Z niewiadomych przyczyn w przeglądarkach internetowych ta funkcja jest domyślnie wyłączona – za wyjątkiem Opery. Na szczęście jej aktywowanie w Firefoksie jest bajecznie proste, czego użytkownicy Google Chrome mogą tylko zazdrościć.
Aby cud się ziścił, w pasek adresu trzeba wpisać magiczną sekwencję about:config i nacisnąć Enter. Następnie musimy zatwierdzić komunikat, że po zmianie jakichkolwiek opcji może nastąpić koniec świata, więc klikamy na Zachowam ostrożność, obiecuję! Teraz należy w okno wyszukiwania wpisać pipelining i zmienić wszystkie opcje z false na true. Wystarczy na nich dwukrotnie kliknąć. Jedynym wyjątkiem jest network.http.pipelining.maxrequests, gdzie należy kliknąć dwa razy i zmienić wartość 4 na 8. Wszelakie niejasności powinna rozwiać poniższa ilustracja.
Gotowe, jedyne co musisz jeszcze zrobić to zrestartować Firefoksa. Oczywiście postanowiliśmy sprawdzić co dają owe zabiegi i przeprowadziliśmy prosty test, który został powtórzony kilka razy, wyciągając średnią. Polegał on na jednoczesnym uruchomieniu 6 stron i zmierzeniu kiedy uruchomi się ostatnia karta. W zestawieniu jest też Google Chrome 10 oraz Opera 11.10, która pipelining ma uruchomiony domyślnie.
Efekt? Firefox 4.0 przyspieszył ponad 2,4x. Google Chrome bez pipeliningu wypadł dosyć dobrze, zaś Opera 10.10 pomimo włączonej funkcji nie mogła sobie poradzić z ukończeniem pobierania jednej z otwartych kart.
Rodzi się pytanie – gdzie jest haczyk? Dlaczego producenci nie uruchamiają tej funkcji domyślnie? W teorii może ona doprowadzić do niewłaściwego ładowania stron. W praktyce faktycznie czasami tak było, ale kilka lat temu. Od jakiegoś czasu korzystam z tej funkcji i nie zaobserwowałem żadnych niewłaściwych objawów.