Pierwsze wrażenie po uruchomieniu Hard Reset jest jak najbardziej pozytywne, budzi też wiele skojarzeń: arena Heat Ray z Unreal Tournament III, sceneria jak z uniwersum filmowego Blade Runnera, wyraźnie rozróżnione paczki ze zdrowiem, bronią, kasą i pancerzami, jak u Quake’a III. Do wyboru są dwie giwery, jedna na prąd, druga na pociski (aż się proszą, by trzymać je w obu dłoniach na raz, no ale do tego trzeba widać krzepy Atomowego Księcia). I co? I wstęp do opowieści zrealizowany z komiksowym rozmachem i wyświetlany podczas ładowania poziomu. Jest ok., dalej – ciasna uliczka miasta wypełnionego futurystycznymi, porozstawianymi gdzie popadnie pojazdami (z jakiegoś powodu wyglądają na pancerne). Do tego wszechobecne śmietniki (hello NYC!, choć to miało być jakieś europejskie miasteczko), wybuchające beczki i pojazdy, mrok przedmieść ukrytych głęboko pod autostradami. Do zwalczenia dziesiątki robotów (pierwsze co zobaczyłem to biegnący na mnie screamer z piłą tarczową, wyciągnięty z plany “Tajemnicy Syriusza”), wyskakujących w najbardziej spodziewanych momentach i atakujących całą chmarą, każde o inteligencji samobieżnego działka zmierzającego na nas z żelazną konsekwencją, po linii prostej do celu. Właściwie jest jak w Doomie 3, z jedną różnicą, że przeciwnicy wyskakują prosto pod lufę, nie zaś straszą zza pleców. Strategia walki (do czasu zakupu nowego uzbrojenia) właściwie nie istnieje – jak tylko dostrzeżesz że coś się porusza nakieruj na to działo i przytrzymaj spust do ostatniego pocisku, jednocześnie pamiętając żeby mieć za plecami dosyć wolnej przestrzeni do sukcesywnego wycofywania się. Zgodnie z gamingową nowomową – nasza postać potrafi regenerować samodzielnie paski życia, zbroi i amunicji – w sumie to zbędny dodatek, bo nawałnica wrogów i tak prze na nas niczym mięso armatnie, do ostatniej kropli smaru… Zapomniałbym – są i pewne elementy strategiczne – rozbicie na części terminala spowoduje, że ten odwdzięczy się naszym wrogom śmiertelną dawką elektryczności. Podobnie daje się wykorzystać wybuchające beczki i pojazdy, za to ostrzał z wykorzystaniem przeszkód w terenie prawie w tej grze nie istnieje. Co najwyżej można wskoczyć na jakiś samochód, czasem pomaga to chronić skórę. Z resztą: strategia strzelaj w jeden punkt, tak długo, jak coś się tam rusza jest nieodzowna – broń którą się posługujemy daje tyle ubocznych efektów świetlnych, że po jednej serii nie bardzo widać do czego strzelamy….
Zakup nowego wyposażenia bojowego ratuje i różnicuje rozgrywkę. Zawsze łatwiej jest wypalić z grubszego działa w tłum mechanicznych przeciwników, choć i tak nie rozwiązuje to problemu walki w zwarciu, która zdarza się nad wyraz często (no chyba, że nasz bohater ma dosyć pudru leczniczego, żeby odświeżyć osmalony od wybuchów nosek). Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, pracowicie rozłożone w wojskowym szpitalu miny (gdzieś je trzeb układać, prawda?) po kliknięciu przycisku przywracającego zasilanie (tuż przed szykującym się frontalnym atakiem wroga) wyparowały. Czyżby siły wyższe pokrzyżowały niecny plan seryjnego odpalania petard? Za to rozrzucanie elektrycznych niespodzianek – daje rade w walce… i właśnie ta różnorodność uzbrojenia okazuje się w finale najmocniejsza stroną Hard Reset.
Gdyby nie zerkanie od czasu do czasu na piękne widoki roztaczające się wysoko w górze (w etapie w którym widać kawałek nieba, bo sufity to marna rozrywka) – same mapy na których toczy się walka byłyby nudne aż do poziomu telenoweli. Identyczne pojazdy, droga wiodąca tylko z punktu A do B, sekretne miejsca, których odnalezienie wymaga albo wykręcenie w przeciwnym kierunku do obowiązującego ruchu (gdzie aż prosi się podrzucenie apteczki), albo wysadzenia beczki tuż obok nadwyrężonej ściany. Hard Reset to nie jest gra dla poszukiwaczy skarbów i wielbicieli sekretnych przejść. Tu rozgrywka jest prosta, zasady równie zawiłe, jak wystrzał z wyrzutni rakiet. Z jednej strony to dobrze – bo nawet z wyłączeniem barier energetycznych, czy upgrade’em broni do ich nowszych, siejących większe zniszczenie wersji poradzi sobie dzieciak, z drugiej strony zupełnie psuje klimat mrocznego miasta. Z reszta – w demonstracyjnej wersji gry wszystko było utrzymane w mrocznych barwach, a przecież (czego dowodzi choćby Ghost in the Shell) futurystyczne, zniszczone czasem i zamieszkami miasta pięknie prezentują się za dnia. Hard Reset to wyraźnie gra przystosowana do szybkiej rozgrywki, bez zbędnego rozglądania się w otaczającej nas przestrzeni, bo chwila przestoju w grze obnaża fakt, iż oprócz bladerunnerowych sterowca z reklamami (po prostu musiał tędy przelatywać!) krążącego w kółko, architektura kamienic jest wszędzie niemal identyczna, a reklamy na wyświetlaczach bardzo lubią się zapętlać. Nawet salony rozkoszy wydają się należeć do jednej “sieciówki”. Ale, ale – każdą reklamę w okolicy można zniszczyć, więc ci, których irytuje reklamowa w TV, będą mieli okazję zemścić się. Swoja drogą swobodna rozwałka wszystkiego co popadnie (od terminali, po wentylatory, reklamowe wyświetlacze i porzucone samochody) daje dużo frajdy.
I tak cyberpunkowy wystrój sięgnął bruku, atmosfera miasta, tuneli metra i woskowego szpitala pryska po bliższym zapoznaniu się z otoczeniem, a jedyne co po kilkunastu minutach rozgrywki chciałoby się zobaczyć, to duże otwarte przestrzenie oświetlone promieniami słonecznymi (może to i zamierzony efekt, taki syndrom Half-Life’a, kiedy każde wyjście z krętych tuneli kompleksu Black Mesa odbierało się jak możliwość zaczerpnięcia głębokiego oddechu przed kolejnym skokiem w ciemność). Z resztą może to kontrast wynikający z porównania map z przepięknymi (i utrzymanymi w jaśniejszych tonacjach) komiksowymi przerywnikami? Właśnie – na mapach można doszukać się jednego polskiego akcentu – otóż w mieście poniewiera się worek z napisem “Wapno”, wiadomo polscy robotnicy muszą czymś łatać żelbetonowe konstrukcję. Mogę tylko przypuszczać, że ów worek spadł z jednego z kilkusetmetrowych dźwigów, gdzie służył jako siedzisko podczas typowej, polskiej biesiady (na dachu świata).
Dużo daje oprawa dźwiękowa i ambientowa muzyka towarzysząca nam podczas pokonywania map (zamieniana na nieco bardziej dynamiczną przygrywkę, do siekania metalowych kotletów), wszystko pasuje, łącznie z powtarzanymi w kółko angielskojęzycznymi komunikatami o tym, żeby niczego nie niszczyć (no jasne), przemieszanymi z japońskimi głosami (obowiązkowo każdym cyberpunkowej grze) – tego fragmentu akurat nie zrozumiałem.
Hard Reset potrzebuje: bossów, zaimplementowania większej dawki neuronów przeciwnikom, bardziej różnorodnych map, umożliwiających wykorzystanie ukształtowania terenu do walki (włażenie na samochód i leniwy ostrzał głupawych wrogów to nie jest ulubione zajęcie graczy) i przynajmniej 10 godzin ciągłej rozgrywki, będącej pretekstem do opowiedzenia mrożącej krew w żyłach spiskowej teorii mrocznej przyszłości, oraz naprawdę dobrze ukrytych sekretnych miejsc. Wtedy będzie to budżetowa, acz przyzwoita gra, warta poświęconego rozgrywce czasu i pieniędzy wydanych na jej zakup. Oczywiście multi być musi! A na razie mamy co najwyżej… warm restart. Skojarzenia z Doomem 3 są wskazane – jakość grafiki i sposób obsługi terminali – bardzo podobne.
PS Ostatnio miałem okazję recenzować grę w poprzednim stuleciu. Powyższe wnioski powstały podczas zabawy w testową wersję Hard Reset.
PS2 Sterowce z reklamami nie dają się strącić.