Pamiętajmy jednak, że Mac OS to nie iOS, a zatem możemy, ale nie musimy, korzystać z dobrodziejstw sklepu z aplikacjami. To cenna furtka, zwłaszcza, że wytyczne sklepu uniemożliwiają publikację takich produktów, jak Microsoft Office czy Adobe Creative Suite.
Czemu? Aplikacje, które mają błędy, wieszają się lub są niestabilne nie będą przyjmowane (żegnamy Safari i Garageband?). Zakaz jest również umieszczania wersji testowych i rozwojowych (pa, pa, Firefox beta). Aplikacje muszą mieć instalator zgodny z wytycznymi Apple’a (żegnamy aplikacje Adobe), nie mogą mieć kluczy licencyjnych i dodatkowych, “pozasklepowych” zabezpieczeń antypirackich, nie mogą też proponować dodatkowych licencji podczas pracy (pa, pa, iTunes…).
Dodatkowo, aplikacje nie mogą korzystać z mechanizmów aktualizacyjnych innych niż Mac App Store, wymagać dodatkowych bibliotek (takich jak np. Java) i nie mogą wyglądać jak aplikacje stworzone przez Apple’a, ale muszą być zgodne z wytycznymi projektowania interfejsu dla Mac OS-a (drugi gwóźdź do trumny dla Adobe). Aplikacje nie mogą wymagać żadnych dodatkowych opłat, a im droższa aplikacja, tym dokładniej będzie analizowana (czyli Office i Creative Suite pojawią się… za dwa lata?). Aplikacje nie mogą w znaczący sposób obciążać komputera (żegnamy gry, aplikacje do montażu wideo) i zawierać treści przedstawiających przemoc czy nietolerancję.
A na deser, kuriozalny zapis: aplikacje imitujące rosyjską ruletkę nie będą dopuszczone do Mac App Store. Mhm.