Cała awaria trwała uwaga… godzinę. No dobrze, to może być jednak godzina w której potrzebujemy dostać się do poczty, choć większość osób i tak tego nie zauważyła. Przecież wszyscy w skrzynce odbiorczej trzymamy najważniejsze hasła do większości usług i zdjęcia bez których ani przez chwilę nie możemy wytrzymać. Jest to konieczne do życia. Nie mamy innych kont, serwery FTP zniknęły, Dropbox zapadł się pod ziemie. Bez poczty się nie da i już.
Przez społecznościówki przetoczyła się fala gorących komentarzy, które nie zawierały serdecznych pozdrowień dla Google. Pojawiły się również pretensje o to, że Google po 10 sekundach od awarii nie wydał kilkustronicowego eseju ma temat awarii i serdecznych przeprosin wraz z darmowym bukietem kwiatów dla każdego rozczarowanego użytkownika. Zaczęto publikować relacje na żywo, gdzie rozgorączkowani autorzy znanych zagranicznych portali informowali o każdym ruchu Google. A te były dwa. Pierwszy wpis, że wiedzą, drugi – że działa. Ponadto dowiedzieliśmy się, że awaria dotyczyła zaledwie 2% użytkowników Gmaila, podczas gdy 98% mogło swobodnie przeglądać zasoby poczty. I tu przychodzi mi na myśl tylko jedno. Kogo to k…. obchodzi.