Seria po śmierci wybitnego, tytułowego rajdowca płynnie zmieniła nazwę. Była gra Colin McRae: DiRT, a potem już DiRT 2 i DiRT 3. Najnowsza odsłona, DiRT: Showdown ma jednak niewiele wspólnego ze swoim starszym rodzeństwem. To spin-off, i tak jest promowany. Zapomnijcie o długich, wyczerpujących rajdach. Zapomnijcie o walce z nawierzchnią, aurą i samochodem. To radosna, bezmyślna rozwałka nastawiona wyłącznie na dobrą zabawę.
Już na dzień dobry nas o tym informuje. Przerysowane menu, mocna muzyka, i sugestia, by jak najszybciej połączyć się z Xbox Live i dokopać naszym znajomym wyraźnie informuje o klimacie tej gry. To pierwszy DiRT, w którym tak po prostu nie uświadczymy rajdów. Zamiast tego będziemy ścigać się po torach przeróżnymi gruchotami, a naszym zadaniem nieraz będzie nie tylko dojechanie jako pierwsi do celu, ale również wykonanie efektownych, powietrznych akrobacji, czy też zmiażdżenie przeciwników.
Zapomnijcie więc o wykręcaniu idealnych czasów, czy planowaniu manewrów na zakrętach. Tu wam ta umiejętność się po prostu nie przyda. W poprzednich grach z serii najbardziej opłacało się bezbłędnie wyminąć przeciwnika. Tu lepiej jest go zepchnąć z trasy, lub po prostu rozsmarować na barierce. Model jazdy pozostał nietknięty, a raczej bardzo nieznacznie uproszczony. Zmieniła się za to dynamika i trasy. Są zamknięte, a przeciwnicy agresywni. Ba, jeden z efektowniejszych trybów gry to klon Destruction Derby, w którym walczymy nie o czas, a o to, by jako ostatni przetrwać ze sprawnym samochodem.
Oprawa audiowizualna pozostała na najwyższym poziomie. DiRT 3 jest obecnie najpiękniejszą grą wyścigową na rynku. Showdown niewiele jej ustępuje, ale raczej z powodu pomysłu na grę, a nie kulejących rozwiązań technicznych. Zamknięte areny nigdy nie będą tak efektowne, jak przejazd po pustyni, czy malowniczych Alpach. To wciąż najwyższa klasa.
Mam jednak problem z ocenieniem tej gry. Z jednej strony wygląda świetnie. Daje dużo niezbyt mądrej, ale i tak frajdy. Zabawa w skakanie po skoczniach, spychanie przeciwników z trasy, wykonywanie piruetów i driftów za punkty jest po prostu przednia. Prosty, tępy fun. Z drugiej jednak strony brakuje mi ambicji DiRT-a. Ten miał “dla każdego coś miłego”. Albo szalone wyścigi buggy’ych i Gymkhana, albo długie, męczące rajdy. Showdown to Ghymkhana i Destruction Derby. Po czasie zaczyna się nudzić. To nie jest gra, która skradnie wam całą noc, bo będziecie chcieli szlifować kolejne czasy, poprawiac setne sekundy. To jest gra, która da ci 90 minut wybornej zabawy, ale po tym czasie cię znudzi. Wrócisz do niej za dwa dni. I również pograsz 1,5 godziny i nie dłużej.
Jeżeli więc szukasz arcade’owej gry z samochodami, bierz Showdown. To dopracowana, fajna produkcja, na dodatek bardzo ładna. Ale jeżeli chcesz się pościgać, trzymaj się z daleka. I domagaj się DiRT-a 4.
Grę do testów dostarczył mi Techland, wydawca DiRT: Showdown, za co serdecznie dziękuję.