Problem w tym, że ja, jako obywatel, nie muszę rozumieć problematyki prawno-legislacyjnej. Ja muszę prawa przestrzegać. Nikt mi nie płaci za jego analizowanie lub kreowanie. Inaczej to wygląda u polityków. A to, jak ACTA przerosło niektórych, dowodzi nie tylko zamieszanie w Polsce.
Z jednej strony otrzymuję na skrzynkę pocztową wiele informacji od biura prasowego reprezentującego Komisję Europejską, od członków stowarzyszeń działających w Brukseli, które mają mnie przekonać do zmiany zdania, że ACTA jest pożyteczne, a wiele zagrożeń, jakie widzą w nim protestujący obywatele, jest wyssanych z palca (to akurat święta prawda, niektóre krytyczne interpretacje tegoż porozumienia są wręcz komicznie absurdalne, co oczywiście nie oznacza, że wszystkie takie są).
Z drugiej zaś strony słucham Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Martina Schulza. Oświadczył on w wywiadzie dla jednej z niemieckich stacji telewizyjnych, że ACTA jest porozumieniem wadliwym. Schulz otwarcie przyznał, że jego uwagę i czujność wzbudziły protesty w Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Chwileczkę. Rozumiem jeszcze czemu Przewodniczący zabiera odmienne stanowisko, niż reprezentanci Komisji, bo Parlament Europejski to wiele frakcji. Ale dlaczego, pytam się, politycy, którzy żyją bardzo dostatnie za pieniądze podatników nie mają pojęcia co podpisują, czemu podpisują, i dopiero jak tłum na ulicy krzyczy “sprawdzam!” to widzą blef? Czemu gromada prawników nie przyjrzała się temu porozumieniu. Czemu najpierw popisujemy wszystko, taśmowo, a dopiero potem drapiemy się po głowach zastanawiając się, co my najlepszego zrobiliśmy.
Jestem przeciwnikiem ACTA, ale porozumienie to ma jeden, bardzo wielki pożytek. ACTA obnażyło słabość i niezaradność polityków w Polsce i w Europie. ACTA nauczyło obywateli, że wybrani demokratycznie przez nich politycy to w sporej części osoby albo podatne na wpływy, albo niezaradne.
Dzięki, ACTA.