Dla mnie chmura to miejsce, dzięki któremu, gdziekolwiek jestem, mam zawsze dostęp do swoich danych.Na razie jest to możliwe, jeśli… sam sobie zorganizuję serwer. Pewnie, mógłbym wrzucić wszystko do jakiegoś komputera, udostępnić go w Sieci (nie mam publicznego IP, kolejny kłopot), zorganizować jakąś aplikację do synchronizacji (zakładam, że istnieje), płacić za prąd i przesył danych. Ale przecież nie o to chodzi. Więc lepiej skorzystać z komercyjnych rozwiązań.
Tylko teraz tak… dokumentów mam parędziesiąt megabajtów. Żaden problem. Fotek z ostatnich 10 lat już jest… 15 gigabajtów. Muzyka – 10 gigabajtów. Filmy… 900 gigabajtów. OK., to kto mi da tyle miejsca na serwerze? A nie jestem wyjątkowym przypadkiem. Filmów mam sporo i w HD, więc może tym się wyróżniam, ale wydaje mi się, że każde z nas ma jakieś 30 gigabajtów “na luzie”, do których chciałoby mieć stały dostęp. A nawet, jak mi ktoś tyle miejsca udostępni, no to jak tu dobrać się do tego w ruchu? Szybkie WiFi to wciąż rzadkość. Mamy więc tylko 3G. Do fotek pewnie się jeszcze by nadało. Do muzyki ledwo ledwo. O strumieniu wideo w słusznej jakości chyba możemy zapomnieć. I mój hipotetyczny tablet się nudzi.
No dobra, ale synchronizacja danych to jedna z wielu rzeczy, do których można podpiąć cloud-computing (aczkolwiek najpraktyczniejsza). Przecież computing oznacza liczenie. I tu jest… trochę lepiej. Na pewno Kowalski może już oprzeć się całkowicie na aplikacjach webowych. Microsoft i Google oferują tyle użytecznych narzędzi, że właściwie poza przeglądarką nie ma sensu nic instalować. Swoją drogą, sklep z dodatkami dla przeglądarki Chrome to genialny pomysł, który pokazuje, że Chrome OS dla niektórych okaże się mimo wszystko wystarczający. Ale są to narzędzia proste, wystarczające do pracy domowej czy napisania notki na Siećpospolitą. Złożone narzędzia, od lat dostępne lokalnie, jak Photoshop, Pinnacle, 3dstudiomax, że o takim AutoCAD nie wspomnę, to wciąż rzecz dla chmury niemożliwa.
Chmura jest świetna. Ale na razie, to mamy tylko obłoczek.