Poprawkowe wariactwo
Ludzie narzekają, ze Linux jest niedopracowany, gdy tuż po instalacji najnowszej wersji wyskakuje jakiś nieciekawy błąd lub coś działa nie tak jak powinno. Tak, wiem, błąd jest szybko zgłoszony i zaraz opublikowana poprawka tylko wystarczy ją ściągnąć. Gorzej gdy błąd dotyczy obsługi połączeń sieciowych – wtedy jesteśmy odcięci poprawek. Trudno się dziwić, że takie sytuacje występują, gdy między wersjami RC a RTM jest tydzień lub dwa. Ile wykrytych błędów można w tym czasie poprawić? Ile błędów ujawni się po “premierze” systemu? Odpowiedź jest jasna: kupa błędów nie zostanie naprawiona albo w ogóle wykryta, bo po prostu się nie da tego zrobić w ciągu paru dni. A zanim dana wersja zdąży się ustabilizować, mamy następną równie dziurawą co na początku poprzednia.
Starsza wersja = brak nowego oprogramowania
Nie zapominajmy o wersji LTS Ubuntu, oznacza ona Long Term Support, czyli długi okres wsparcia. Zazwyczaj jest to 3 lata dla komputerów osobistych i 5 lat dla serwerów. Wersje taką otrzymujemy co 2 lata. Na początku jest zwykle równie dziurawa co każde inna, stabilności nabiera z czasem, którego ma więcej niż “normalna”. po ok 3 miesiącach od wypuszczenia na rynek, możemy powiedzieć, ze jest to pewny i w pełni funkcjonalny system z minimalną ilością niespodzianek. Pięknie nieprawdaż? No jednak nie do końca… Jedną z wad linuksowego piekła zależności są wymagania dotyczące danej wersji danego pakietu, przez co mając ostatnią wersję stabilną Ubuntu(w tym wypadku 8.04), nie zainstalujemy nowych i poprawionych wersji programów. Czeka nas rekompilacja, używanie starej wersji lub aktualizacja do najnowszej “normalnej” edycji, która może pociągnąć za sobą wiele konsekwencji w postaci dziur i błędów.
Sterowniki
Zbyt szybki cykl wydawniczy sieje również spustoszenie wśród producentów sterowników. Po prostu nie nadążają za nowymi wersjami systemu. Nim wypuszczą wersję sterownika kompatybilną z daną wersja kernela, już jest następna wersja – niewiele zmieniona ale już niekompatybilna. I jak tu mieć pretensje do producentów, skoro to po prostu nieopłacalne tak się bawić – lepiej wspierać Windows który ma jedno API i ABI na wiele lat(tutaj Microsoft przesadza w druga stronę:> ).
Co w takim razie społeczność i firmy linuksowe powinni zrobić?
Po pierwsze: normalny, nie wariacki, cykl wydawniczy. Tak by wersja zdążyła się zagnieździć na rynku, dostawała długo aktualizacje poprawkowe(bez nowych i zabugowanych funkcji!) i była po prostu bezpieczna i stabilna. Po drugie: nowinki powinno się przerzucić do gałęzi rozwojowej, gdzie byłoby wiele czasu na ich tworzenie i dopracowywanie przed wypuszczeniem następnej wersji oprogramowania. Według mnie optymalny cykl wydawniczy to 2 lata. W tym czasie można porządnie ustabilizować produkt i rozpowszechnić go a rynku, a w tym samym czasie skupić się na tworzeniu następnej wersji, z wieloma ulepszeniami i nowymi funkcjami. Uwierzcie, tak byłoby znacznie lepiej – nie mówcie, że zatrzymało by to szybki rozwój Linuksa i wolnego oprogramowania, gdyż to właśnie “wariacki cykl wydawniczy” jest głównym hamulcem rozwoju i rozprzestrzeniania się Linuksa na rynku. Po prostu w tym momencie nikt nie nadąża za nowymi wersjami Ubuntu, Fedory czy Mandrivy, nawet ich twórcy. Kolejny raz potencjał drzemiący w Linuksie wydaje się marnować…
Tymczasem wracam do pracy na swoim, chyba już wystarczająco stabilnym Ubuntu 9.04:)