Na iPhone’a mamy jeden App Store. I mimo, iż jestem hardkorowym wolnorynkowcem, bardzo mi się to podoba. Od aplikacji jest ta ikonka. Koniec. Tymczasem na Androida mamy kopię App Store, czyli Market, który może nie jest równie funkcjonalny, ale też spełnia w zupełności swoją rolę. I dopóki był tylko Market, wszystko było cacy. Tymczasem Samsung już od dawna preinstaluje obok Marketu w telefonie swój własny, alternatywny sklep. Amazon zapowiada to samo. Dziś potwierdziły się też nasze przypuszczenia, i na rynek mobilnych aplikacji wkracza Adobe, ze swoim własnym sklepem.
Od tej pory jedna aplikacja będzie tu, dwie będą tam, tamte trzy będą w obu sklepach. W tle będzie działało więcej usług, zajmując pamięć RAM. A szukanie aplikacji zamieni się w prawdziwe polowanie (wystarczy, że na Markecie 90% programów i gier to mało warte śmieci, które trzeba odfiltrowywać, zabawa w kilku sklepach będzie chyba grą samą w sobie).
Dywersyfikacja rynku jest dobra. Wolność wyboru też. Ale nie za wszelką cenę. Nie mam nic przeciwko temu, by na Ubuntu działało tylko Ubuntu One, na Maku App Store, na Windowsie Marketplace czy tylko Market na Androidzie. Nie wiem, czy potrzebuję więcej sklepów. Nie przepadam za polityką Apple’a. Ale w tym przypadku ich ograniczenia paradoksalnie zwiększają wygodę. Jasne, konkurencja stymuluje rozwój. Ale konkurencją dla Marketu jest przecież App Store. Konkurencją dla aplikacji są inne aplikacje. Nie chcę wielu sklepów na Androidzie. Ale dostanę, w imię otwartości. I nie podoba mi się to ani trochę.