Prawda, możesz dziś kupić jakie tylko wymarzysz sobie mieszkanie, pod warunkiem że cię na to stać. Wolność wyboru!
Niepokojące jest tylko to, że media przeważnie sprzedają nam łudząco podobne filmy i muzykę (gdzie tu więc mowa o różnorodności?) . Trudno chyba rozpatrywać zjawiska popkultury w kategorii: sztuka. Przydałaby się gruba kreska, np. finansowa, rozdzielająca produkty od sztuki. Koniec końców, jeśli artysta ma zamiar cos przekazać, niech robi to własnym sumptem, niech rozdaje swoje dzieła jak grafficiarze swoje murale, a zarabia na życie czymś zupełnie innym. A przy tym zachowuje prawa autorskie, broniące utwory np. przez zmieleniem przez populturę.
Niestety, ten sam brak różnorodności dotknął także komputery. Co z tego, że w sklepie mogę nabyć parę tysięcy różnych modeli tego samego peceta, jeśli różnice pomiędzy nimi w gruncie rzeczy sprowadzają się do tego, czy gra A na takim configu pójdzie, czy będzie skakać. Wybierz produkt Apple’a – podpowiecie. Ok, doceniam fakt, iż Apple stara się wyróżniać wzornictwem, choć sprzedaje takie same bebechy za większą kasę. A ich slick design doskonale wpasowuje się w popkulturę. W końcu od zawsze wiadomo, że być trendi jest bardziej trendi z itrendi. Różnorodność w zakresie systemów operacyjnych na rynku także daje do myślenia: Windows, Windows, trendi Mac OS i mieszczący się w granicach błędu statystycznego Linux. Że Mac OS X fajny? Nie wiem, nie sprawdzałem, utknąłem na etapie Nextstepa.
Różnorodność. To jest powód dla którego lubię sięgać po wynalazki z lat 80. i 90. Fajnie jest mieć wybór – komputera, stylu pracy, częstokroć designu sprzętu (konsekwentnego w większości przypadków). Bo jakoś tak miło jest spojrzeć na maszyny które naprawdę różnią się jak niebo i piekło – niektóre rażą kanciastą konstrukcją, po innych wzrok ześlizguje się, ze względu na obłe kształty. Obudowa to jednak nie wszystko, wewnętrzny “wystrój” również różnił się na tyle mocno, że trudno tu mówić o “kompatybilności” Różnorodność! Fajnie jest wiedzieć, że ludzie maja różne potrzeby, że mieli tez kiedyś szanse wybierać z tysięcy dostępnych modeli, a niektóre platformy wywoływały u ich zagorzałych użytkowników tak duże emocje, że dzisiejsze potyczki wyznawców nadgryzionych jabłek z hodowcami pingwinów i mainstreamowymi wielbicielami okien, są jedynie ich tycim echem (bardziej przypominają obijanie się o siebie kolesi, ze zawiązanymi z tyłu rekami, opatulonych w zimowe kurtki, ochraniacze i kaski, na dodatek w zamkniętej sali, wyłożonej od stóp do głów materacami).
Od razu na myśl przychodzi mi rozróżnianie literatury ogólnie nazywanej fantastyką od mainstremu (tej lepszej, wspanialszej). Cieszę się, że porzucona na pastwę tych, którzy szukają rozrywki fantastyka, nie tylko doskonale bawi, nie tylko pozbyła się zadęcia mainstreamu, to jeszcze wyłoniła tysiące dzieł, do których pięt nie dorastają topowe mainstremowe popprodukcje. Nie czytam literatury głównego nurtu i jest to mój wybór. Tak samo jak nie czytam Faktu.
Pytanie z komentarza: “Voyagerze, w nawiązaniu do listu, jaki kiedyś zamieszczono w TS, proszę, byś się w końcu określił: czy jesteś Commodorowcem, czy Amigowcem?
Bo ja tu widzę odchylenie prawi… tfu! znaczy komodorowe! A najlepiej powiedz mi, co zrobić, by skutecznie poczuć magię C64 – mnie, wyznawcy Przyjaciółki, któremu «coś się robi» jak widzi szaro-bure piksele starszego kuzyna Amigi.”
Jestem półkrwi Amigowcem, półkrwi Commodorowcem:) Obie maszyny równie mocno wpłynęły na to co robie w życiu i gdzie pracuję. Ale gdyby takich połówek było więcej, to chętnie postawiłbym wersje FW (Full Wypas) Spectruma, Amstrada CPC, Atari XL/XE, Atari Falcona obok tego, na co już udało mi się zapracować.
Wiem, zderzenie świata Amigi z 8-bitowym C64 bywa okrutne dla tego drugiego. Ale to nie maszyna odgrywa główna rolę w sposobie, w jaki na nią się patrzy. To ludzie. I nie mam tu na myśli kolekcjonerów, czy kółek fanatyków jakieś platformy. Raczej żywioł zwany demosceną. Przez ten pryzmat (zazwyczaj po długiej opowieści kodera/muzyka/grafika) da się ogarnąć duże, kanciaste piksele.
Tytuł tego postu został zaczerpnięty z pewnego, pełnego niepokojących myśli filmu dokumentalnego, zatytułowanego Surplus (Nadprodukcja – Terror Konsumpcji).