– Te ataki i inwigilacja, którą odkryły, w połączeniu z wieloletnimi próbami ograniczenia wolności słowa w Sieci, poprowadziły nas do decyzji, że powinniśmy zrewidować wykonalność naszych operacji biznesowych w Chinach – napisano na oficjalnym blogu Google’a. – Zdecydowaliśmy się, że nie będziemy więcej cenzurować naszych wyników na Google.cn, a w ciągu kilku najbliższych tygodni będziemy ustalać z chińskim rządem, w jaki sposób zgodnie z prawem możemy dostarczyć niefiltrowane wyniki wyszukiwania, jeśli w ogóle. Zdajemy sobie sprawę, że to może oznaczać konieczność zamknięcia Google.cn i potencjalnie naszych biur w Chinach.
Co właściwie się wydarzyło?
Google twierdzi, że dziesiątki kont e-mailowych działaczy na rzecz praw człowieka w Chinach zostało zaatakowanych przez osoby trzecie, przy pomocy narzędzi phishingowych lub złośliwego oprogramowania. Aktywiści ci pracują nie tylko w Chinach, ale również w Stanach Zjednoczonych i Europie. Google to nie jedyna firma, która została zaatakowana – co najmniej 30 innych firm (w tym Adobe Systems), z którymi gigant z Mountain View od razu się skontaktował. Google o całej sprawie poinformowało również amerykańskie władze.
Firma McAfee odkryła, że za cyberatak, przypuszczony na konta GMail należące do działaczy na rzecz wolności w Internecie, odpowiedzialna jest dotychczas nieznana luka bezpieczeństwa w przeglądarce Internet Explorer. W notatce zamieszczonej przez Mike’a Reaveya na blogu TechNet, Microsoft przyznaje się do przeprowadzenia własnego śledztwa i potwierdza obecność luki w IE, która była wykorzystana w tym “wysoko wyrafinowanym i ukierunkowanym” ataku na kilka firm. W poście Reaveya czytamy – Oczywiście, to pech, że nasz produkt został wykorzystany w tej przestępczej działalności. Będziemy współpracować z Google’em, innymi firmami i odpowiednimi władzami, by rozwiązać zaistniały problem.
Joe Stewart, amerykański ekspert od zabezpieczeń z firmy SecureWorks, powiedział na łamach New York Times, że zanalizował oprogramowanie użyte do cyberataku na Google i odnalazł dowód na to, że to strona chińska jest odpowiedzialna za te ataki. Według Stewarta, główny program użyty przez hakerów zawierał moduł oparty na algorytmie, który pojawia się w dokumencie technicznym pochodzącym z Chin, publikowanym wyłącznie na chińskojęzycznych witrynach. Najprawdopodobniej do otwarcia “tylnych drzwi” w systemach zainstalowanych na atakowanych komputerach, posłużył trojan o nazwie Hydraq. Do odtworzenia cyberataku, Stewart użył techniki zwanej programowaniem zwrotnym (reverse engineering). Dzięki temu mógł rozszyfrować jak i gdzie zostały użyte szkodliwe oprogramowanie.
Kontratak Google’a, prawdziwa wojna wisi w powietrzu
Opóźnienie premiery dwóch smartfonów z systemem operacyjnym Google Android było pierwszą oznaką tego, że firma z Mountain View wcale nie żartowała, grożąc chińskiemu rządowi wycofaniem wszystkich swoich produktów z tamtejszego rynku.
Hillary Clinton, amerykańska sekretarz stanu, wzięła sprawę na poważnie. W jej oświadczeniu czytamy – Amerykański rząd przygląda się temu atakowi, który według Google’a pochodzi z Chin, bardzo poważnie. Budzi to nasze obawy i rodzi wiele pytań. Będziemy domagać się wyjaśnień od chińskiego rządu. Jon Huntsman, przedstawiciel ambasady Stanów Zjednoczonych w Chinach, poinformował hedbaj, że amerykański rząd nie będzie mieszał się w żadne negocjacje, które Google może prowadzić z chińskim rządem. Chociaż amerykańskie władze popierają firmę z Mountain View w sporze z Chinami, co jest oczywiste z racji różnic w polityce obydwu państw, dotyczącej wolności słowa, to uważają, że jest to sprawa biznesowa, dlatego nie mają zamiaru w nią w żaden sposób ingerować. Zupełnie inną kwestią są jednak cyberataki, które niepokoją Amerykanów do tego stopnia, że władze zapowiadają dogłębne śledztwo i domagają się wyjaśnień od strony chińskiej
Przemówienie Hillary Clinton nie spodobało się chińskim władzom. Zdaniem rzecznika chińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ma Zhaoxu, Internet w Chinach jest wolny, co gwarantuje tamtejsza konstytucja. Dowodzić temu ma również 384 miliony chińskich internautów, 180 milionów chińskich blogów i 3,68 miliona witryn internetowych.
Pani Clinton została również skrytykowana przez prywatne chińskie przedsiębiorstwa, które, jak twierdzą, odbierają to jako brak szacunku wobec Chin i brak zrozumienia realiów tamtego kraju i problemów wewnętrznych. – To jak rozwija się chiński Internet i jak jest zarządzany, to sprawa Chińczyków. W kwestii Internetu Chiny nie potrzebują, by Stany Zjednoczone udzielały im lekcji co do tego co robić i jak to robić – stwierdził Min Dahong, przewodniczący Pekińskiego Stowarzyszenia Mediów Internetowych. – Wszelkie oskarżenie kierowane pod kierunkiem chińskiego rządu o współudział w atakach (…) są bezpodstawne i mają na celu oczernienie Chin – powiedział rzecznik prasowy ministra przemysłu i technologii informatycznej. Rząd Chin uważa też oskarżenia analityków i rządów zachodnich krajów za groźne i bezprecedensowe insynuacje.
W swoim pierwszym oficjalnym i publicznym komunikacie, przedstawiciele chińskiego rządu poinformowali, że zagraniczne firmy internetowe są w Chinach mile widziane, pod warunkiem przestrzegania tutejszego prawa i nie wspominania o możliwym kompromisie w sprawie cenzury Internetu. Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Jiang Yu, bez wymienia nazwy Google w swoim oświadczeniu, ogłosiła, że Chiny zabraniają hackowania e-maili, a chiński Internet jest całkowicie otwarty, w miarę przestrzegania funkcjonującego prawa.
Chiny wyciągają rękę na zgodę
Li Yizhong, szef chińskiego Ministerstwa Przemysłu i Technologii Informacyjnych, podał do publicznej wiadomości, że rząd Państwa Środka jednak rozpoczął negocjacje z Google’em. Ich celem miało być zachęcenie internetowego giganta do pozostania na tamtejszym rynku i zażegnanie sporu o niedawne ataki.
Chińczycy obiecali, że ukarzą sprawców cyberataku na konta Gmail działaczy na rzecz wolności słowa. Jest jednak pewien warunek – Google musi ponad wszelką wątpliwość wykazać, że ataki te rzeczywiście pochodziły z Chin. Amerykański gigant został również zapewniony, że chiński rząd nie miał nic wspólnego z tymi atakami, zwracając uwagą na to, że on również ucierpiał w tych atakach.
Google żegna Chiny
Mimo tego, po ponad trzech miesiącach słownej batalii ze stroną chińską, Google zdecydowało się postawić zdecydowany krok w kierunku zniesienia cenzury w Chinach. Po dogłębnym przeanalizowaniu swoich operacji biznesowych na tamtejszym rynku, Google ostatecznie znosi cenzurę z wyników wyszukiwania Google Search, Google News i Google Images na stronie internetowej Google.cn. Nie było to jednak takie proste, aby pozostać w zgodzie z chińskim prawem, dlatego gigant z Mountain View postanowił przekierowywać chińskich obywateli do strony Google.com.hk. Takie rozwiązanie umożliwia Chińczykom niecenzurowane wyszukiwanie informacji w języku kantońskim (uproszczony chiński), poprzez serwery znajdujące się w Hongkongu.
– Wierzymy, że nowe przedsięwzięcie zapewnienia niecenzurowanych wyników wyszukiwania w uproszczonym języku chińskim z Google.com.hk jest rozsądnym rozwiązaniem w stosunku do wyzwań, jakie nam postawiono. Jest całkowicie legalne i znacząco zwiększy dostęp do informacji chińskim internautom – powiedział David Drummond, starszy wiceprezydent w firmie Google.
– Wyrażamy ogromną nadzieję, że chiński rząd uszanuje naszą decyzję, jednak jesteśmy przygotowani na to, że w każdej chwili będzie mógł zablokować dostęp do naszych usług – dodał Drummond. Firma Google potwierdza również, że na razie nie zamierza wycofywać się z chińskiego rynku, w dalszym ciągu będzie prowadzić badania i planuje nadal sprzedawać swoje usługi, chyba że zostanie do tego zmuszona przez chiński rząd.
Na odpowiedź chińskiej strony nie trzeba było długo czekać – zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu planów Google’a, państwowa agencja informacyjna Xinhua publicznie skrytykowała decyzję wyszukiwarkowego giganta, w informacji prasowej o tytule “Google, nie upolityczniaj się”. Artykuł między innymi odpiera rzekome, bezpodstawne ataki Google’a, że chiński rząd miałby popierać hakerskie działania przeciwko firmie z Mountain View. Na koniec dowiadujemy się, że nie ma znaczenia, czy Google pozostanie na chińskim rynku czy też odejdzie – Chiny nie zmienią swoich prawnych uregulowań dotyczących Internetu.
Jak należało się spodziewać, chiński rząd w kilka godzin zareagował na działania Google’a – będzie cenzurować te wyniki wyszukiwania pochodzące z serwerów w Hongkongu, które trafiają do Chin. Co więcej, chcąc pokazać swoją siłę, operator China Mobile będzie zmuszony do wycofania się z umowy, na mocy której Google jest domyślną wyszukiwarką w tamtejszych telefonach komórkowych.
Dobroczyńca niechciany, słowa otuchy nieliczne
Yahoo! w swoim oświadczeniu napisało – Stoimy w jednym szeregu z Google. Uważamy, jako jeden z internetowych pionierów, że tego typu ataki, a także ograniczanie wolności słowa i pogwałcanie wolności słowa, są niedopuszczalne. Nie wiadomo jednak, czy Yahoo! również było celem ataków.
Amerykańska organizacja CDT (Centrum Demokracji i Technologii) chwali Google za poczyniony krok – Google poczyniło śmiały i bardzo trudny krok w stronę internetowej wolności, wspierając przy tym fundamentalne prawa człowieka. Żadna firma nie powinna być zmuszana do działania pod groźbami rządu – powiedział w swoim oświadczeniu prezydent CDT, Leslie Harris.
Steve Ballmer, dyrektor generalny Microsoftu, ustosunkował się do ostatnich wydarzeń, które koncentrują się wokół wyszukiwarki Google w Chinach. Jego zdanie jest jednak zgoła odmienne od większości. Dyrektor w rozmowie z agencją Reuters powiedział – Ataki są codziennie. Nie sądzę by było coś niecodziennego, więc nie rozumiem. My jesteśmy celem ataków z każdego zakątka świata każdego dnia i sądzę, że wszyscy inni także. Nie widzimy w tym więc niczego niezwykłego. Microsoft nie ma również w planach opuszczenia chińskiego rynku – Nie rozumiem, jakby to miało pomóc nam, ani jakby to mogło pomóc Chinom – powiedział CEO firmy z Redmond. Pomóc na pewno nie, ale zaszkodzić chińskiemu autorytaryzmowi. Ballmer nie kryje również, że chiński rynek staje się ogromną szansą Microsoftu do olbrzymiego rozwoju i… zarobków.
Google w walce z chińskim rządem nie wesprze również HP. W wywiadzie dla The Financial Times, Mark Hurd bagatelizuje cyberatak przypuszczony na Google i twierdzi, że nie chciałby kończyć swoich operacji w danym kraju, opierając się wyłącznie na jednym przykładzie. – To zagrożenie dla ewolucji rynku IT – powiedział szef HP.
Gojje i Baidu i tak popularniejsze – Chińczycy za Google’em nie tęsknią
Tymczasem do gry o największy internetowy rynek świata wchodzi inna wyszukiwarka, mająca nadzieje zgarnąć trochę udziału, dzięki podobieństwu swojej nazwy do Google, a konkretniej grze słów. Drugi człon nazwy Goojje – “jje” – w języku chińskim brzmi dokładnie jak słowo “starsza siostra”. Goojje, pomimo jednak chęci zagarnięcia udziału w rynku kosztem Google’a, publicznie poprosiło firmę z Mountain View o pozostanie w Chinach. – Siostra byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby brat rozmyślił się i został z nią” – czytamy na stronie nowego silnika. Dlaczego brat? Ponieważ w języku chińskim ostatnia sylaba słowa Google brzmi bardzo podobnie do słowa odpowiadającego wyrażeniu “starszy brat”. Firma z Mountain View wysłała jednak oficjalną prośbę do chińskiej firmy o zmianę loga na mniej przypominające ich własne, które zresztą chronione jest odpowiednim znakiem towarowym.
Jeśli jednak Google wycofa się z chińskiego rynku, większość udziału po nim najprawdopodobniej odziedziczy największa lokalna wyszukiwarka – Baidu – chociaż według raportów, Goojje generuje nieco inne wyniki wyszukiwania od Google i Baidu. Co ciekawe, wciąż nie udało się ustalić, kto jest założycielem wyszukiwarki Goojje. Niepotwierdzone informacje wskazują na młodą studentkę.
Groźby
‘a, że pożegna się z chińskim rynkiem, jeśli tamtejszy rząd nie zmieni swojej polityki w sprawie cenzury i ograniczania wolności słowa, nie wzruszyły zbytnio lokalnych internautów. Jak donosi Associated Press, nie było żadnej wirtualnej reakcji na słowa firmy z Mountain View, a jeśli już jakiś internauta zdecydował się skomentować sytuację, to często padały tego typu sformułowania – Google odejdzie, więc stracimy jedną z wyszukiwarek. W tym przypadku być może Chińczykom wystarczy ich lokalna wyszukiwarka Baidu, która kontroluje większość tamtejszego rynku, a przecież należ się spodziewać, że jeśli Google opuści Chiny, to na jego miejsce wejdzie kolejny gracz – o czym już słyszeliśmy.
To zupełnie inna reakcja, niż wytoczony w zeszłym roku protest przez dziesiątki tysięcy chińskich internautów, przeciwko zbanowaniu jednego z najpopularniejszych w historii MMORPG-ów – World of Warcraft firmy Blizzard. Być może modły chińskich internautów o przywrócenie WoW-a online zostaną wysłuchane, jako że gra Blizzarda prawdopodobnie znów zostanie legalnie umieszczona na serwerach.
Google było drugą co do popularności wyszukiwarką w Chinach, ustępując Baidu. Kontroluje tam około 30 procent największego internetowego rynku świata. Firma z Mountain View informuje również, że wszystkie dane, które były celem cyberataków, są bezpieczne.
Czytaj też: