Pierwszy problem pojawił się już w podróży. Mój ukochany palmofon, który nigdy mnie nie zawiódł, zawiesił się. No trudno, wyjmujemy baterię, resetujemy urządzono, włączamy na nowo i… z pięciu kresek baterii zrobiły się trzy. Przed nami kilkaset kilometrów, a w Nokii adres hotelu, numer rezerwacji… na szczęście wcześniej wszystko wydrukowałem. Gdybym nie wydrukował, też bym sobie dał radę – ale trochę siara powiedzieć w recepcji “zaraz wszystko podam, tylko dajcie mi tu kontakt. Tak przy okazji, niezmiennie dalej będę wszystkim polecał moją Nokię 5800 XM, ale nie rozumiem, czemu bootowanie systemu zżera przynajmniej 1/3 baterii.
Jesteśmy w hotelu, wszystko pięknie i cacy. Od pisania artykułów i newsów mam wolne, ale pocztę sprawdzać wypada, wasze komentarze pod artykułami i newsami moderować, bo inaczej, po powrocie, bym był tym zawalony na dobrych parę godzin. Projektant hotelu, który wybraliśmy, i który zajmuje się poza sezonem przede wszystkim biznesowymi gośćmi nie przewidział, że fajnie by było podłączyć komputer do kontaktu. Było parę wolnych. Jeden w suszarce do włosów, na której straszyło ostrzeżenie, że wolno tylko elektryczną maszynkę do golenia podłączać, drugi działał tylko wtedy, jak się zapaliło górne światło w pokoju. A o podłączeniu dysku z filmami można było tylko pomarzyć. Ale OK., wciąż nie jest źle, jestem na urlopie, więc i tak nie będę za kompem za długo siedział. Sylwester i góry!
No właśnie, góry. Wracamy z Czech, śnieżyca. Drogi oczywiście nie znaliśmy, bo cały czas używaliśmy GPS-a. Navroad NR450BV, zacny model, nawet świętej pamięci Next mianował go czempionem nawigacji (nasze rankingi wskazują innego lidera, ale ich test był przeprowadzony dawno, dawno temu). Na nim najnowsza Automapa 6. No cóż, taki sprzęt nie powinien zawieść. Ale jak się okazuje, gęsto sypiący śnieg zrobił swoje i “nawi” gubiła się nawet o kilkaset metrów, co owocowało wypowiadanym co minutę przez Hołowczyca “Zjechałeś z trasy, wyznaczam nową – będzie lepsza! 🙂 🙂 :)” Wesołość tego kretyńskiego komunikatu połączonego z zupełnym zagubieniem się w czasoprzestrzeni i brakiem świadomości gdzie właściwie jesteśmy i jak mamy jechać (było już ciemno, a my na zadup… ) gotowała krew.
Zgadnijcie, czy mieliśmy papierowe mapy? ^^
Na szczęście pomogły… Ovi Maps w Nokii – odbiornik GPS również nie bardzo rozumiał co się dzieje, ale najwyraźniej algorytm korekcji błędów jest lepszy w Ovi niż w Automapie, bo mimo że co chwila komórka szukała sygnału, to jednak była w stanie określić na jakiej drodze się znajdujemy i którędy jechać.
Te i inne przygody (jak wyciąganie pęsetą karty pamięci z mojego notebooka, bo okazało się, że nie pasuje, mimo, iż nadruk mówił co innego) jakoś się dziwnie na siebie złożyły na Nowy Rok. Nie zrozumcie mnie źle, gadżeciarzem byłem i pozostanę. Uważam technikę za świetną sprawę, dalej będę używał elektronicznej nawigacji GPS i brał ze sobą na wyjazdy mojego notebooka, i tak dalej. Komputerowiec jestem, no co:) Ale mam nauczkę, by nie polegać tylko na elektronice. A o psikusach, jakie wam wywinęły sprzęty komputerowe w najmniej odpowiednim momencie, chętnie poczytam w komentarzach:)