Do Walentynek można mieć różne podejście. Jedni je celebrują, inni z niesmakiem krzywią się na każdy czerwony balonik zawieszony w sklepowych ekspozycjach, a jeszcze inni traktują je jak zwykły dzień. Ciężko je jednak tak równoznacznie zignorować, gdy wszystko wokół śpiewa i trąbi o miłości. Te wszystkie tanie chwyty reklamowe, bannery z romantyczną bielizną dla pań i termoforami w kształcie serca powodują, że nawet jeśli nie chcemy to nasze myśli i tak w końcu otrą się o ten temat.
Mnie również od paru dni nurtuje pewien problem. Zastanawiałam się, dlaczego niektóre gry klasyfikuję bardzo wysoko, a do niektórych po prostu nie mogę się przekonać. Dlaczego są produkcje do których tęsknię, gdy tylko wyłączę komputer czy konsolę, a o innych zapominam z dnia na dzień? Co tak naprawdę sprawia, że wolę zatopić się bez reszty w świat wirtualny niż poświęcić go czemukolwiek innemu?
Z pewnym zażenowaniem odkryłam, że chodzi o uczucie miłości, a konkretniej – o jej platoniczną odmianę- dla mnie zawsze najbardziej intensywną i najpiękniejszą, bo niemożliwą do spełnienia. Kto z Was za młodu nigdy nie zakochał się w postaci filmowej czy bohaterze literackim? Ja, choć jestem od dawna osobą dorosłą i nie mogę bynajmniej narzekać na samotność, mam wrażenie, że grając przenoszę się trochę w świat nastoletnich marzeń i szukam w tych wszystkich historiach czegoś, czego potrzebuję też w prawdziwym życiu: heroizmu, szlachetności, poczucia sprawiedliwości – wartości, które bardzo ciężko znaleźć czy zweryfikować u swojego partnera.
Wiem doskonale, że growi bohaterowie są konstruowani w specjalny sposób, bardzo wyidealizowany, jednak czasem mam wrażenie, że uczucia jakie zachodzą we mnie pod wpływem emocji dostarczonych przez nich, są o wiele bardziej intensywne niż w przypadku moich relacji z żywymi osobami. I wtedy, gdy dociera do mnie, że mój bohater czy postać poboczna są tak diabelnie ludzcy, że wręcz boję się za nią podjąć jakąkolwiek decyzję by nie stała jej się krzywda – wiem, że gra jest dobra.
Macie w pamięci takie sytuacje? Nie mówię tu o fascynacji jakąś postacią bo takich jest wiele, ale o szczególnym rodzaju troski o swojego bohatera, które przypomina właśnie (a może i jest?) miłość platoniczną.
Pamiętam, gdy w FFX grając Tidusem początkowo irytowało mnie, że muszę sterować takim dzieciakiem. Ale jego zagubienie w nieznajomym świecie, konflikt z ojcem, a wreszcie niewinne uczucie miłości do Yuny sprawiły, że najbardziej zależało mi nie tyle na wygranej w finałowej walce, co na szczęściu tej pary. I gdy wiedziałam już, że nie jestem w stanie uratować ich obojga, po ponad 60 godzinach gry, okropnie to przeżyłam. Czułam jakiś taki żal i jednocześnie ulgę, że w realnym życiu nie trzeba dokonywać tak drastycznych wyborów…To był przykład miłości bardzo patetycznej, właśnie pełen heroizmu, o którym marzy cicho każda kobieta.
Zupełnie inaczej było w przypadku Geralta. Postać działająca bardzo mocno na kobiece zmysły;) Wyrzutek społeczny, pełen gracji, sprytu i siły, tajemniczy, brutalny, o ciętym języku, a jednocześnie bardzo melancholijna postać. Starałam się jak mogłam by dokonywał dobrych wyborów i hmm by zdobył jak najwięcej niewieścich serc;) A Garrus z Mass Effect? On skradł mi serce już w pierwszej części, ale dopiero w drugiej wyszło na jaw, jak bardzo mogę go uwielbiać… Bioware trafiło idealnie w moje gusta tworząc bohatera z wyglądu demonicznego, o sercu szlachetnym, sprawiedliwym i wojowniczym, którego wątek romansowy przysłonił mi całe to ratowanie galaktyki;)
W opozycji do nich stoi jeszcze Ethan Mars z Heavy Rain, który nie jest ani doskonałym zabójcą czy przyjacielem w galaktycznej pustce. Jest postacią, która jest najbardziej ludzka z wyżej wymienionych, najbardziej realna, gdyż dotknięta problemami, z którymi my sami możemy się spotkać: śmierć bliskiej osoby, rozwód, apatia. To mój pierwszy bohater, o którym pomyślałam ” mógłby być ojcem moich dzieci”. Cierpiałam razem z nim przez całą rozgrywkę i uwierzcie, że w ostatniej scenie, w której spieprzyłam sekwencje QTE w wyniku czego spotkało go najgorsze, a moje growe towarzystwo krzyknęło ” O Boże Vill, zabiłaś go!” popłakałam się, jakbym naprawdę wyrządziła mu krzywdę…
O nich wszystkich myślę zawsze bardzo ciepło i właśnie z taką nutką romantycznej melancholii. Będąc iluzorycznymi wyobrażeniami uszlachetnili mnie już na tyle, że dokonując w życiu wyborów chyba zawsze będę poświęcać siebie dla dobra innych osób i “grać” tak, by sprawiać innym szczęście.
Z okazji Walentynek życzę Wam, Graczom, równie emocjonujących relacji zarówno w świecie rzeczywistym jak i wirtualnym i zachęcam do refleksji. Jestem ciekawa, która to dama z zza drugiej strony ekranu wywołała u Was szybsze bicie serca…