1. Cena
Chromebook będzie kosztował między 350 a 500 dolarów, mniej-więcej około 2000 zł (podobnie, jak iPad, również kosztujący 499 $). Czy to dużo, jak na wytrzymujący ponad sześć godzin na baterii komputer z dwurdzeniowym procesorem i ekranem 12″, ważący poniżej 1,5 kg? Nie czarujmy się: drogo jak diabli. Za te same pieniądze bez problemu kupimy netbooka z wydajnym APU AMD Fusion, który będzie ważył tyle samo i wytrzymywał na baterii tyle samo, za to będzie oferował superpłynne odtwarzanie materiałów w rozdzielczości Full HD, możliwość grania w co mniej wymagające gry (pecetowe, a nie “mobilne” Angry Birds!) 500 GB miejsca na dysku twardym offline oraz system i oprogramowanie nie wymagające do pracy Sieci. Żeby było zabawniej – dla chętnych, po zainstalowaniu przeglądarki Chrome będzie oferował też dokładnie to samo, co chromebook…
2. Szybkość
Chrome OS jest szybki. Startuje w kilka sekund, a na sprzęcie, na którym Windows 7 działa zaledwie poprawnie, system Google’a ma śmigać, nie dając użytkownikowi powodów do narzekania. Czyżby? Niestety, póki świat (albo chociażby Polska) nie zostanie pokryty szczelnie zasięgiem sieci 4G godnej tej nazwy, nie będzie można liczyć na szybką pracę z Chrome. Ile będzie trwało każdorazowe pobieranie, a potem zapisywanie z powrotem składowanych w chmurze plików? Ile potrwa ściągnięcie, albo wrzucenie do sieciowego magazynu 4 GB zdjęć zrobionych na wycieczce? A mającego trzy razy tyle filmu?
Zeszłego lata część urlopu spędziłem z dawno niewidzianą rodziną zza granicy – chcieli nam pokazać trochę zgromadzonych na dysku sieciowym zdjęć i filmów ze swoich wyjazdów. Nie wyszło. Żeby pobrać przez modem komórkowy trzy dwuminutowe filmy w rozdzielczości SD trzeba było zostawić komputer ze ściąganiem na noc… Żeby było jasne – miejscowość, w której byliśmy leży 25 kilometrów od wojewódzkiego miasta i bynajmniej nie jest zabitą dechami wsią, tylko rozrastającym się miasteczkiem.
3. Bezpieczeństwo
Chrome nie wymaga oprogramowania antywirusowego, firewalli, antyspyware’u? Jest całkowicie bezpieczny i niehakowalny? Tak. Tak samo, jak Titanic był niezatapialny aż do chwili, kiedy spotkał górę lodową i zatonął. Ale nie o tym chciałem mówić, tylko o bezpieczeństwie danych, przechowywanych w chmurze. Fakt, że moje pliki są przechowywane na serwerach w Zimbabwe, Kaliforni albo pod Lozanną powinien mnie, zgodnie z tym, co głosi Google napełniać spokojem i ufnością, ale jakoś wcale tego nie robi. Być może winę za to ponosi niedawna spektakularna katastrofa Sony, w której miliony “bezpiecznych w chmurze” danych trafiły w niepowołane ręce? A może trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii, które poradziło sobie z zabezpieczeniami elektrowni atomowej? Tak, to możliwe. Jakoś nie wierzę, że serwerownie Google’a są całkowicie hakeroodporne i chronione przed katastrofami lepiej, niż elektrownie atomowe paranoicznych na punkcie energii nuklearnej Japończyków.
Powiecie, że w mój blok z moim dyskiem twardym też może trafić meteoryt, albo że hakerzy mogą zaatakować mojego notebooka? Oczywiście, że tak! Ale jeśli padnę ofiarą włamania, będę wiedział, że to ja czegoś nie dopilnowałem. A jeśli mój blok trafi meteoryt, to będę miał większe zmartwienia na głowie…
4. Dostęp/mobilność
Ważący poniżej półtora kilograma komputer, który potrafi działać na baterii sześć godzin albo dłużej aż się prosi, żeby mieć go ze sobą wszędzie. Czytać najnowsze wiadomości, pokazywać przyjaciołom zdjęcia, oglądać filmy, pracować… Tak możecie robić z netbookiem, notebookiem czy tabletem. Z chromebookiem, niestety niezupełnie. Otóż chromebook pozbawiony dostępu do Internetu jest jak marionetka z odciętymi sznurkami – niby wszystko na miejscu, ale praktycznie nie da się używać. Brak dostępu do przechowywanych w chmurze danych, brak dostępu do odpalanych przez Sieć aplikacji – bez połączenia nie można się nawet zalogować na swoje konto w komputerze! Co za problem, powiecie – przecież Sieć jest wszędzie. Niestety, to wciąż dalekie od prawdy. Nawet w wielkich miastach jest aż za dużo miejsc, gdzie komórkowy Internet nie sięga, a jadąc pociągiem z Warszawy do Poznania albo z Gdańska do Krakowa co najmniej jedną trzecią podróży odbywa się w wielkiej, czarnej dziurze zasięgu (tu szczegóły zależą od operatora, u którego ma się kartę internetową). Jeśli nie pracujecie dla korporacji, która pokryje wasze roamingowe rachunki, na chwilę po przekroczeniu granicy państwa wasz chromebook osiągnie funkcjonalność przycisku do papieru – zaś podczas wielogodzinnego lotu samolotem będziecie mogli sobie tylko pomarzyć o korzystaniu z komputera.
5. Oprogramowanie
Zasada, że dostępność aplikacji może decydować o popularności platformy wcale nie została odkryta wraz z eksplozją sklepów z softem dla smartfonów. Od dawna wybierało się lub nie maka, windę albo pingwina z powodu takiego czy innego programu dostępnego tylko na ten lub inny system. Z Chrome OS jest śmiesznie – otóż nie będzie na nim dostępne żadne ważne oprogramowanie z pecetów czy maków (nie licząc wirtualizacji i Citriksa, będących drogimi rozwiązaniami dla korporacji), za to na pecety czy maki będzie dostępne wszystko to, co na Chrome OS, wystarczy zainstalować przeglądarkę Chrome. Efektywnie więc każdy notebook z Windows, Linuksem czy Mac OS będzie mógł stać się chromebookiem, nie tracąc nic ze swojej dotychczasowej funkcjonalności. Chromebook-Macbook zaoferuje śliczny i intuicyjny interfejs, chromebook-notebook z Windows kompatybilność ze wszystkimi aplikacjami na świecie a chromebook-Pingwin – szybkie działanie na sprzęcie o ograniczonej wydajności. Co unikalnego może zaoferować chromebook-chromebook, oprócz wszystkich wymienionych wyżej braków? Nie wiem – ale może po prostu nie starcza mi wyobraźni?
Bonus: Firmy
Oferowane firmom i studentom oraz uczniom wynajmowanie chromebooków to ciekawa opcja, ale ma kilka haczyków. Pomińmy chwilowo najważniejszy z nich – ten, że nikt nie powiedział, czy w naszym kraju w ogóle będzie dostępna taka usługa, kiedy i za ile – i omówmy pozostałe. Po pierwsze, żeby wynająć chromebooka trzeba będzie wynająć ich co najmniej dziesięć, co wyklucza wszystkie firmy, które mają pięciu, ośmiu czy dziewięciu pracowników potrzebujących komputera oraz indywidualnych studentów. Po drugie, trzeba podpisać kontrakt na trzy lata, jak u operatora komórkowego. Po trzecie, w cenie wynajmu niekoniecznie jest dostęp do Internetu (w USA w sieci Verizon dostaje się z chromebookiem gratis 100 MB miesięcznie. Ile?!). Po czwarte, na Chrome OS nie działają aplikacje, które firmy i szkoły mają kupione i których potrzebują do działania. Jest co prawda Citrix i jego Reciver, ale żeby go używać trzeba mieć serwer udostępniający aplikacje Windows. Oprócz dodatkowych pieniędzy, oznacza to konieczność utrzymywania kogoś, kto będzie o ten serwer dbał – a jeśli tak, to może mógłby zadbać też o te dziesięć komputerów? Z doświadczenia wiem, że do opieki nad setką komputerów i kilkoma serwerami wystarczy dwóch adminów – mała firma może zatrudnić jednego na pół albo ćwierć etatu (znam takich “latających adminów”, skutecznie opiekujących się trzema, czterema firmami na raz), a wtedy oszczędności wynikające z “bezobsługowości” chromebooków mogą okazać się iluzoryczne.
Acha, jeszcze jedno: firmowe polityki bezpieczeństwa. Chciałbym zobaczyć miny korporacyjnych menadżerów, którym ktoś zaproponuje, żeby trzymali dane na cudzych serwerach, nie wiadomo gdzie, całkiem poza kontrolą…