Call of Duty: Black Ops… kelner? Jeszcze raz to samo!!!

Marka Call of Duty od pewnego czasu wyznacza pewien standard, do którego inne gry tego gatunku próbują dążyć. Klimatyczny Medal of Honor idzie swoją ścieżką, ale nie stroni od oskryptowanych wydarzeń. Luzacki Bad Company 2 co prawda prześcignął (zdaniem wielu, ja się nie wypowiadam) tryb multiplayer, wprowadził wiele swoich świetnych innowacji do singla, ale tak na serio gra się podobnie, jak w Modern Warfare. Trudno się dziwić: Call of Duty reprezentuje wiele z najlepszych części swojego gatunku. Ale jak jest z najnowszą odsłoną?
Activision i jego najpopularniejszy tytuł padł ofiarą 17-latka z Manchesteru
Activision i jego najpopularniejszy tytuł padł ofiarą 17-latka z Manchesteru

Co, gdzie, kiedy?

Black Ops tym razem przeniesie nas w klimat Zimnej Wojny. Koniec z Drugą Wojną Światową (i dobrze, mam ochotę na odpoczynek od niej, i to długi), ale też koniec z “nowoczesną” wojną, przy której korzystamy z najnowszych zdobyczy techniki. Odwiedzimy Kubę w czasach konfliktu z USA, odwiedzimy Wietnam, udamy się do radzieckich łagrów a także wielu innych miejsc (nie chcę za bardzo spoilować…), które nieodłącznie kojarzą się z wielką, cichą wojną ubiegłego wieku, kiedy to świat był na krawędzi zagłady, będąc zakładnikiem mocarstw nerwowo trzymających palec na atomowym guziku.

Jednak Call of Duty od czasów serii Modern Warfare nie stara się być grą historyczną. Jasne, jeżeli chodzi o ogólne realia, prawdy historyczne, umundurowania wojsk, i tak dalej, to nie ma się do czego przyczepić. Ale to nie Medal of Honor. Tu mamy Hollywood, widowiskowość i wartką akcję. Nie spodziewajmy się więc wiernie odwzorowanych działań sił specjalnych. Zdecydowanie nie wolno tej gry (i serii) traktować na poważnie. Tu liczy się “fun”. Tu liczą się sceny, które powodują, że buzia rozdziawia się z zachwytu. Realizm dotyczy tylko realiów, tła fabularnego. I na tym się on kończy. Bo jak można inaczej traktować szaleńczą ucieczkę z łagru na motorze, odganiając się od milicji strzelbą, zwieńczoną widowiskowym skokiem na pędzący pociąg? Albo podczepiany pod Kałasznikowa… miotacz ognia? Tudzież zestrzelenie startującej rakiety za pomocą bazooki, po nieudanej próbie sabotażu? No właśnie…

Jak w to się gra?

Jeżeli grałeś w Modern Warfare, poczujesz się jak u siebie w domu. Nie zmieniło się nic. Dalej mamy tu najważniejszą część Call of Duty, która właściwie powinna puentować tę recenzję. Black Ops ani żadna inna gra z tej serii z pewnością nie jest najlepszą grą na świecie.

Ale czym się różni Call of Duty od reszty? W innych grach bywają świetne momenty, klimatyczne, napędzające adrenalinę

. Ale od czasu do czasu. W Call of Duty nie ma momentu bez wartkiej akcji. Nie ma dłuższego, niż 15 sekund momentu, w którym nie dzieje się coś zajebi… znaczy się, strasznie fajnego. Dlatego też to jedyna gra, której pełni wybaczam krótki czas, jaki jest potrzebny, by ją przejść. Fallout to 30 godzin grania. Ale świetnych elementów jest w nim może na 5 godzin, reszta jest po prostu ciekawa, wciągająca, fajna. Call of Duty: Black Ops, podobnie jak poprzednicy, to po prostu same owe 5 godzin. Nawet tutorial jest zabójczy. Gra ta nie pozwala odpocząć, nie pozwala odetchnąć. To szaleńczy pęd i wojenna przygoda, która nie da ci chwili wytchnienia i która wręcz przytłoczy (ale nie w negatywny sposób) rozmachem.

Tu co chwila coś się dzieje

Tu co chwila coś się dzieje

A jak się strzela, biega, i tak dalej? Dokładnie tak samo, jak w poprzednich częściach. Nie czarujmy się, CoD, po obdarciu ze swojej oprawy fabularnej to dość prymitywny shooter. Biegniemy do celu. Ostrzał wroga. Chowamy się. Oceniamy sytuację. Staramy się ubić na tyle dużą ilość wrogich sił, by przebić się dalej. Biegniemy, docierając do kolejnego punktu kontrolnego. I tak w kółko. I jasne, są urozmaicenia, mini-misje. Ale to są, wedle wszelkiej definicji tego słowa, urozmaicenia. Trzon gry pozostaje ten sam. Jednak dzięki tej całej oprawie zupełnie tego nie zauważamy. Black Ops to bardziej interaktywny film, niż gra. Tyle, że wymagający dużo więcej od gracza niż taki Mass Effect 2. Jednak z pewnością nie jest to hardkorowa strzelanina. To wręcz prosta łupanka. Ale nic nie szkodzi, bo i tak jest świetna i trzyma w zachwycie i napięciu od tutoriala do napisów końcowych.

Jak to wygląda?

Grafika niewiele się zmieniła, ale, prawdę powiedziawszy, nie wymagała retuszu. Platforma, na której grałem, to Xbox 360. Na pewno jeszcze bardziej poprawiono płynność grafiki. Nie mam wersji deweloperskiej konsoli, więc nie mogłem włączyć żadnego licznika klatek na sekundę, ale jestem przekonany, że średnio na luzie wychodziło 60 fps. A jeżeli spadało, to nie więcej, niż do 40. Poprawiono też, moim zdaniem, rozdzielczość. Nie jestem pewien, czy do 1080p, czy zastosowano jakiś rodzaj wygładzania krawędzi, ale mimo grania na 40-calowej Bravii, wszystko jest ostre jak żyleta.

Poziom jest ten sam, co w Modern Warfare 2, czyli robiący olbrzymie wrażenie. Dbałość o szczegóły poraża. Każdy element otoczenia ma swoją charakterystykę: strzelanina w biurze i wokół latają drzazgi po skoroszytach, luźne kartki. Dżungla to liście i błoto, chlapiące naokoło i brudzące wszystko. Nie ma za bardzo kanciastych elementów, nie ma nieostrych tesktur.

Dźwięk również bomba. Sample bardzo realistyczne a gra je świetnie miksuje. Muzyka co prawda tym razem nie od Hansa Zimmera, więc nie znajdziecie tu chwytliwych, pompatycznych motywów, ale lot nad wietnamską dżunglą przy nucie The Rolling Stones też co najmniej daje radę.

W oprawie graficznej zmieniło się niewiele. Ale nie szkodzi...

W oprawie graficznej zmieniło się niewiele. Ale nie szkodzi…

Zabawa z kolegami

Tu was zawiodę. Call of Duty w wersji multiplayer jakoś nigdy do mnie nie docierało. Ogólnie jakoś mało siedzę na Xbox LIVE, lubię grać z kolegami. A że nikt nie ma z moich znajomków tej gry, a z obcymi dla mnie żadna zabawa, to zobaczyłem tylko, jak to wygląda. Koledzy recenzenci z innych wydawnictw mówią, że bomba. Pozostaje mi tylko ich zacytować i kazać wam wierzyć na słowo.

Konkluzja

Black Ops to odgrzewany kotlet. To dokładnie to samo, co dostaliśmy rok temu, tyle że inne misje i inne realia. To też tak samo krótka gra, którą skończycie w maksymalnie cztery wieczory (a jak ostro przysiądziecie, to w jeden). Nie przeszkadza to mu być świetną grą. Bo owe 5-6 godzin nad nią spędzone jest więcej warte, niż wiele bardzo dobrych, dłuższych gier. Ja już przestępuję z nogi na nogę, czekając na kolejną część. Was odsyłam do sklepu, bo zdecydowanie warto. Przynajmniej was, Xboksowców i PeeSowców (wersja na Wii jest mi zupełnie obca). Wersja dla Windows nieco się różni. Nie mam pojęcia w jaki sposób, ale sam fakt, że gra jest pisana i wyważona pod pada, już sporo mówi. Na dodatek ta gra zdecydowanie dostaje bonusowe punkty, jak się w nią gra na kanapie przed wielkim telewizorem full hd. Kupować!

Okiem sceptyka

Po sąsiedzku, biurko obok, mam tu Tomka, który ma nieco inne zdanie o Black Ops. Bardzo krytyczne. Grał w wersję dla Windows. Dla kontrastu, przedstawię jego opinię. Jak widać, są różne gusta. I wnosząc z tego Black Ops nie każdemu się spodoba.

Wietnam, Kuba, Syberia, Arktyka (?), strzelanie z hi-tech prototypu wyrzutni rakiet do Sputnika, ucieczka na motocyklu w stylu tej z Terminatora 2, ucieczka z rosyjskiej kolonii karnej zaczynająca się od szturmu rodem ze Stalingradu, penetrowanie podziemnych tuneli Vietcongu – tak jest prawie w każdej misji. Paradoksalnie, tak dynamiczne zmiany scenerii, czasu czy sterowanego przez gracza bohatera jeszcze bardziej pokazują jak bardzo ta gra jest monotonna i w gruncie rzeczy nie prezentuje nic nowego. Przez to, Black Ops nudzi mi się średnio po godzinie strzelania. To może być dla niektórych wręcz zaletą – zważywszy, że kampania dla pojedyńczego gracza trwa ok. 5h – zatem, zamiast gry na jeden wieczór, dostaje się grę na tydzień grania;)