Urządzenia zwane adapterami świat komputerów zna od lat. Ostatnio modne są chociażby karty USB 3.0 montowane w slocie PCI, dzięki którym możemy wykorzystać możliwości nowego interfejsu na starszych płytach głównych, natomiast właściciele zbyt starych (lub zbyt nowych) monitorów dobrze znają przejściówki ze złącza D-Sub na DVI lub z tego ostatniego na HDMI.
Ale kwestia kompatybilności lub niekompatybilności to nie tylko domena informatyki. Fotografom od wielu dziesiątków lat utrudnia życie lekkomyślna skłonność producentów do opracowywania coraz to nowszych standardów mocowania obiektywów, przez co starsze “szkła” stają się niemal bezużyteczne. Trzeba w końcu jakoś zachęcić klienta, aby kupił nowe… Ale można – przynajmniej częściowo – przed tym się bronić. Jak? Tak samo jak w przypadku komputerów – stosując odpowiednie adaptery.
Który korpus do adapterów
Jeśli jesteśmy już szczęśliwymi posiadaczami lustrzanki lub bezlusterkowca, które umożliwiają wymianę obiektywów, to sprawa jest prosta. Pozostaje tylko kwestia dokupienia odpowiednich adapterów – takich, które pozwolą na podłączenie obiektywów z innym mocowaniem, np znalezionym u dziadka w szufladzie, lub takich, które planujemy kupić.
Bardziej skomplikowana, ale równocześnie komfortowa jest taka sytuacja, w której stoimy właśnie przed wyborem aparatu i wiemy, że będziemy chcieli go wykorzystywać również do fotografowania za pomocą adapterów. Wybór jest wtedy dość jasny – jeśli wolimy lustrzankę, najlepiej sprawdzi się jeden z modeli Pentaksa oferujących zwykle automatyczne potwierdzanie ostrości w wizjerze aparatu, ustawianie ostrości w całym zakresie odległości oraz automatyczny pomiar ekspozycji. Przez wiele lat to właśnie aparaty tej firmy były wybierane przez miłośników starej optyki (np. z mocowaniem M42), niemniej czas przeszły jest w tym wypadku uzasadniony. Były, bo pojawiły się bezlusterkowce.
Bezlusterkowce rules
Aparaty z wymienną optyką, ale pozbawione lustra wydają się wręcz stworzone do fotografowania z użyciem adaptera.
Z dwóch bardzo istotnych powodów: metody kadrowania obrazu i ustawiania ostrości oraz znacznie krótszej odległości między mocowaniem bagnetowym a płaszczyzną matrycy (ang. Flange Back).
Naturalnym sposobem kadrowania obrazu jest w przypadku bezlusterkowców Live View, czyli wyświetlanie padającego na matrycę obrazu albo w wizjerze elektronicznym, albo na dużym tylnym ekranie. Do tego każdy bezlusterkowiec wyposażony jest w tryb wspomagania ręcznego ustawiania ostrości, wyświetlający znacznie powiększony (np. 7, 10 czy 15x) fragment kadru. Pozwala to na niezwykle precyzyjne ustawianie ostrości w dowolnym punkcie kadru i wbrew pozorom wcale nie musi działać wolno. Można w ten sposób fotografować, i to na małej głębi ostrości, nawet jadące samochody, stojąc na kładce nad ruchliwą ulicą – zapewniam, że się da, bo sam to robiłem. Wystarczy wstępnie wybrać kadr na wyświetlaczu, przesunąć w odpowiednie miejsce kadru prostokącik widoczny na wyświetlaczu, który ma być z założenia ostry, powiększyć go, ustawić ostrość, poczekać na samochód i nacisnąć spust migawki. Brzmi to bardzo skomplikowanie, ale w praktyce nie jest trudne. Warto przy tym podkreślić, że mało który autofokus poradziłby sobie z takim zadaniem poza centrum kadru. Podobnie wygląda wykonywanie portretów z bardzo małą głębią ostrości. Używanie autofokusu nic nie gwarantuje, bo przy oglądaniu zdjęć na komputerze okazuje się, że ostrość często ustawiona jest PRAWIE tam, gdzie powinna, np. na czubku nosa, a nie na oczach portretowanej osoby. W przypadku ręcznego ustawiania ostrości znów wybieramy kadr, powiększamy fragment z okiem, regulujemy ostrość i naciskamy spust migawki. Zdjęcie gotowe, z ostrością dokładnie tam, gdzie chcieliśmy.
Oczywiście to dwa dość skrajne przykłady. Generalnie autofokus jest jak najbardziej pożyteczny – ten artykuł absolutnie z tym nie polemizuje. Chodzi raczej o uświadomienie sobie, że jeśli już ustawiamy ostrość ręcznie, to zdecydowanie lepiej sprawdzi się bezlusterkowiec z dużym ekranem niż współczesna lustrzanka z niedużym wizjerem i zwykłą, pozbawioną klina matówką. Ale jeszcze ważniejsza jest inna zaleta bezlusterkowców, która daje im przewagę nad lustrzankami – znacznie krótszy Flange Back. To angielskie określenie tłumaczymy w języku polskim jako odległość płaszczyzny mocowania bagnetowego obiektywu od płaszczyzny powierzchni światłoczułej, czyli w przypadku cyfrówek matrycy. Krótszy Flange Back to znacznie więcej miejsca na włożenie między obiektyw z innego systemu a korpus aparatu całkiem pokaźnego adaptera. Różnice są spore, sięgają kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu milimetrów. Z punktu widzenia konstrukcji fotograficznych to gigantyczna przestrzeń!
Pozostaje ostatnie pytanie – jeśli bezlusterkowiec, to który? Z kilku konkretnych powodów najlepiej wybrać jeden z modeli Olympus PEN (my postąpiliśmy tak w trakcie pisania artykułu). Mają nieco mniejszą matrycę, co pozwala na wykorzystanie najszerszej grupy obiektywów (np. również tych od starych kamer 16 mm, z mocowaniem C-Mount) i stawia mniejsze wymagania przed obiektywami w przypadku stosowania dodatkowych funkcji adapterów, takich jak pokłon czy przesunięcie. A przede wszystkim PEN-y, jako jedyne z bezlusterkowców, wyposażone są w stabilizację matrycy. Dzięki niej niezależnie od tego, jaki obiektyw podłączymy do korpusu, będzie on stabilizowany – dopuszczalny czas naświetlania zostanie kilkakrotnie wydłużony.
I jeszcze jeden drobiazg – to właśnie do aparatów Mikro Cztery Trzecie dostać można najwięcej różnorakich przejściówek i adapterów. Mniejszy wybór, choć niewiele, mają użytkownicy modeli Sony NEX, natomiast Samsung NX już znacznie odstaje pod tym względem. Ma też nieco dłuższy Flange Back (25,5 mm), co sprawia, że nie wszystkie obiektywy da się do tego systemu zaadaptować. Sony NEX ma odległość od bagnetu równą 18 mm, natomiast Micro Cztery Trzecie – 20 mm, co w praktyce oznacza te same możliwości.
Adaptery dla bezlusterkowców
Dzięki znacznie krótszej odległości mocowania obiektywu od matrycy bezlusterkowce mają nad lustrzankami aż podwójną przewagę. Po pierwsze, o ile większość adapterów do lustrzanek to cieniutkie blaszki, o tyle w przypadku bezlusterkowców są to całkiem pokaźne pierścienie. Pierścienie, na którym można zmieścić sporo ciekawych dodatkowych funkcji. Dlatego mamy już na rynku przejściówki na Mikro Cztery Trzecie, które dodają do dowolnego obiektywu, jaki się z ich pomocą podłącza, funkcję pokłonu (tilt), przesunięcia (shift) lub nawet obie równocześnie. Coraz częściej pojawiają się też adaptery z funkcją pokłonu do mocowania Sony NEX, natomiast (być może z powodu zbyt dużej matrycy) nikt nie zaprezentował jeszcze “shiftów” do tego systemu.
To nie koniec ciekawostek. Ze względu na to, że nowoczesne obiektywy mają przysłony sterowane z korpusu aparatu, pojawił się problem z regulacją przysłony po podłączeniu ich za pośrednictwem adaptera. Ale już pojawiło się rozwiązanie – adaptery wyposażone w specjalny pierścień, którym można przesunąć dźwignię regulacji przysłony w obiektywach Nikona z serii G albo nowych konstrukcjach Sony A. Jeszcze ciekawiej wygląda sprawa obiektywów z mocowaniem Canon EF, w których przysłona sterowana jest całkowicie elektronicznie. Otóż są już adaptery (firmy Kipon) z WBUDOWANĄ dodatkową przysłoną. Jest miejsce, więc można kombinować… Mało tego, pojawiają się już zapowiedzi (np. firmy Birger Engineering) pierwszych adapterów oferujących przeniesienie pełnych funkcji obiektywów Canon EF do mocowania Mikro Cztery Trzecie, łącznie z autofokusem i stabilizacją optyczną! Drugą korzyścią z krótszego Flange Back jest taka, że stało się możliwe przygotowanie adapterów do znacznie większej liczby różnych mocowań bagnetowych. Dotychczas wyglądało to tak, że jeśli lustrzanka miała dłuższą odległość mocowania obiektywu od powierzchni światłoczułej (co zdarzało się dość często) to albo taki adapter nie był po prostu produkowany, albo też nie oferował on ostrzenia do nieskończoności lub wymagał dodatkowej soczewki pogarszającej jakość zdjęć. W przypadku bezlusterkowców nie ma takiego problemu, stąd bez żadnych przeciwwskazań można korzystać z obiektywów, między innymi z takimi mocowaniami jak Leica M39, Leica M, Nikon S czy Contax G.
Firmowe przejściówki
W nieco innej sytuacji znajdują się dwie grupy użytkowników aparatów – ci, którzy korzystali dotychczas z lustrzankowych obiektywów z mocowaniem Sony A lub Cztery Trzecie. Jeśli tej optyki było sporo i miała ona niezłą jakość, zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem jest kupno bezlusterkowca – aparat fotograficzny Sony NEX (dla obiektywów Sony A) lub Olympus PEN (dla Cztery Trzecie). Obie te firmy oferują bowiem adaptery, które rzeczywiście pozwalają na wykorzystywanie pełnych możliwości starszych obiektywów firmowych, takich jak pomiar ekspozycji, kontrola otwarcia przysłony, a przede wszystkim autofokus. Co ciekawe, w przypadku bezlusterkowców Panasonica automatyczne ustawianie ostrości będzie działało już tylko z niektórymi obiektywami Cztery Trzecie – z tego względu PEN będzie lepszym rozwiązaniem.
Nie warto się jednak łudzić, że bez większych problemów płynnie przeskoczymy z korpusu lustrzanki (np. lustrzanka Sony) na bezlusterkowiec tej samej firmy i zaoszczędzimy pieniądze, nie kupując nowych obiektywów. To niestety tak nie jest – autofokus w przypadku starszych obiektywów lustrzankowych, podłączonych poprzez adapter, działa zdecydowanie wolniej i mniej płynnie. Często (zwłaszcza w przypadku lepszych obiektywów z silnikiem ultradźwiękowym) nadal wszystko trwa dość krótko, ale jednak wyraźnie dłużej i mniej pewnie niż z nowymi obiektywami zaprojektowanymi pod kątem ustawiania ostrości w trybie detekcji kontrastu.
Jak i gdzie kupować
Wielu adapterów, zwłaszcza tych najnowszych (z dodatkowymi funkcjami lub mniej popularnymi mocowaniami), nie kupimy jeszcze ani w zwykłym sklepie fotograficznym, ani nawet internetowym. Oczywiście nie dotyczy to najprostszych i najpopularniejszych przejściówek, np.
z mocowania M42 czy Canon FD, ale w przypadku niektórych systemów trzeba się nieco naszukać. Na przykład w momencie pisania artykułu nikt w Polsce nie sprzedawał (nawet na Allegro) przejściówek Kipon z wbudowaną przysłoną. Są one rzeczywiście blisko czterokrotnie droższe od zwykłych adapterów z mocowania Canon EF, ale… kupowanie tych tańszych właściwie mija się z celem, chyba że chcemy fotografować wyłącznie przy całkowicie otwartej przysłonie.
W każdym razie adaptery to sprzęt, którego warto poszukać za granicą. Zwykła prosta przejściówka kosztuje czasami w Polsce około 100 zł, a jeśli kupimy ją bezpośrednio w Chinach (aukcja na Ebay z darmowymi kosztami przesyłki) – niecałe 30 zł. Takich przykładów można podać więcej, ale bywają też odwrotne sytuacje – czasem ze względu na niższe dodatkowe koszty przesyłki bardziej opłaca się wylicytować coś na Allegro. Do tego nie ma wtedy ryzyka, że kupiony przez nas towar zostanie obłożony na cle VAT-em.
Zdecydowanie polecam PayPal – transakcje są znacznie bezpieczniejsze i prostsze. Dlatego czasem łatwiej sprowadzić coś z Australii (np. wykorzystany w tym artykule obiektyw z mocowaniem C-Mount) niż od naszych bliskich zachodnich sąsiadów, nieprzepadających jakoś za tą formą roliczeń.
Czy warto się w to bawić?
Trzeba powiedzieć jasno – adaptery, ręczne ustawianie ostrości czy regulacja przysłony to nie jest zabawa dla każdego. Polecam ją wszystkim tym, którzy znudzeni są już łatwością, z jaką przychodzi im produkowanie kolejnych megabajtów czy gigabajtów nie za bardzo przemyślanych ujęć. Zasada jest bowiem prosta – wykonanie zdjęcia dostarcza tym większej satysfakcji, im trudniej było je zrealizować. Do tego często nie mamy możliwości zmiany ogniskowej, więc kadry stają się automatycznie rzeczywiście wybrane, przemyślane i… rzadsze. Mniej jest przez to później problemów z segregowaniem i odrzucaniem nieudanych zdjęć.
Ale koniecznie należy pamiętać też o drugiej stronie medalu. Często brak autofokusu (lub w nielicznych wypadkach jego dość wolne działanie) sprawi, że jakiegoś zdjęcia po prostu nie wykonamy. Jak ktoś na przykład fotografuje dzieci na placu zabaw, to manualny obiektyw będzie raczej ryzykownym rozwiązaniem. Do tego dochodzi kwestia jakości zdjęć. Często jest tak, że stare obiektywy wręcz zachwycają swoją solidności (metal i szkło, nic więcej), ale pod względem rozwoju optyki, a zwłaszcza dodatkowych powłok zapobiegających odblaskom, technologia poszła jednak w ciągu ostatnich lat wyraźnie do przodu. Stary poczciwy Helios dostarczy nam wiele radości i satysfakcji z fotografowania, zdjęcia będą miały “charakter”, ale nie należy zakładać, że rzuci na kolana współczesnego zooma z tworzyw sztucznych przy porównaniu rozdzielczości obrazu. Choć oczywiście jeśli wydamy “parę” złotych więcej na w miarę współczesny obiektyw Zeissa, Leiki czy Rolleia, to czemu nie?
Najciekawsze adaptery
Adapter firmy Kipon ma wbudowaną przysłonę, dzięki czemu idealnie nadaje się do podłączania obiektywów Canon EF do korpusów Mikro Cztery Trzecie lub Sony NEX (w zależności od wersji). Nie obsługuje jednak obiektywów typu EF-S.
Adapter z funkcją przesunięcia (shift), znów firmy Kipon. Co ciekawe, model na zdjęciu umożliwia podłączanie do Mikro Cztery Trzecie obiektywów z mocowaniem Contarex, przez lata uznawanych za niemożliwe do zaadaptowania.
Firmowy adapter Olympusa, umożliwiający podłączanie obiektywów Cztery Trzecie do korpusów Mikro Cztery Trzecie, z zachowaniem ich pełnej funkcjonalności. Na rynku dostępne są wersje srebrna (MMF-1)
i czarna (MMF-2) oraz stalowoszara, produkcji Panasonica (DMW-MA1).
Dwa przykłady adapterów z funkcją pokłonu (tilt). Oba umożliwiają podłączenie obiektywów Nikona do korpusów aparatów Mikro Cztery Trzecie.
Firmowa przejściówka z obiektywów z mocowaniem Sony A na Sony NEX (LA-EA1) wyróżnia się wbudowanym mocowaniem bagnetowym (można je odłączyć). Aby zapewnić poprawne działanie mechanizmu zmiany stopnia otwarcia przysłony, projektanci musieli wbudować w nią specjalny silniczek.
Mikro cztery trzecie lub sony nex
Sprawdziliśmy dostępność adapterów różnych mocowań do każdego z trzech systemów bezlusterkowych. Wygrywa Mikro Cztery Trzecie, z lekką przewagą nad Sony NEX.