W sieci krąży mnóstwo historii ludzi, którzy wpadli w kłopoty przez Facebooka i inne serwisy społecznościowe. W dobie szybkiego życia, braku wolnego czasu portale społecznościowe często wydają się nie tylko odskocznią, ale także jedynym sposobem na podtrzymanie kontaktów. Niestety są też zagrożeniem.
Facebookowi gwałciciele
Pastor-uwodziciel
9 marca zapadł wyrok w głośnej sprawie gwałtu i morderstwa 17-latki z Darlington. Ashleigh Hall była nieśmiała dziewczyną z niską samooceną. Tym bardziej cieszyła się, gdy na Facebooku napisał do niej przystojny 19-latek. Wkrótce wymienili się numerami telefonów komórkowych i komunikatorów. Problem w tym, że chłopak był w rzeczywistości 33-letnim Peterem Chapmanem – seryjnym gwałcicielem z długą listą wcześniejszych przewinień.
W końcu doszło do długo planowanego spotkania. Morderca podał się za ojca chłopaka, który miał podwieźć ją na miejsce. Kiedy Ashleigh wsiadła do samochodu, Chapman związał ją, zakneblował usta oraz nos i zgwałcił. Nastolatka zmarła z powodu uduszenia. 24 godziny po zdarzeniu, morderca został zatrzymany w związku z inną sprawą. Przyznał się do zabójstwa, do którego – jego zdaniem – doszło przypadkiem. Został skazany na dożywocie. Na wolność będzie mógł wyjść dopiero po 35 latach więzienia.
Kronika zbrodni
Zdaniem policyjnych psychologów poniższe sprawy nigdy nie zakończyłyby się w ten sposób, gdyby nie serwisy społecznościowe. Nie chodzi bowiem o sam fakt zdrady, ale o to, w jaki sposób sprawcy dowiedzieli się o tym i o to, że zostali publicznie ośmieszeni w oczach znajomych.
12 maja 2008 roku doszło do innej tragedii. 41-letni Edward Richardson zabił swoją 26-letnią żonę Sarę, która zmieniła informację o swoim stanie cywilnym na Facebooku z “zajęta” na “wolna”. Ponieważ nie odpowiadała na jego wiadomości, przyjechał do domu jej rodziców, gdzie przebywała i zaatakował ją przy pomocy noża. Kobieta zmarła na miejscu. Richardson został skazany na dożywocie. Będzie mógł ubiegać się o zwolnienie warunkowe po 17-latach więzienia.
Pięć miesięcy później w Londynie Wayne Forrester, 34-letni kierowca ciężarówki wyprowadził się z domu. Jego żona Emma zaczęła pisać na Facebooku niepochlebne wpisy na jego temat.
Pod wpływem alkoholu i kokainy zabił ją za pomocą noża i tasaka do mięsa. Dzień przed morderstwem żalił się teściom, że przez te komentarze “czuje się, jak idiota”. Funkcjonariusze policji, która przyjechała na miejsce zdarzenia, zastali go ze szklanką soku pomarańczowego w zakrwawionych dłoniach.
Cztery miesiące później, również w Wielkiej Brytanii 42-letnia fryzjerka Emma
Grinhaff napisała na swoim profilu, że “rozstaje się z mężem”. Okazało się, że zdradzała go od dłuższego czasu. Kiedy jej dwa lata starszy mąż Gary dowiedział się o tym, pobił ją na śmierć. Następnie zaniósł ciało do garażu, zostawił wyjaśnienie swoim dwóm córkom i sam odebrał sobie życie.
Samobójstwa na pokaz
Psycholodzy mówią o pewnym paradoksie towarzyszącemu Facebookowi: im więcej czasu na nim spędzamy, im więcej mamy przyjaciół i znajomych, tym bardziej czujemy się samotni. Naturalną potrzebą człowieka jest bowiem osobisty kontakt z innym. Facebook jest pewnego rodzaju substytutem, jednak na tyle niedoskonałym, że użytkownicy, którzy nadmiernie z niego korzystają, stają się wyalienowani na własne życzenie i najczęściej nie mogą liczyć na pomoc. Próby samobójcze często robione są na pokaz, aby pokazać wszystkim, że ma się problem.
Teorię tę potwierdza historia, która zdarzyła się w kwietniu w Wielkiej Brytanii.
16-latek chciał popełnić samobójstwo. Zanim jednak targnął się na swoje życie, wysłał wiadomość pożegnalną koleżance ze Stanów Zjednoczonych. Niestety dziewczyna nie znała dokładnego adresu niedoszłego samobójcy, ale ponieważ była on-line natychmiast powiedziała o wszystkim matce. Skontaktowała się ona z policją, a ta z Białym Domem. Ten powiadomił o wszystkim Brytyjską Ambasadę, która z kolei przekazała sprawę
policji w Abingdon w hrabstwie Oxford, gdzie mieszkał chłopak. Gdy funkcjonariusze weszli do domu, znaleźli go nieprzytomnego na podłodze. Okazało się, że przedawkował leki. Po reanimacji w szpitalu szybko wrócił do zdrowia.
Inny przypadek
, 24-letniej nauczycielki Emmy Jones, która pracowała w międzynarodowej szkole w Abu Dhabi pokazuje, jak bezmyślność i głupi żart mogą doprowadzić do tragedii. Kiedy jej były chłopak umieścił na Facebooku jej nagie zdjęcia, nie wytrzymała presji i popełniła samobójstwo. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich seks pozamałżeński traktuje się na równi z prostytucją, a za nią grożą surowe kary.
Rozwodnicy z piekła rodem
Brytyjski serwis Online Divorce policzył liczbę pozwów rozwodowych, ze słowem “Facebook”. Okazało się, że zawierało je aż 20 procent dokumentów (989 na 5000). Za przyczynę zakończenia związku najczęściej podawano zdradę przy pomocy serwisu bądź ciągłe korzystanie z niego i przez to całkowity rozpad pożycia.
Coraz częściej na zachodzie używany jest zwrot “Facebook widow” w odniesieniu do żon, których mąż spędza cały wolny czas na Facebooku.
Jednak kobiety też zaangażowały się w wirtualne drugie życie. Przykładem takiego zaangażowania jest historia małżeństwa
Emmy i Neila Bradych. Żona dowiedziała się o rozwodzie z wiadomości zamieszonej na profilu swojego męża, która brzmiała: “Neil Brady zakończył swoje małżeństwo z Emmą”.
Upokorzona żona urządziła mu awanturę po powrocie z pracy. Ten wpadł w szał i wyrzucił ją siłą za drzwi w wyniku czego złamała nadgarstek. Następnie zamknął ją na tyłach ogrodu i oskarżył o zdradę. Sprawa trafiła do sądu, który uznał go za winnego napaści i wyznaczył karę pieniężną 580 funtów brytyjskich oraz 100 funtów zadośćuczynienia i 75 funtów kosztów procesowych.
Inna sprawa dotyczy związku Jane i Gary’ego Sherbrooków. Kiedy urodziło im się dziecko, zaczęli umieszczać zdjęcia szczęśliwej rodziny na Facebooku. Pewnego dnia Jane dostała tajemniczą wiadomość od niejakiej Jennifer May Philips: “Spałam tylko z dwoma mężczyznami w moim życiu, najczęściej z Garym. Zaraził mnie chlamydią (choroba narządów płciowych). Gdyby nie wczesna diagnoza mogłabym nigdy nie mieć dzieci. Nie chcę mieć kontaktów ani z tobą ani z nim, ale jestem w 100% pewna, że ciebie też zaraził.”
Jane nie chciała uwierzyć w to, co przeczytała, ale ziarno niepewności zostało zasiane. Pytała swojego męża czy na pewno nie utrzymywał kontaktów z tą kobietą. Gary mimo, że przejrzał ponad sto zdjęć nie rozpoznał jej.
Wielokrotnie wysyłali też do niej wiadomości – pisali, że ich związek chyli się ku upadkowi, nie uzyskali jednak odpowiedzi. Skontaktowali się więc ze znajomymi kobiety. Okazało się, że żaden z nich nic o niej nie wiedział. Wtedy uświadomili sobie, że padli ofiarą oszustwa. Profil był fałszywy, a ktoś chciał zaszkodzić ich związkowi.
Uważajmy na nieznajomych
W 2009 roku firma Sophos, która specjalizuje się w ochronie informacji przeprowadziła badania na temat ich bezpieczeństwa w serwisie Facebook. Wynika z nich, że aż 46 procent osób ujawnia je zupełnie obcym osobom.
Jeden z eksperymentów polegał na stworzeniu dwóch fałszywych profili: Daisy Felettin i Dinette Stonily. Imiona te są anagramami słów false identity i stolen identity (fałszywa tożsamość i skradziona tożsamość). Następnie firma wysłała zaproszenia do stu losowo wybranych użytkowników. 95 z nich przyjęło zaproszenie. Na dodatek osiem innych, nieznanych osób wysłało zaproszenie z własnej woli. To zatrważające z uwagi na to, że część z nich nawet nie wie, że udostępnia w ten sposób swoje prywatne dane. Co więcej Facebook wprowadził w grudniu ubiegłego roku nowy system, który domyślnie udostępnia wszystkie ważne informacje niemalże każdemu. Portal obsługują najważniejsze wyszukiwarki internetowe, jak Google czy Yahoo – dzięki temu wpisując nasze imię i nazwisko jest duża szansa na odnalezienie nas i naszych danych nawet bez potrzeby rejestracji w serwisie.
Portale społecznościowe – w tym Facebook – nie są same w sobie złe. Jednak to, co piszemy i co udostępniamy może być katastrofalne w skutkach dla innych osób i nas samych.
W większości zawodzi czynnik ludzki. Jak to mówił Albert Einstein: “Dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota, choć co do tego pierwszego nie mam pewności”.