sony A700, Nikon D90 czy japońsko-koreańscy bliźniacy Pentax K20D i Samsung GX-20.
Sprawa nie jest więc taka prosta. W naszym teście przyjęliśmy najbardziej typowe kryteria oceny sprzętu, badając jego możliwości, szybkość pracy i jakość zdjęć. Jeśli jednak dla kogoś ważniejsze byłyby jakieś inne kryteria, kolejność w tabeli mogłaby być zupełnie inna. Przykład: dla niektórych niezwykle istotne są rozmiary i waga aparatu. W takim przypadku najlepszym rozwiązaniem będzie kupno Olympusa E-420 (zwłaszcza z obiektywem 25 mm) lub Panasonica G1. Tego ostatniego świadomie umieściliśmy w tym teście, choć to… nie lustrzanka. Ma on jednak możliwość wymiany obiektywów i dużą matrycę, a pod względem jakości zdjęć i szybkości działania nie ustępuje lustrzankom.
Innym często stosowanym kryterium jest cena – tu warto polecić Canona EOS 1000D, Nikona D60 albo niezwykle tani model Sony A200. Jeszcze kto inny będzie szukał aparatu z nowoczesnymi bajerami, takimi jak możliwość nagrywania filmów Full HD (Nikon D90) czy kadrowanie w trybie Live View (Sony A300 lub A350). Naprawdę jest w czym wybierać, choć warto najpierw się zastanowić, które cechy lustrzanki są dla nas rzeczywiście istotne.
Podsumowanie
Tanie lustrzanki są dobre, bo są… dobre i tanie. Brzmi banalnie, ale to prawda. Nie znam osoby, która żałowałaby, że kupiła lustrzankę cyfrową, zwłaszcza jeśli wcześniej fotografowała kompaktem. To po prostu bardzo opłacalna przesiadka, nawet w czasach kryzysu.
Lustrzana nowoczesność…
Jeśli ktoś przyzwyczaił się do fotografowania kompaktem trzymanym w wyciągniętej przed siebie dłoni, z pewnością zainteresuje się możliwością rejestracji zdjęć w trybie Live View. Polega to na tym, że fotografujący w czasie kadrowania patrzy na tylny ekran lustrzanki, tak samo jak w kompaktach. A raczej prawie tak samo, bo “dziarskie” lustrzanki zamieniają się w tym trybie w jakieś powolne graty, często wolniejsze nawet od kompaktów.
Widzieliście kiedyś pingwina w wodzie? Tak szybko zwykle działa lustrzanka, ale po włączeniu przez nas Live View zmienia się w nieporadnie drepczącego po lodzie śmiesznego ptaka we fraku. Ustawianie ostrości w trybie detekcji fazy przypomina zwykle w takiej sytuacji w mało wydajne ostrzenie na zasadzie maksymalizacji różnicy kontrastu, ewentualnie pomiar fazowy działa dalej, ale lustrzanka zaczyna wariować i raz po raz to opuszczać, to podnosić lustro. Tak czy siak, nie funkcjonuje to sprawnie ani nie jest wygodne. Na razie jedynym skutecznym rozwiązaniem, zastosowanym po raz pierwszy przez Olympusa, a obecnym aktualnie tylko w lustrzankach Sony A300 i A350, jest zaimplementowanie dodatkowej matrycy, służącej do podglądu kadru. Poza tymi dwoma aparatami Live View prezentuje się… jak kwiatek do kożucha.
Inne nowoczesne rozwiązania spotykane w lustrzankach są znacznie bardziej pożyteczne. Systemy automatycznego czyszczenia matrycy znajdziemy prawie we wszystkich modelach – i bardzo dobrze, bo osiadające na sensorze pyłki to dla właścicieli aparatów z wymienną optyką prawdziwa zmora. Nie rozwiązują one problemu całkowicie – co pewien czas trzeba jednak oddać lustrzankę do serwisu lub próbować oczyścić ją samemu – jednak radykalnie go zmniejszają.
Inny wyznacznik nowoczesności to stabilizacja matrycy, czyli rozwiązanie na stałe zintegrowane z korpusem i działające z wszystkimi podpiętymi do niego obiektywami. To oczywiście duża wygoda. Producenci, którzy nie stosują takiego rozwiązania, rekompensują to z powodzeniem stabilizacją optyczną – wyposażono w nią niemal wszystkie nowe obiektywy, także te tanie. Dlatego rynek podzielony na zwolenników stabilizacji matrycy (Olympus, Pentax, Samsung i Sony) i stabilizacji optycznej (Canon, Nikon, Fujifilm, Panasonic i Sigma) pozostaje w równowadze. Obecnie nie warto więc kierować się tym kryterium podczas wyboru aparatu.
I lustrzana tradycja
To właśnie swej wyjątkowej budowie lustrzanki zawdzięczają nie tylko nazwę, ale i to, że w wizjerze oglądamy dokładnie to, co “widzi” obiektyw. No, prawie dokładnie, bo jednak wizjer wizjerowi nierówny – jest kilka istotnych szczegółów, którymi wizjery się różnią, a które rzutują później na podwyższenie albo obniżenie komfortu korzystania z aparatu.
Jeden z tych szczegółów to wielkość wizjera. Nawet jeśli uwzględniamy tylko lustrzanki kosztujące do 3000 zł, różnice w tym zakresie mogą być znaczne. Przestronne wizjery znajdziemy w Canonie EOS 5D, Sony A700 czy pozostałych aparatach z pierwszej piątki, nadal niezłe okienka – w Canonie EOS 450D czy nawet Sony A200, a wąskie i ciemne – w najtańszych Olympusach czy Sony A300/350 (koszt znalezienia miejsca na dodatkową matrycę). Do tego dochodzi jasność wizjera – lepsza, jeśli został zbudowany na bazie pryzmatu (np. Canon EOS 40D i Sony A700), a nie układu luster (większość modeli w tym teście) – oraz pole krycia kadru. Tylko profesjonalne lustrzanki za grube tysiące złotych ukazują sto procent tego, co zostanie zarejestrowane na zdjęciach, natomiast tańsze modele “obcinają” nieco krawędzie kadru, zwykle odwzorowując 95 proc. jego powierzchni.
Ergonomia i solidność budowy
Kształt, rozmiar i rozwiązania zastosowane na korpusie to kolejne cechy aparatu wpływające na wygodę jego użytkowania. Rozpiętość jest tutaj spora – od uszczelnionych (czasem tylko częściowo) korpusów opartych na metalowym szkielecie po lżejsze i mniej wytrzymałe konstrukcje z tworzyw sztucznych. Łatwiej wymienić “twardzieli”, bo w cenie poniżej 3000 zł nie jest ich wielu: Canon EOS 40D, Fujifilm S5Pro, Sony A700, Pentax K20D, Samsung GX20, a także – co ciekawe – Pentax K200D, kosztujący mniej niż 1500 zł. Nie znaczy to jednak, że pozostałe lustrzanki to jakieś tanie plastikowe wydmuszki. Tego typu aparaty cechuje ogólnie dość solidna budowa, więc normalnie użytkowane mogą bezproblemowo służyć przez wiele lat.
Jak sprawdzić, który aparat będzie dla nas najwygodniejszy? Po pierwsze oczywiście warto go przymierzyć, czyli wziąć do ręki w jakimś sklepie ze sprzętem fotograficznym lub elektroniką. Po drugie istnieje lista kilku ważnych elementów, które mają niewątpliwy wpływ na ergonomię lustrzanki. Im większy wyświetlacz LCD, tym wiarygodniejsza będzie ocena zdjęć dokonana jeszcze w aparacie. Do niedawna mogła być to tylko ocena wstępna, bo całą prawdę i tylko prawdę ukazywało dopiero zdjęcie wyświetlone na monitorze, jednak ostatnio trochę się to zmieniło. Wszystko za sprawą 3-calowych ekranów o rozdzielczości VGA, które w wybranej przez nas grupie cenowej znajdziemy na tylnych ściankach Nikona D90 i Sony A700. Na tych ekranach naprawdę dużo można zobaczyć.
Kolejny ważny drobiazg to liczba pokręteł regulujących parametry ekspozycji. Jeśli zamierzamy korzystać głównie z trybu automatycznego, nie ma to aż takiego znaczenia, natomiast bardziej ambitni użytkownicy powinni poszukać modelu z dwoma pokrętłami. Nie ma wtedy problemu z równoczesną zmianą czasu naświetlania i stopnia otwarcia przysłony lub z regulacją jednego z tych parametrów i równoczesnym wprowadzaniem korekcji ekspozycji.
I jeszcze jeden szczegół – uchwyt prawej dłoni. Zwłaszcza jeśli nie możemy wybrać się do sklepu, warto zorientować się, czy został on pokryty gumą. Przychodzi tu na myśl porównanie z kierownicą samochodu obszytą naturalną skórą – bez tego swobodnie da się jeździć, jednak pewność i wygoda trzymania są wtedy zauważalnie mniejsze.
Jakość zdjęć
Fora internetowe pełne są dyskusji na temat jakości zdjęć pochodzących z poszczególnych modeli lustrzanek – poziomu szumów, zakresu tonalnego itd. To ważne zagadnienie, ale nie ważniejsze od na pozór głupiego pytania, czy jakiś aparat dobrze leży nam w dłoni. Zapomina się o tym, że jakość zdjęć pochodzących ze wszystkich lustrzanek jest absolutnie wystarczająca nawet do zastosowań typu wydruki formatu A4 lub A3. Jest tylko jedno magiczne słowo, które sprawia, że zapas związany z jakością i rozdzielczością nigdy nie jest za duży – kadrowanie. Im większa rozdzielczość zdjęcia (przy zachowaniu, albo nawet polepszeniu jego jakości), tym szersze pole manewru podczas edycji fotografii w programie komputerowym.
Jak to wygląda w praktyce? Najlepsze wyniki w teście ostrości osiągnęły lustrzanki z matrycami o największej nominalnej rozdzielczości: 13–15 milionów pikseli. Jeśli jednak spojrzymy na te wyniki pod kątem efektywności wykorzystania potencjału matrycy, to w tym przypadku jest ona wyjątkowo niska, np. z 15-milionowej matrycy Samsunga GX-20 otrzymujemy w najlepszym wypadku zdjęcia o faktycznej rozdzielczości ok. 5 mln punktów. Dla porównania 10-milionowa matryca Canona EOS 40D pozwala uzyskać wyniki na poziomie 4,5 mln pikseli, co jednoznacznie wskazuje, że dalsze zwiększanie rozdzielczości sensorów – choć ma jeszcze pewien wpływ na jakość zdjęć – nie ma sensu.
Nadal można odnotować różnice dotyczące poziomu szumów, zwłaszcza przy wyższych czułościach, zaczynających się od ISO 800. Są one jednak mniejsze niż kilka lat temu, więc oprócz wartości liczbowych zaczęło się liczyć coś innego – sposób odwzorowania zakłóceń na zdjęciu. Najładniej robi to Nikon (zwłaszcza D90): szumy mają postać stylowego, niemal monochromatycznego ziarna. Canon rejestruje zakłócenia w trochę mniej elegancki sposób, zaś najwięcej do nadrobienia w tym zakresie mają Olympus i Sony. Niemniej szumy nie są obecnie problemem, który powinien spędzać nam sen z powiek.
Sprawdź aktualny ranking cyfrowych lustrzanek.
Okazja czy pułapka?
Nawet kupując najtańszego EOS-a 1000D, wybieramy już konkretne mocowanie bagnetowe obiektywów i być może na dłużej wiążemy się z produktami z logo firmy Canon.Gdy zdecydujemy się na kupno lustrzanki cyfrowej, warto pamiętać o jednym – ten zakup nierozerwalnie połączony jest z wyborem określonego systemu fotograficznego, np. Canona, Nikona czy Sony, do którego należy mnóstwo różnego rodzaju akcesoriów, obiektywów czy właśnie korpusów lustrzanek. Każdy element tego systemu, na który wyłożyliśmy jakąś sumę pieniędzy, coraz mocniej nas z nim wiąże, przez co wzrasta prawdopodobieństwo, że kolejne akcesoria, a w przyszłości również kolejne lustrzanki również należeć będą do tego samego systemu. W momencie, gdy zdecydujemy się na “okazyjnie tanią” lustrzankę, miejmy więc świadomość, że jej producent liczy na to, iż w przyszłości damy mu jeszcze zarobić.
Istnieją dwie drogi obrony. Pierwsza to kupowanie jedynie ograniczonego zestawu (np. korpus plus dwa obiektywy), który łatwiej będzie w przyszłości sprzedać lub wymienić. Problem w tym, że nawet dwa uniwersalne zoomy (standardowy i długoogniskowy) nie wystarczą do wszystkich tematów zdjęciowych – przydałby się jeszcze obiektyw do portretów, makro itd. Dużo zmienia również kupno zewnętrznej lampy błyskowej – tym sposobem jednak coraz mocniej związujemy się z jakimś systemem.
Dlatego lepszym rozwiązaniem jest świadomy i przemyślany wybór nie tylko samej lustrzanki, ale również systemu fotograficznego, najczęściej jednego z piątki: Canon, Nikon, 4/3 (Olympus i Panasonic), Pentax lub Sony. Każdy z nich jest dobry, każdy oferuje mniej lub bardziej udane konstrukcje optyczne i akcesoria, więc artykuł na temat tego, który z nich jest lepszy, mógłby zająć co najmniej kilkanaście stron. W tym momencie tylko dwie porady: jeśli planujesz w przyszłości zajmować się fotografią bardziej na serio i zacząć zarabiać na niej pieniądze, wybierz Canona lub Nikona, ewentualnie Sony. Natomiast jeśli chcesz zajmować się wykonywaniem zdjęć wyłącznie hobbystycznie, popytaj, jaki aparat kupili twoi znajomi. Wybór tego samego systemu ma pewne zalety: to m.in. możliwość pożyczania sobie ciekawych akcesoriów i obiektywów.