Paradoksalnie na pewno nie spodoba się miłośnikom Bad Company. To nie jest prosta arkadówka, w której możemy iść spokojnie do przodu pod gradem kul. Nie przypadnie też do gustu funbojom serii Call of Duty. Fabule daleko do naciąganej political fiction. Pozornie niemrawa rozkręca się z każdą minutą by w finale zamienić się w pełnokrwisty thriller. Wielbiciele serii mogą utyskiwać, że najlepsza gra sieciowa w historii dorobiła się trybu singlowego. Problem w tym, że wszystkie trzy grupy malkontentów nie oderwą się od tej gry przez długie tygodnie.
Po pierwsze, ta gra jest niezwykle realistyczna. Pomińmy grafikę, które nota bene jest doskonała. Oraz singlowe tryby poniżej hardcore, które przeznaczone są dla najbardziej podłych lamerów. Jedno trafienie to albo ciężka rana, albo trup na miejscu. Efekt psuje co prawda automatyczne leczenie, ale nie wygłupiajmy się. Bez tej opcji nie można by po prostu grać. W trybie wieloosobowym za leczenie odpowiedzialni są sanitariusze i to oni są clue tej gry. Ogromne mapy naszpikowane są wręcz miejscami, w których można przyczaić się ze snajperką, zorganizować zasadzkę lub skuteczną obronę. Możliwość wykorzystania pojazdów i floty powietrznej nie pozwala być nigdy pewnym swojego bezpieczeństwo. Czołg, czy śmigłowiec może pojawić się znikąd w mgnieniu oka likwidując najlepiej nawet zorganizowaną obronę. W efekcie trym multiplayer przypomina bardziej symulator pola walki, niż zwykłą grę obliczoną na rozrywkę. Kamperzy nie maja żadnych szans, ambitni gracze muszą kluczyć pod gradem śmiercionośnych pocisków szukając okazji do oddania czystego strzału.
Wróćmy jednak do trybu singlowego. Wcielamy się w nim w postać żołnierza, który został aresztowany pod zarzutem zdrady. Jego przesłuchanie przenosi nas w różniące się pod względem lokalizacji, klimatu i infrastruktury miejsca. Całość spina fabuła godna serii o agencie Bournie. Jest niezwykle realistyczna, czerpie z lęków współczesnego człowieka zachodu, pojawiają się w niej odniesienia do realnych zdarzeń, wciąga od a do z. Mało tego, jej finał daleki jest od banału i pozostawia ogromne pole popisu dla wyobraźni. I co istotne budzi grozę możliwością realizacji w rzeczywistym świecie. Podobną moc miała fabuła drugiej części Modern Warfare. Tamta jednak był zbyt przerysowana i groteskowa. Tej z Battlefield 3 daleko do komiksu.
OK. Po ochach i achach czas na wskazanie słabych punktów tej gry. Główny zarzut to źle zaprojektowane skrypty w trybie singlowym. Towarzyszące nam boty potrafią zablokować naszą postać. Dzieje się tak najczęściej w okolicy drzwi. Same drzwi też mogą stanowić problem, bo czasem po prostu się nie otwierają. Te klasyczne bugi wyeliminuje z pewnością jakaś łatka
Problem, który jest o wiele bardziej denerwujący, aczkolwiek nie występuje w całej grze, to źle oszparowane bryły. Skradając się i celując do przeciwników zza węgła zdarza się, że oddany strzał trafia w przezroczysty pozornie element grafiki. Miast fraga, zaliczamy odkrycie naszej pozycji i błyskawiczny zgon. Element, który jest kompletnie niezrozumiały, to niezwykle restrykcyjne podejście do obszaru strefy walki. Wyjście poza nią owocuje komunikatem o dezercji i bardzo szybką egzekucją. To zrozumiałe, o ile granica strefy nie byłaby wytyczana na przykład wzdłuż ławki, czy murku. Uniemożliwia to bowiem podejście z flanki do przeciwnika. Poza tymi niedoskonałościami Battlefield 3 jest wręcz perfekcyjny.