Retencja danych to prawny obowiązek zatrzymywania przez operatorów informacji o tym, kto, z kim i kiedy łączył się (lub próbował połączyć) za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Dane o połączeniach każdego obywatela zbierane są “na wszelki wypadek”, co stawia każdego z nas w kręgu potencjalnych podejrzanych. Oficjalnie ma to służyć bezpieczeństwu publicznemu. Jednak polskie prawo dość luźno reguluje sposób wykorzystywania danych zatrzymywanych przez operatorów.
Policja i kilka innych służb mogą z nich korzystać nie tylko przy wykrywaniu poważnych przestępstw, ale również w bliżej niesprecyzowanych “celach prewencyjnych”. I to bez jakiejkolwiek kontroli sądu czy prokuratora. Co więcej, same sądy nadużywają tej możliwości, systematycznie sięgając po dane objęte tajemnicą telekomunikacyjną w sprawach cywilnych (np. w sprawach rozwodowych i alimentacyjnych). Problemem jest zbyt długi czas obowiązkowego przechowywania danych: w Polsce są to aż 2 lata, podczas gdy w Unii Europejskiej okres ten najczęściej wynosi zazwyczaj od 6 miesięcy do 1 roku.
Rażącymi przykładami nadużyć dotyczących wykorzystania danych telekomunikacyjnych były sprawy dziennikarzy inwigilowanych przez służby. Niedawne orzeczenie warszawskiego sądu rejonowego potwierdziło, że sięganie przez prokuraturę po dziennikarskie billingi jest obejściem prawa. Te przypadki świadczą o tym, że polskie prawo nie zabezpiecza obywateli przed nieuzasadnioną inwigilacją. Każdy z nas może znaleźć się “na celowniku” służb specjalnych, policji czy prokuratury, nawet nie będąc tego świadomym.
Fundacja Panoptykon od dwóch lat stara się nagłośnić ten problem. Przełomem w debacie publicznej była publikacja danych, które uzyskano w 2010 roku od Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Wciąż jednak nie wiadomo, co dokładnie kryją te liczby: kto i o co pyta, w związku z jakimi postępowaniami, co dzięki temu udaje się osiągnąć. Nie udało się tego ustalić nawet Jackowi Cichockiemu, któremu premier zlecił przyjrzenie się szczegółowym statystykom. Ten stan rzeczy wymaga kompleksowej reformy. Dlatego od miesięcy rząd wzywany jest do debaty publicznej.
Więcej informacji oraz odpowiedzi na często zadawane pytania można znaleźć na stronie internetowej.