Brzmi dobrze, prawda? Miła zmiana ze strony Microsoftu, przed którą buntują się reklamodawcy, a swój sceptycyzm wyraża nawet konsorcjum W3C, które odpowiada za standaryzację Internetu. To jednak nie są wszystkie strony medalu. Trudniejszy do sprofilowania internauta oznacza mniejsze zarobki dla internetowych gigantów, rywali Microsoftu. Takich jak Google, Yahoo! czy AOL. Microsoft co prawda sam próbuje nadgonić za konkurencja, ale patrząc po udziałach rynkowych idzie mu to mizernie. Zaszkodzi więc i sobie, ale w nieporównywalnie mniejszy sposób, niż konkurencji.
Google ma problem. Co prawda Internet Explorer wciąż traci popularność na rzecz Chrome’a (według niektórych pomiarów wręcz utracił pozycję lidera), wciąż jest jednak wykorzystywany przez dziesiątki milionów internautów. Ma jednak mocny argument. Zarówno etyczny, jak i formalny.
O formalnym już pisałem. W3C może nie pozwolić firmie Microsoft na zastosowanie tej konfiguracji w Internet Explorerze. Microsoft będzie musiał wybierać: albo domyślnie wyłączyć Do Not Track, pozwalając użytkownikowi na jego ewentualne ręczne włączenie, albo też ryzykować utratę pozytywnej opinii o Internet Explorerze, który po wielu latach beznadziei w końcu stał się przegladarką zgodną ze standardami. To będzie ciężki orzech do zgryzienia.
Jest jeszcze wątek etyczny. Microsoft blokując mechanizmy śledzące szkodzi “darmowym usługom”. Jak myślicie, dlaczego wyszukiwarka Google jest “darmowa”? Bo w zamian “płacimy” swoimi danymi. Google nie pobiera od nas gotówki. Oferuje nam usługi za darmo, w zamian za możliwość serwowania nam reklam. Co prawda, nie płakałbym nad biednymi, poszkodowanymi reklamodawcami. Będą musieli się wysilić i opracować inny model biznesowy. Rozumiem jednak głosy sprzeciwu i są one zasadne.
Microsoft i Google będą teraz negocjować z W3C. Każdy będzie reprezentował przeciwne stanowisko. Jeżeli propozycja Microsoftu przejdzie, może to oznaczać duże zmiany w samym Internecie. Pytanie tylko: czy na lepsze?