Weźmy na przykład Mapy Google. O wiele chętniej bym z nich korzystał na urlopie za granicą, niż w moim mieście. Bo w moim mieście wiem, gdzie można w pobliżu zjeść, gdzie znajdę bankomat, i tak dalej. A jadąc “w nieznane” funkcja “Miejsca” w smartfonie z Androidem jest po prostu wybitnie przydatna. Uruchamiam aplikację, ona sprawdza poprzez GPS gdzie ja jestem. Klikam, że mam ochotę coś zjeść. Pokazują mi się najbliższe knajpy, z menu, cennikiem, telefonem, ocenami użytkowników. Super, prawda? Szkoda tylko, że kosztuje to majątek. Poza tym, nawet na urlopie, fajnie wieczorem przejrzeć Facebooka i Twittera, by zobaczyć, co u moich znajomych słychać. Jasne, kiedyś się dało bez tego odpoczywać, i było fajnie. Pełna zgoda między nami. Tak samo, jak pełna zgoda jest, że kiedyś ludzie nie mieli komputerów, samolotów, ognia, też byli szczęśliwi…
Spojrzałem na cennik mojej sieci. Na szczęście poprawiło się nieco, ale dalej koszta są nie do przyjęcia. Ale czemu właściwie roaming jest taki drogi? Co się składa na te ceny? Nie tak wiele, jak by się mogło wydawać.
- Koszt zawarcia i utrzymania porozumienia pomiędzy 200 operatorami komórkowymi
- Porozumienia te zawierane są na wiele lat
- Wieloletnie porozumienie oznacza stare, nierenegocjowane ceny
- I najważniejsze: brak motywacji do obniżki cen. Dostawca obniża ceny po to, by pokonać popularnością konkurenta. W przypadku roamingu takiej motywacji nie ma, bo i tak nie jesteśmy klientem danej sieci, a naszej macierzystej
Ktoś mógłby powiedzieć, że trzeba jeszcze zrekompensować operatorowi koszt obsługi i obciążenie, jakie generujemy. Jest to półprawda. Niezależnie ile korzystamy z komórki, obciążenie to jest bardzo zbliżone. Telefon bowiem stale odbiera i wysyła sygnał w standardzie GSM (lub nowocześniejszym). Cały czas lecą do niego zera i jedynki. Nawiązanie połączenia to tylko zmiana treści transmitowanego komunikatu. Naturalnie, to duże uproszczenie, bowiem w przypadku cyfrowej transmisji danych należy jeszcze “doliczyć” koszty przetworzenia informacji, ale nie są to w żadnym wypadku obciążenia usprawiedliwiające taki narzut.
Czy jesteśmy więc bez wyjścia? Niezupełnie. Smartfony wywierają coraz większą presję na operatorach, ale prawdziwą rewolucją, na którą liczę, będzie Chrome OS. Komputer, który całkowicie opiera się na dostępie do Internetu. Wszystko w chmurze. Przecież multum osób za granicą chce pracować, korzystać ze swojej muzyki, i tak dalej. I nagle się okaże, że ich na to nie stać. Smartfony są bardzo drogie w roamingu, ale jeszcze w zasięgu portfela Kowalskiego. Korzystanie z Internetu z komputera oznacza rachunek na kilka tysięcy złotych. A na to już chyba nikogo nie stać.
A wystarczyłoby proste rozwiązanie, które zadowoliłoby wszystkie strony. Ryczałt. Chętnie bym się udał jutro do mojego operatora, wręczył mu 100 zł, niech będzie że i 200 zł, i niech to oznacza moją opłatę roamingową. Ta opłata, jednorazowa, oznacza, że przez miesiąc (jeden okres rozliczeniowy), w tym kraju, będę rozliczany tak, jak bym nigdy nie wyjeżdżał. Oczywiście im dalej kraj się znajduje, tym ta opłata droższa, i tak dalej. I tak znacznie przekracza ona koszty obsługi moich połączeń za granicą. Byłby to dla mnie olbrzymi czynnik przemawiający za wyborem danej sieci lub przeniesieniem się do niej. I mam nadzieję, że ktoś się kiedyś obudzi. Internetowa rewolucja trwa, i albo telefonie się do niej przystosują, albo nagle pojawi się coś, co spowoduje, że będą drogim archaizmem.
P.S. 1:
Do HTC Desire dziś zaczyna się rollout Androida 2.2. Będzie to pierwszy smartfon, nie licząc tego od Google’a, który dostanie aktualizację. U mnie póki co (telefon niebrandowany) brak. Ktoś widział, ktoś wie?
P.S. 2:
Polecam dyskusję pod moją poprzednią notką: Piractwo powinno się użytkownikom nie opłacać – a obecnie tylko ułatwia sprawy P.S. 3:
Skąd tytuł notki? A stąd: