Gwiezdne Wojny: “nowa” Trylogia jest spoko

Kto nie lubi Gwiezdnych Wojen niech od razu kliknie “wstecz” na przeglądarce albo w ogóle zamknie tą kartę. Ta notka jest wyłącznie dla nas, geeków, których głównym marzeniem jest lot w jednym z kanionów Gwiazdy Śmierci czy też randka z królową Amidalą. Cała reszta… no cóż, i tak nas nie zrozumiecie, więc po co bić pianę? 🙂

We wtorek mieliśmy międzynarodowe święto Gwiezdnych Wojen. Fani z całego świata ubrali kostiumy Szturmowców, przywdziali miecze świetlne i zaczęli charczeć niczym Darth Vader, a co poniektórzy zignorowali szyk zdania – bo skoro Mistrz Yoda uznał, że jest zbędny, to i czemu my mamy się tym przejmować (osobiście uważam, że nie jestem godzien).

Wokół gwiezdnowojennego światka panuje jednak pewna niezgoda. Jest nią Nowa Trylogia, czyli trzy nowe części filmu, nakręcone na przełomie tysiąclecia. Niektórzy uważają ją za bluźnierstwo, a ja… pokochałem te filmy prawie tak samo, jak starą Trylogię. Jak dla mnie, mają tylko jedną wadę – Jar Jar Binks. Postać wyjątkowo żenująca, która strasznie psuje odbiór Mrocznego Widma. Cała reszta przyprawia o bicie serca równie silnie, co jak filmy z lat osiemdziesiątych. Znowu poczułem się jak dziecko będąc w kinie na Mrocznym Widmie i łapiąc się za głowę przy zabójczej prędkości podracerów. A finał Zemsty Sithów to absolutny majstersztyk epickości i dramatyzmu. Te filmy są serio cholernie fajne. Tylko ten Jar Jar Binks.

Proponuję więc małą dyskusję pod tytułem “czemu nowa trylogia jest fantastyczna”. Poniżej moich pięć powodów (ciężko było wybrać, podałbym równie chętnie kolejnych sto). Czekam na wasze:).

Prawdziwi Jedi w ilości mnogiej. W klasycznej Trylogii mieliśmy pogrążonego w depresji Obi-wana, który na dodatek szybko ginie, wielkiego Mistrza Yodęm którego wiek 900 lat w końcu zmęczył i Luke’a Skywalkera, który Jedi to był, ale niedzielnym. Oczywiście jest Darth Vader, ale to Sith, więc się nie liczy. A teraz mamy młodego Obi-wana, Anakina, Mace Windu i całą zgraję Rycerzy walczących o prawdę i wolność. Miło popatrzeć na armię największych twardzieli w galaktyce

Walki na miecze świetlne Pojedynek Obi-wana, Qui-Gona i Maula to najlepiej zrobiona walka na broń białą w historii kina. Mniej efektowna pod kątem choreografii, ale równie cudowna, jest walka Anakina i Obi-wana. Wygląda to genialnie w porównaniu do niemrawego pykania Vadera i Kenobiego w Nowej Nadziei. Pojedynki na miecze świetlne to teraz uciecha dla oczu. Nie wiem, czy wiecie, ale przed kręceniem Mrocznego Widma Lucas wymógł na aktorach używających mieczy świetlnych, by udali się na lekcje… baletu i szermierki. By dodać gracji ruchom. Pomysł wydaje się co najwyżej śmieszny, ale kto widział Mroczne Widmo, ten wie, że to był absolutny strzał w dziesiątkę

Padmé Amidala. Wystarczy spojrzeć na jej zdjęcie. Przy całym szacunku do księżniczki Lei, ciężko było się w niej zakochać. A kobieca Amidala to cukierek dla zmysłów:)

Efekty specjalne “Stare” Gwiezdne Wojny nie miały się czego wstydzić. Bitwa gwiezdna w Powrocie Jedi to absolutne arcydzieło, a zastosowanie prawdziwych modeli powoduje, że niektóre sceny wyglądają dużo bardziej realistycznie nawet od “nowej” Trylogii. Ale nie oszukujmy się – nie wszystko da się zrobić na modelach. Piękne krajobrazy, epickie bitwy, gigantyczna i fantastyczna scenografia czy bitwa w Ataku Klonów nie były możliwe do nakręcenia te 35 lat temu. Industrial Light & Magic jest po prostu najlepsze w tym, co robi. A Gwiezdne Wojny, czyli film, od którego to legendarne studio zaczęło swoją działalność te kilka dekad temu okazało się świetną okazją na udowodnienie swojej wielkości

Mistrz Yoda. W Imperium Kontratakuje mieliśmy mędrca, który imponował wiedzą i zdolnościami pod kątem Mocy. Podstarzałego mędrca, schorowanego. W nowej trylogii dowiedzieliśmy się, jakim Yoda był wojownikiem. W Ataku Klonów czy Zemście Sithów robił z przeciwnikami co chciał. Dopiero Imperator upokorzył wielkiego Jedi, i to też mając więcej szczęścia, niż rozumu czy zdolności. Yoda pokazał, jakim jest badassem i za to chwała Lucasowi.

A co wam się podobało w Nowej Trylogii? Tak na koniec, mała scenka z Clerks – Sprzedawcy 2 od Kevina Smitha. Fanów Władcy Pierścieni z góry przepraszam, no ale… 😉

Kontynuujemy nasz nowy zwyczaj – jeżeli jakieś komentarze przykują moją uwagę, będę je publikował w następnej notce. Ważna uwaga: komentarze do komentarzy (sic!) umieszczamy pod odpowiednią notką (czyli tam, skąd one pochodzą).  Mam nadzieję, że dzięki temu trochę postymuluję jeszcze dyskusję, zwłaszcza, że niejednokrotnie komentujący mają więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia, niż ja sam;)

Z notki pt. Czy konsolowcy to tumany?wybrałem komentarz anonimowy (Gość IP:84.10.240.*).

Maciej, jak zwykle próbujesz stosować zabiegi literackie mające szokować… lub przynajmniej wkurzać. To à propos tytułu. Oczywiście to pytanie retoryczne, lecz wśród kolumny newsów brzmi to jak obrazoburcze stwierdzenie. No ale o to Ci pewnie chodzi więc przemilczę te zaczepki.

Sam mam PC i konsole więc nie rozumiem problemu. Prawiczek konsolowy, czyli człowiek, którego piecyka nie tyka nawet kijem nie ma takich dylematów jak Ty, bo zwyczajnie nie zdaje sobie sprawy z faktu, że czegoś mu brakuje. Natomiast posiadając oba urządzenia oczywistym jest, że wykorzystujesz to, które pozwala Ci korzystać z ulubionych gier lub oprogramowania.

Jeśli cierpisz na niedobór strategii na ekranie TV to podłącz do niego PC tworząc namiastkę konsoli. Z tym, że chodzi Ci zapewne wyłącznie o to, że nie ma tego typu gier na konsolach. Ale czy aby rynek PC również nie zamiera w tym segmencie? Target żąda wrażeń więc developerzy tworzą produkcje a la Hollywood. Nie bez przyczyny jest fakt, że piękne gry typu Master of Orion oraz Cywilizacja były oparte o fabułę i tzw. miodność w czasach, gdy wydajność komputerów nie pozwalała na efekty (niemal) filmowych FX. Obecnie na PC znajdziesz tytuły takie jak Anno, Settlers, C&C itd, które w większym lub mniejszym stopniu Cię zaspokoją w tej kwestii.

Konsole żądzą się swoimi prawami i swoimi tytułami karmią wygłodniałych graczy. Nieprawdą jest, że brakuje tu bardziej strategicznych tytułów. Zapewne zaraz koledzy podadzą Ci ich nieco. Są one nieco inne, relaksujące może w mniej ambitny ale skuteczny sposób, a przecież właśnie o to chodzi. Jeśli potrzebujesz intelektualnej rozrywki to zapewne znajdziesz ciekawsze zajęcia. Jeśli chcesz natomiast po całym dniu neuronowej mordęgi masz jeszcze siłę i chęć na konsolę to sięgnij po gry “dla dzieci”, np. Viva Piñata lub z bardziej ambitnych – serię FF, Supreme Commander, C&C, Warhammer itd. Są to oczywiście co najwyżej RTSy a nie strategie na miarę MoO lub Civ, lecz, jak mówiłem, konsole to nie piecyki. Pomijając fakt obostrzeń licencyjnych może, po prostu, gracze tego nie potrzebują a Ty jesteś chwalebnym wyjątkiem potwierdzającym regułę?

Czy to oznacza, że będąc również konsolowcem jesteś tumanem, czy wydaje Ci się, że za takiego uważają Cię producenci gier? Czy sentyment do tego typu gier w Twoim przypadku rodzi sytuacje, w których czujesz się niedoceniony jako wybitny strateg i z obrzydzeniem sięgasz po “eksplodujące” tytuły? Zapewne nie, podejrzewam, że zwyczajnie naszła Cie taka refleksja i, jako Master of Pen, postanowiłeś walczyć z Hydrą developerów.

pozdrawiam