Jednak właśnie z racji tego, że ludzie się zdecydowanie ekscytują premierami Apple’a, z zainteresowaniem je oglądamy. Zwłaszcza, że firma Jobsa ma wiele świetnych pomysłów, głównie od strony interfejsu, który może stanowić za wzór dla konkurencji. I stanowi – dużo rzeczy wymyślonych przez Apple’a znajdziemy w Windows, Ubuntu czy Androidzie. iPad mnie mało obchodził, bo nie widzę potrzeby posiadania takiego sprzętu. Za to iPhone 4 – to co innego. Czym nas zaskoczy Apple? Co zmieni czwarty iOS? No cóż, po prezentacji może szoku czy szału nie było, ale pozytywne wrażenie jak najbardziej. iPhone 4 jest śliczny, ma imponującą specyfikację sprzętową, a wszystko to w zgrabnym, przemyślanym iOS-ie. Dalej nie jest to telefon dla mnie, z racji wielu ograniczeń nałożonych dla użytkownika, ale dla “każuala” to sprzęt z topowej półki.
A potem iPhone 4 trafił do klientów. Trafił po intensywnych testach, zarówno sprzętu, jak i oprogramowania. Trafił po astronomicznie wysokiej cenie. I co? I okazał się chińską podróbką. Wybaczam niespełnioną obietnicę dotyczącą wytrzymałości obudowy. Wybaczam zamienione przyciski – no trudno, wada produkcyjna, od ręki sprzęt jest wymieniany na nowy. Ale tak ewidentne błędy w oprogramowaniu i sprzęcie, jak wadliwe ekrany, gubienie zasięgu czy problemy z czujnikiem zbliżeniowym są już niewybaczalne. Czy tego telefonu, przepraszam bardzo, nie miał nikt wcześniej w ręku? To nie są ukryte wady, jednostkowe przypadki. Wystarczy wziąć palmofon do lewej ręki, spróbować zadzwonić i zobaczyć, że komórka gubi zasięg. A gdy już przełożymy go do prawej ręki i “odpowiednio” chwycimy, to podczas rozmowy szybko się przekonamy, że ekran się nie wyłącza i łatwo kogoś rozłączyć uchem (sic!). Za to płacę 3 000 zł? To ma być ten symbol lansu?
Współczuję pierwszym użytkownikom iPhone’a 4, którzy teraz czekają w nadziei, że zapowiadana łatka programowa rozwiąże większość problemów. Współczuję fanom marki Apple, bo znam ich zaangażowanie i przywiązanie do marki i na pewno czują się po prostu oszukani.
I sam też żałuję. Apple’a widziałem jako przeciwwagę dla hegemonii Microsoftu. Ale za coś takiego, to ja dziękuję. Gdybym musiał teraz z jakiegoś powodu zrezygnować z Windows, postawiłbym nie na Mac OS-a, jak kiedyś, a na Ubuntu. Na rynku mobilnym Microsoft nie istnieje jako najmocniejszy gracz, tu wciąż króluje iOS. Ale linuksowy Android radzi sobie coraz lepiej i wkrótce zapewne przegoni Apple’a. Szkoda, bo do firmy Google zaufania nie mam (rzekł użytkownik Chrome’a, Dekstopa, Picasy, wyszukiwarki i wkrótce zapewne posiadacz Androida;) – co zrobić, zaufanie zaufaniem, a jakość produktów jakością produktów…).
3 000 złotych za telefon, który trzeba odpowiednio trzymać, by dało się z niego zadzwonić. No nie mogę tego przełknąć. Humor poprawia Nokia swoim prztyczkiem w nos. Czekamy więc na iPhone’a 5…
P.S.: wierni Czytelnicy tego bloga zauważyli zmianę cyklu publikacji notek. Będzie on stały. Od teraz Siećpospolita będzie aktualizowana we wtorki i czwartki. Tradycyjnie też polecam dyskusję pod poprzednią notką (Darmowe nie oznacza tańsze), ale coś czuję, że tym razem nie zrozumieliśmy się z czytelnikami…