Zasadniczym celem tej inicjatywy jest zaangażowanie dostawców usług internetowych i dzierżawców łączy w ściganie domniemanych naruszeń praw autorskich. Mają oni m.in. przekazywać informacje o przypadkach naruszeń właścicielom praw autorskich, “eliminować stwierdzone naruszenia” oraz blokować dostęp do świadczonych usług klientom, którzy się takich naruszeń dopuszczają. Pojawia się zasadnicza wątpliwość, ile – z zawartych w tym porozumieniu postanowień – rzeczywiście da się zrealizować bez naruszania obowiązującego prawa, np. ustawy o ochronie danych osobowych, Prawa Telekomunikacyjnego, ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną czy samej Konstytucji.
O swoich obawach Fundacja Panoptykon pisała w liście otwartym do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (http://www.panoptykon.org/sites/default/files/mkidn_list_otwarty_monitorowanie_sieci_26.10.2011.pdf). Domagała się wyjaśnień, jaka jest rola MKiDN w prowadzonych negocjacjach i czy zdaje sobie sprawę z zagrożeń związanych z przyjęciem porozumienia. Ministerstwo zareagowało bardzo dynamicznie: fundacja uzyskała nie tylko oficjalne wyjaśnienia na piśmie (http://www.panoptykon.org/sites/default/files/mkidn_odpowiedz_ipr_4.11.2011.pdf), ale została też zaproszona na posiedzenie Grupy Internet. Naturalnie, w roli obserwatorów.
Już na początku spotkania dowiedziała się, że to nie forum na rozmowę o kwestiach fundamentalnych, o tym co “słuszne i niesłuszne”, ponieważ porozumienie jest gotowe do podpisu, a dyskusja zamknięta. Samo Ministerstwo – formalny gospodarz spotkania – stało się “zakładnikiem” swojej bezstronności. Skoro jego rola w całym procesie jest wyłącznie techniczna, nie może się przecież wtrącać w wypracowanie treści porozumienia, nawet w imię ochrony praworządności.
Dyskusja toczona w ramach Grupy Internet pomija głos bardzo ważnego środowiska: samych użytkowników. Użytkownicy występują tu jako “przedmiot porozumienia”, a nie równoprawna strona w negocjacjach. Wreszcie, nie jest prwne, że samoregulacja i porozumienia międzybranżowe są “bardziej przyjazną” metodą określania naszych praw, niż rozwiązania legislacyjne. Proces legislacyjny w naszym kraju jest daleki od doskonałości, jednak stwarza obywatelom przynajmniej formalną możliwość zabrania głosu w sprawie, która ich dotyczy. Organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi takiej możliwości nie oferują.