1,5 godzinna prezentacja Google Wave
Otwarta platforma
Google ma świadomość, że sam wszystkiego nie wymyśli, dlatego każdy może napisać swoją wtyczkę. To jest zresztą jedna z głównych idei projektu i powód dla którego aplikacja została pokazana na tak wczesnym etapie (jest jeszcze mnóstwo bugów). Chodzi o to, by zachęcić developerów do pisania rozszerzenia do Wave. Efekty już są – w Sieci pojawiły się pierwsze niezależne aplikacje. Google ma nadzieję, że docelowo każdy użytkownik będzie wybierał jakie funkcjonalności są mu potrzebne i wedle tego instalował właściwe wtyczki. Jedną z koncepcji zarabiania na projekcie jest stworzenie dedykowanego sklepu z aplikacjami. Ten pomysł sprawdził się w przypadku aplikacji pisanych dla iPhone’a, a później także dla systemu Android, całkiem możliwe, że wypali i tym razem. To bardzo ciekawe rozwiązanie, bo z jednej strony tworzy skuteczny model finansowy, a z drugiej stanowi wartość dodaną dla użytkownika.
Wave nie jest wyłącznie kolejnym narzędziem, to również otwarty protokół. Google nie chce wcale wyłączności na swój wynalazek. Wręcz zachęca inne firmy do udostępniania własnych klientów mając nadzieję, że Wave szybko upowszechni się jako standard, a wiadomości pomiędzy Google Wave będziemy swobodnie wymieniać na przykład z MSN Wave albo Tlen Wave. Dokładnie tak jak dzisiaj wymieniamy e-maile pomiędzy skrzynkami utrzymywanymi przez tych usługodawców.
Obecnie trwają testy na grupie kilkuset tysięcy osób. Okazało się, że testerzy podzielili się niemal po równo na trzy typy. Pierwszy, to osoby, które założyły konto z ciekawości, by zobaczyć co to właściwie jest. Drugi typ korzysta z Wave głównie w kontaktach ze znajomymi. Trzeci używa go do pracy ze współpracownikami. Wszystko pięknie, tylko do czego w praktyce może przydać nam się ten produkt?
Rozmowa w Wave
Korzystając z e-maila, wysyłamy wiadomości bezpośrednio z jednego komputera na drugi, natomiast w Wave prowadzimy konwersację na serwerze. Ma to wiele zalet, zwłaszcza gdy w rozmowie bierze udział więcej osób. Wszyscy widzą swoje odpowiedzi w czasie rzeczywistym (dosłownie, bo wiadomości pojawiają się niemal znak po znaku) i mogą odnosić się do dowolnego wątku w oddzielnym panelu. To pozwala utrzymać porządek nawet przy złożonych i długich dyskusjach.
Krótki film wyjaśniający różnicę pomiędzy e-mailem a Wave
Jeśli w czasie rozmowy uczestnicy dojdą do wniosku, że powinien włączyć się do niej ktoś jeszcze, bez problemu dodają kolejną osobę. Gdyby konwersacja toczyła się za pośrednictwem e-maila, nowy uczestnik musiałby się nieźle napracować, żeby połapać się o co w niej od początku chodziło. W Wave ma od tego funkcję ”
Playback
“, która pozwala na odtworzenie tego, jak krok po kroku rozwijała się rozmowa.
W Wave zostało zaimplementowanych kilka innych produktów Google. Uwagę przykuwa kontekstowy korektor pisowni, który nie tylko potrafi poprawiać drobne literówki, ale także – bazując na gigantycznej bazie zindeksowanych tekstów, zorientować się czy dane słowo zostało właściwie użyte. To pozwala na wychwycenie częstych błędów polegających na zastępowaniu jednego słowa innym, które wymawia się wprawdzie tak samo, ale jego pisownia jest inna.
Jak działa korektor pisowni Google
Jeszcze większe wrażenie robi aplikacja Rosy, bazująca na technologii usługi Google Translate. Rosy tłumaczy rozmowy w czasie rzeczywistym. Dostępnych jest kilkadziesiąt różnych języków. Z jednymi radzi sobie lepiej, z innymi gorzej. W tej drugiej grupie jest niestety Polski, ale ekipa Google Wave pokazała podczas prezentacji, że tłumaczenia z Francuskiego na Angielski wychodzą całkiem nieźle.
Tłumaczenie rozmów w czasie rzeczywistym
Dzięki prostemu gadżetowi wykorzystującemu Google Maps możemy też szybko i wygodnie wskazać rozmówcy jakiś punkt na mapie. Co więcej, rozmówca widzi w czasie rzeczywistym co robimy na mapie – możemy więc wspólnie czegoś na niej szukać albo coś oznaczać. Dużo wygodniejsze jest też załączanie zdjęć – wystarczy przeciągnąć je do Wave’a myszką.
Gadżetomania
Naprawdę ciekawie robi się jednak dopiero wtedy, kiedy rozwiązania Google łączone są z pomysłami i zasobami z zewnątrz. Świetnie ilustruje to gadżet Trippy, który korzysta z katalogu turystycznego Lonely Planet. To wyjątkowo wygodne narzędzie do planowania podróży. Wskazujemy miasto do którego się wybieramy oraz to, ile dni chcemy w nim spędzić. Następnie wpisujemy do wyszukiwarki katalogu typ atrakcji, która nas interesuje, na przykład “clubs” (ang. kluby). Wszystkie miejsca z tej kategorii zostaną oznaczone “pineskami” na mapie. Każdą pineskę możemy przeciągnąć na listę planowanych atrakcji na dany dzień pobytu. Oczywiście, wszyscy uczestnicy wycieczki mogą dodawać swoje pomysły – jest miejsce na przedyskutowanie każdego z nich, a funkcja głosowania pozwala ostatecznie wybrać te, które pasują większości. Na koniec można wyeksportować gotowy plan podróży – z mapą i adresami – do zewnętrznego pliku albo wysłać mailem.
Trippy, czyli gadżet do planowania podróży
Takich przykładów jest dużo więcej. Jak choćby bot firmy Salesforce zintegrowany z Wavem, który może zastąpić pracownika infolinii, czy aplikacja do prowadzenia wideorozmowy. Ale nie ma ani sensu ani możliwości wymienienia ich wszystkich.
W zasadzie wszystkie gadżety pisane dla iGoogle czy OpenSocial powinny być kompatybilne z Wavem
– zatem już teraz aplikacji, z których potencjalnie można korzystać są tysiące. W najbliższym czasie można się spodziewać, że w bardzo szybkim tempie zacznie ich przybywać. Google podpiera te założenia przywołując bardzo dynamiczny wzrost aplikacji pisanych dla Androida, który obserwowali przez ostatnich kilka miesięcy. Obecnie dla tego systemu dostępnych jest ponad 14 tys. aplikacji stworzonych przez developerów niezwiązanych z firmą.
Wave poza gadżetami daje też parę innych ciekawych możliwości, jak na przykład embeddowanie danej konwersacji wave’a na stronie internetowej. Dzięki temu możesz dać swoim użytkownikom opcję szybkiego kontaktu albo traktować to rozszerzenie jako swego rodzaju czat. Trzeba jednak pamiętać, że produkt jest wciąż na etapie beta testów. Nie tylko jest w nim wiele błędów, ale też nie wszystkie pomysły zostały już pokazane.
Praca w Wave
Z analiz Google wynika, że jedna trzecia użytkowników Wave’a wykorzystuje go w pracy. Już Dokumenty Google stanowiły nową jakość wśród darmowych narzędzi służących do kooperacji. Ale Wave – zwłaszcza gdy chodzi opracowywanie tekstu – idzie o krok dalej. W związku z tym, że każdy wątek można oddzielnie komentować, autorzy mogą dyskutować nad poszczególnymi punktami, a na sam koniec ukryć komentarze i wyeksportować czysty tekst.
Już teraz aplikacja na wielu polach nie ustępuje dedykowanym rozwiązaniom, takim jak chociażby program Webex firmy Cisco. Jest kompatybilna z większością smartfonów, a cały czas trwają pracę nad usprawnieniem współpracy z urządzeniami mobilnymi. Do tego dochodzą liczne dodatki ułatwiające wspólną pracę. Warto tu przywołać chociażby gadżet Ribbit, który potrafi zainicjować telekonferencję telefoniczną czy Gravity stworzony przy współpracy z firmą SAP, który integruje z Wavem biznesową aplikację NetWeaver.
Gadżet Ribbit pozwala na proste zainicjowanie telekonferencji
Przewaga Wave nad konkurencyjnymi rozwiązaniami polega nawet nie na tym, że jest darmowy. Nawet małe firmy stać na płacenie za kluczowe rozwiązania. Rzecz w tym, że Wave to aplikacja Open Source, więc każda firma może stworzyć gadżety skrojone na swoje własne potrzeby. Czy rzeczywiście Wave sprawi, że e-mail umrze śmiercią naturalną? Wielu w to nie wierzy. W tym twórca Gmaila (nie pracuje już dla Google) Paul Buchheit, który powiedział, że e-mail nie zniknie – “Prawdopodobnie nigdy. Aż roboty nas wszystkich pozabijają.” – podsumował obrazowo. Ale nie pierwszy raz ludzie pukają się w czoło na wieść o śmiałych deklaracjach giganta z Mountain View. Podobnie było po zapowiedzi, że firma zamierza obfotografować cały świat i udostępnić zdjęcia użytkownikom Google Maps. Za projekt słynnych map odpowiadali bracia Jens i Lars Ramussen. Teraz podjęli się niemniej ambitnego zadania.
Startup Google Wave
Google ma obsesję na punkcie innowacyjności. Dlatego właśnie jego biura są pełne najróżniejszych kolorowych gadżetów, wszędzie stoją konsole do gier, a pracownikom szef nie zagląda przez ramię. Ale niektórych spraw firma bardzo staranie pilnuje – na przykład tego, by pracownicy dobrze jedli. Dlatego w dużych placówkach są stołówki przypominające bufet z dobrej klasy hotelu, a w mniejszych biurach specjalnie zatrudniona osoba dba o to, by pracownicy zawsze dostali do zjedzenia coś ciepłego i pożywnego. Na dodatek, pracownicy mogą przeznaczyć 20% swojego czasu na pracę nad własnymi projektami. “Mamy świadomość, że firmy, kiedy rozrosną się do dużych rozmiarów tracą innowacyjność. My szukamy sposobu, by tego uniknąć.” – tłumaczy Lars Rasmussen. Przy projekcie Wave, Google poszedł o krok dalej. Pracujący nad nim zespół usłyszał, że ma myśleć o sobie jak o start-upie i nie przejmować się, że nie starczy im pieniędzy. Za to każdy kto chciał dołączyć do zespołu Jensa i Larsa Rasmussenów musiał zdecydować się na znaczne obcięcie swojej pensji, w zamian – powiedziano im – jeśli projekt wypali, dostaną bardzo duże bonusy. Mimo to, kierujący projektem Lars do dzisiaj nie wie, jaki w zasadzie ma budżet, ani ile pieniędzy dotychczas wydał, chociaż pod jego kierownictwem pracuje aż 60 osób.