Gra powstała pod okiem Tima Schafera, który dla mnie jest mistrzem na miarę Petera Molyneux czy Erika Chahi. To on jest odpowiedzialny za błyskotliwe przygodówki LucasArts, których klimat, dialogi, humor i wciągające opowieści przykuły nastoletniego Maćka na bardzo wiele wieczorów. Jak tylko usłyszałem, że Shafer wraca na scenę gier komputerowych i stworzy superprodukcję na Xboksa 360, wiedziałem, że powstanie coś ekstra. I nie pomyliłem się.
Brütal Legend opowiada historię Eddie’ego Riggsa – technicznego, który pracuje dla emo-numetalowego zespołu Kabbage Boy. Eddie to olditmer, zdegustowany współczesną popkulturą tęskni za czasami, kiedy heavy metal był surową, podziemną muzyką. Za sprawą niefortunnego wypadku w pracy, Eddie traci przytomność i przenosi się do świata fantasy, który wygląda jak najbardziej tandetne okładki heavymetalowych płyt. Każdy zwyczajny śmiertelnik uznałby, że trafił do piekła, ale dla Eddie’ego to prawdziwy raj, o wiele bardziej autentyczny, niż wymiar rzeczywistości, w którym my żyjemy. Riggs uznaje, inspirowany miejscową legendą, że został zesłany by zbawić ten świat. Wyrusza więc w swoją przygodę, uzbrojony w siekierę i… gitarę elektryczną.
Gameplay Brütal Legend nie jest niczym nowym. Gra jest mieszaniną slashera, strategii czasu rzeczywistego i Grand Theft Auto. Możemy podróżować po wielkim i bardzo interesującym świecie zarówno piechotą, jak i samochodem. Pomiędzy kolejnymi podróżami trafiamy na misje, które albo wykonujemy samodzielnie, albo też z pomocą wojsk składających się z headbangerów, którymi możemy dowodzić. Tak wybuchowej mieszanki nie widziałem w żadnej grze. Pomimo, iż każdy z tych gatunków już gdzieś widziałem, ich połączenie tworzy zupełnie nowy gatunek gry, który ciężko zdefiniować. Gra nie jest trudna, i bardzo dobrze. Shafer znany jest z tego, że jego produkcje nie frustrują graczy i pozwalają po prostu cieszyć się przygodą. Tak jest i tym razem.
Jednak to nie sam gameplay decyduje o pięknie Brütal Legend. Rąbanie siekierą na pół setek demonów jest tylko pretekstem do odkrywania kolejnych miejsc na mapie, szukania przygód i poznawania nowych postaci. I właśnie TO czyni Brütal Legend produkcją, do której często będę wracał i znakomicie wspominał. Fabuła, mimo iż głupiutka i dziecinna, jest spójna, szalenie pomysłowa i tętni humorem. Wszystkie postacie, jakie nam towarzyszą w bojach mają swoją unikatową osobowość, są niepodrabialne a oglądanie cut-scenek (których w grze jest mnóstwo) to nie przykry obowiązek, a świetna zabawa. Gra wciąga nie tylko gameplayem, nie tylko dlatego, że ma dobry engine (aczkolwiek grafika odbiega od przyjętych dziś standardów), ale przede wszystkim dlatego, że człowiek chce poznać dalsze losy Riggsa, chce dowiedzieć się co go czeka za rogiem. Brütal Legend, podobnie jak dobry film czy książka, powoduje, że niektóre postacie darzymy sympatią, a niektórych szczerze nie lubimy. A humor i dialogi… poziom znany fanom przygotówek LucasArts nie został obniżony ani o jotę.
Miłym dodatkiem jest obsada aktorska, która składa się między innymi z wielkich nazwisk sceny heavy-metalowej. Myślałem, że spadnę z kanapy ze śmiechu, jak zobaczyłem Ozzy’ego Osbourne’a w roli mojego mechanika, czy ukochanego mi Lemmy’ego Kilmistera z Motörhead jako nadwornego medyka. Ich kreacje nie są stworzone na siłę – postacie te idealnie wtapiają się w zakręcony świat Brütal Legend, są błyskotliwie zagrane i, podobnie jak reszta, tryskają absurdalnym humorem. Nie inaczej jest z postacią Eddie’ego Riggsa, którego gra Jack Black, dość podrzędny komik i muzyk, którego poczucie humoru akurat bardzo mi pasuje.
Obawiam się jednak, że gra nie zdobędzie godnej jej popularności. Młode pokolenie graczy raczej nie rozumie tego klimatu. Tu nie ma epickich scen rodem z Call of Duty, nie ma fotorealistycznej grafiki (aczkolwiek w jej estetyce można się zakochać) a wiele elementów wymaga kombinowania, zamiast szybkiego wciskania guzików. Bardzo żałuję, bo liczę na to, że Schafer na stałe wróci do pisania gier, a Brütal Legend mogłoby mu otworzyć wiele drzwi. Przewiduję jednak, że zajarają się nią przede wszystkim dinozaury, zaś najsilniejsza grupa klientów, czyli najmłodsi gracze, wybiorą fotorealistyczne Assasin’s Creed czy widowiskowe Halo. Gry, które dla mnie są zwyczajnie nudne. Zresztą, gadałem niedawno na Tlenie z naszym Gamebloggerem, który na pewno i u siebie podzieli się wrażeniami. Nie spodziewa się wystawienia wyższej oceny, niż 4/10. Ja daję zdecydowane 9/10. Doczepię się do braku klasycznego save’owania oraz do tego, że momentami jest jednak za łatwo pokonać przeciwności w grze.
A czy wam spodoba się ta gra? Poniżej macie dwa filmiki, które będą najlepszym poradnikiem kupującego. Jeżeli którykolwiek z nich nie wyda wam się super, nie zrozumiecie klimatu tej gry. Lepiej pójdźcie kupić nowe Halo, by strzelać z pestek do robali;)