Google+ magnesem dla danych
Obranie takiej drogi rozwoju świadczy przede wszystkim o chęci połączenia wszystkich usług firmowanych marką Google – a wraz z nimi informacji o ich użytkownikach – w sieci społecznościowej Google+. Jej udany start (w ciągu pierwszy siedmiu miesięcy zgromadziła ona 90 milionów użytkowników) był zaskoczeniem, zwłaszcza po spektakularnych klęskach aplikacji społecznościowych Buzz i Wave. Eksperci, którzy jeszcze niedawno powątpiewali w zdolność Google’a do wykorzystania fali popularności usług społecznościowych, dziś są pod wrażeniem sukcesu Google+.
Pół roku po debiucie portalu Google+ jego rozwój nabiera tempa: Vic Gundotra, odpowiedzialny w Google’u za usługi społecznościowe, zapowiedział we wpisie na swoim profilu, że nowe funkcje będą pojawiały się każdego dnia. Największa dotąd nowinka nosi nazwę “Search, plus Your world”. Dzięki tej funkcji, dostępnej na razie tylko w angielskiej wersji wyszukiwarki google.com, zalogowani użytkownicy portalu widzą w wynikach wyszukiwania różne elementy dodane przez swoich przyjaciół z Google+, pasujące do szukanej frazy. Niedawno udostępniono też funkcję automatycznego rozpoznawania twarzy na zdjęciach oraz umożliwiono rozpoczynanie wideokonferencji (“hangouts”) poprzez odnośniki przy wszystkich wpisach w Google+, dzięki czemu bez zwłoki porozmawiamy o poruszonym temacie. Wybrani użytkownicy mogą nawet udostępniać transmisje multimedialne masowej publiczności. Z tej opcji skorzystał już między innymi Dalajlama, którego przemówienie oglądały tysiące użytkowników Google+. Po zakończeniu transmisji cały materiał wideo jest automatycznie umieszczany w kanale autora w serwisie YouTube.
Do błyskawicznego rozwoju nowych funkcji dochodzi równie szybki proces integracji z Google+ pozostałych usług Google’a. Sprawdzając pocztę w usłudze Google Mail, zobaczymy ostatnie posty znajomych z portalu, zaś na stronie YouTube – łącza do polecanych przez nich klipów. W grudniu 2011 roku elementy społecznościowe pojawiły się też w przeglądarce zdjęć Picasa: przycisk ładowania obrazów do wirtualnego albumu zastąpiono zielonym łączem z etykietą »Udostępnij w Google+«. Od debiutu Google+ użytkownicy platformy przesłali tam już ponad 3,4 miliarda fotografii. Wygląda więc na to, że specjalistom Google’a udało się spopularyzować portal wśród korzystających z innych usług firmy: według analityków Hitwise 70 proc. aktywności w ramach Google+ ma swój początek w innych aplikacjach takich jak Google Mail.
Niektórych użytkowników może przytłaczać taka powódź nowych funkcji, ale nie ma co liczyć na jej szybki koniec. Wszak do podstawowych elementów strategii Google’a od zawsze należy szybkie udostępnianie wszystkim użytkownikom testowych wersji nowych usług i ciągłe wprowadzanie w nich drobnych udoskonaleń. W przypadku Google+ nie jest to więc żadna nowość – jedynie tempo i zakres zmian świadczą o tym, jak ważna jest dla Google’a ta sieć społecznościowa.
Niebezpieczne związki
Tworząc bliski związek pomiędzy Google+ i wynikami wyszukiwania w Internecie, Google stąpa po cienkim lodzie. Dotychczas koncern, jak żadna inna firma, stał na straży neutralności przepływu informacji w Sieci. Teraz jednak posty z Google+ mieszają się z innymi znalezionymi elementami, pogarszając jakość i przyjazność wyszukiwarki. To, że Kalifornijczycy pozwalają sobie na takie ryzyko w podstawowym zakresie swojej działalności, pokazuje, że Google+ nie jest tylko kolejnym eksperymentem takim jak Buzz. Według planu Google+ ma być czymś więcej niż tylko konkurentem Facebooka – w przyszłości ma stać się centralnym interfejsem wszystkich usług Google’a.
Takie rozwiązanie jest praktyczne, ale może też budzić obawy obrońców prywatności w Sieci, gdyż zazębiać się będą nie tylko usługi, ale również dane ich użytkowników. Połączone zostaną wszystkie informacje zbierane na temat tych ostatnich przez Google’a: w profilu Google+ zapisane zostaną choćby filmy oglądane przez użytkownika w portalu YouTube, kontakty z jego książki adresowej czy zapytania do wyszukiwarki. Pod koniec stycznia Google oficjalnie zapowiedział nową politykę prywatności, umieszczając stosowne komunikaty na wszystkich swoich stronach: 1 marca 2012 środki ochrony prywatności zostały ujednolicone, a wszystkie zbiory danych – połączone. Ponieważ rejestracja w Google+ pod pseudonimem, mimo licznych protestów, wciąż wiąże się z licznymi ograniczeniami, wszystkie te dane można przypisać konkretnej osobie znanej z imienia i nazwiska. To czyni je jeszcze bardziej łakomym kąskiem dla reklamodawców. Poza tym Google, podobnie jak Facebook, może śledzić zachowania użytkowników w ramach internetowej społeczności, gdyż po zalogowaniu w Google+ w wielu usługach pojawiają się elementy społecznościowe. Symbolem tego jest przycisk “+1”, pozwalający na ocenianie niemal wszystkiego w całym Internecie. Aby podzielić się ze światem naszymi opiniami, nie musimy więc nawet na chwilę opuszczać przeglądanej strony – choćby serwisu YouTube. Błyskawicznie rosnące góry danych nie wywołują jednak większego niepokoju wśród użytkowników, gdyż Google odrobił lekcję po kontrowersjach związanych ze Street View. Również stanowisko konkurencyjnego Facebooka pozwala Kalifornijczykom bez żenady przedstawiać swój portal jako bardziej przyjazny, jeśli chodzi o prywatność. Faktycznie – rezygnacja z automatycznego włączania takich funkcji jak rozpoznawanie twarzy, na co zdecydował się Facebook, i pozostawienie decyzji w gestii użytkowników, to na pewno bardziej akceptowalne rozwiązanie.
Miliardy inwestowane w nowe usługi
Google+ to aktualnie najważniejsze, ale niejedyne pole aktywności koncernu. Wyszukiwarkowy gigant jest obecnie intensywnie rozbudowywany, a cele rozbudowy nie ograniczają się do zaznaczenia obecności w społecznościowej sferze Internetu. Przykładem na to jest spektakularny wzrost popularności Google Chrome’a, aktualnie drugiej przeglądarki pod względem liczby użytkowników.
W listopadzie 2011 roku, po zaledwie trzech latach od debiutu programu, wyprzedził on w tym zakresie Firefoksa. Tym sposobem Google przypieczętował swoją dominującą pozycję na rynku wyszukiwarek, gdyż większość użytkowników Chrome’a przeszukuje Sieć, korzystając z pola wyszukiwania w przeglądarce. W wielofunkcyjnym polu Chrome’a intuicyjnie wpisuje się nie tylko adresy URL, ale też wyrażenia, natychmiast przesyłane do – jakżeby inaczej – wyszukiwarki Google’a. Do zwiększania popularności Chrome’a przyczynia się też polityka firmy, zgodnie z którą z coraz większej liczby usług można korzystać tylko za pomocą tej przeglądarki. Przykładowo tylko Chrome pozwala na korzystanie z aplikacji internetowej Google Mail w trybie offline czy powiadomień o nowych emailach bądź terminach wyświetlanych w Dokumentach Google. Nawet popularna gra komputerowa Angry Birds ma kilka poziomów dostępnych tylko w przeglądarce Chrome.
Ale nie tylko dział badawczo-rozwojowy Google’a pracuje na najwyższych obrotach. W 2011 roku nagłówki gazet informowały o serii przejęć: na 79 fi rm Google wydał łącznie prawie dwa miliardy dolarów. Na przykład w kwietniu 2011 amerykański urząd antymonopolowy, przy znacznych obostrzeniach, zgodził się na zakup banku informacji o połączeniach lotniczych ITA. Google zapłacił za tę firmę 700 milionów dolarów. Kupując późnym latem lokalne serwisy zakupów grupowych Dealmap i DailyDeal, Google zdobył przyczółek, który może pozwolić mu na nawiązanie rywalizacji z Grouponem. We wrześniu Google przejął też za 151 milionów dolarów firmę Zagat, oceniającą restauracje i hotele. Do Google’a należy również Alfred – aplikacja na smartfony wyszukująca, na podstawie wcześniej odwiedzonych restauracji i ich ocen, nowe gastronomiczne propozycje. Stojąca za Alfredem amerykańska firma Clever Sense stała się częścią Google’a w grudniu. Do skutku doszła też już najdroższa transakcja w dziejach Google’a: europejscy obrońcy wolnej konkurencji po przeanalizowaniu potencjalnych konsekwencji przejęcia komórkowego działu Motoroli za niebagatelne 12,5 miliarda dolarów wyrazili na nie swoją zgodę.
Na pierwszy rzut oka taka lista zakupów wydaje się chaotyczna, jednak w rzeczywistości każda transakcja jest strategicznym posunięciem. Krok po kroku Google próbuje zdobyć nową pozycję i jednocześnie pozbyć się starego balastu. Bycie najważniejszą wyszukiwarką internetową już nie wystarczy – czas zmienić firmę w maszynę do zarabiania pieniędzy.
Co prawda, inżynierowie Google’a wciąż jeszcze mogą dać upust swojej kreatywności, na przykład uczestnicząc w pracach nad rozwojem automatycznie sterowanego samochodu, a każdy pracownik może poświęcić 20 proc. czasu pracy na hobbystyczne projekty, jednak od kiedy w kwietniu 2011 roku współzałożyciel Google’a Larry Page zastąpił długoletniego dyrektora zarządzającego Erica Schmidta, firma zarzuciła prace rozwojowe nad ponad dwudziestoma usługami. Wśród nich znalazł się między innymi popularny Google Reader, konkurujący z Wikipedią Knol, Google Search Timeline, czyli desktopowa wersja wyszukiwarki Google, usługa Notebook gromadząca linki i fragmenty tekstów, usługa Sidewiki umożliwiająca ocenianie i komentowanie stron oraz usługa społecznościowa Google Friend Connect.
Porządki w laboratorium
Zamknięcie wielu projektów o kreatywnym, eksperymentalnym charakterze zaskoczyło wielu obserwatorów. Przecież to właśnie odwaga we wprowadzaniu nietypowych rozwiązań i pracy nad innowacyjnymi pomysłami była źródłem sukcesu biznesowego Google’a i ogromnej popularności firmy jako pracodawcy. Eksperci spodziewali się czegoś zgoła przeciwnego – chociaż Larry Page zapowiedział, że wzmocni w firmie ducha założycieli, zamiast tego Google w oczywisty sposób coraz bardziej koncentruje się na tym, co zyskowne.
Aby zrozumieć tę strategię, trzeba przyjrzeć się sytuacji ekonomicznej Google’a. Choć fi rma dysponuje majątkiem o wartości ponad 42 miliardów dolarów, a w trzecim kwartale 2011 roku odnotowała obrót sięgający niemal 10 miliardów dolarów – to wzrost o 33 proc. w stosunku do poprzedniego roku – sen z powiek jej szefów spędza podstawowy problem: możliwości dalszego wzrostu w segmencie wyszukiwarek internetowych są ograniczone. Ponieważ w Stanach Zjednoczonych Google realizuje trzy czwarte wyszukiwań, a w niektórych krajach europejskich jego udział sięga nawet powyżej 90 proc., już od dłuższego czasu wskaźników nie da się poprawić. Na innych interesujących rynkach drogę do sukcesu blokują Google’owi dotychczas niepokonani konkurenci: przykładowo w Chinach triumfy święci Baidu, a w Rosji – Yandex. Co gorsza, stagnacja w obszarze wyszukiwań może odebrać dynamikę najbardziej zyskownemu produktowi Google’a, to znaczy reklamom kontekstowym (AdWords i AdSense). Według danych domu mediowego Zenith Optimedia obecnie usługi Google’a generują 44 proc. globalnych obrotów z reklam internetowych. Yahoo, numer dwa na liście, odpowiada już tylko za 8 proc. obrotów. Przy braku innych dużych graczy trudno liczyć na dalszy wzrost udziału Google’a w tym segmencie rynku.
Ciężka walka o nowe źródła zysku
Larry Page, Siergiej Brin i spółka stoją przed trudnym zadaniem znalezienia nowych źródeł wpływów. Google nie może pozostać “artystą jednego przeboju”, jak kiedyś określił firmę szef Microsoft u Steve Ballmer. Ale to niełatwe dla koncernu, który swoją wielkość zawdzięcza darmowym usługom. Przykładowo próby zarabiania na udostępnianiu przedsiębiorstwom aplikacji biurowych w chmurze, czyli Google Apps, na razie nie przyniosły zadowalających zysków. Zatrudniając w lokalnych oddziałach niewielkie zespoły odpowiedzialne za sprzedaż oprogramowania biznesowego, Google nie ma szans w starciu z dominującymi na rynku Microsoft em i IBM-em dysponującymi armią skutecznych handlowców. Nawet w USA aplikacje Google’a radzą sobie ze zmiennym szczęściem: niedawno policja w Los Angeles zrezygnowała z Google Apps z powodu obaw o skuteczność ich zabezpieczeń.
Inną drogą do uniezależnienia się od biznesu reklamowego jest wprowadzenie opłat za usługi, które dotychczas były bezpłatne, co przyzwyczaiło do nich miliony użytkowników. Google właśnie sprawdza, czy Sieć zaakceptuje taką strategię, na przykładzie Map Google. Wcześniej za korzystanie z nich na własnej stronie musiały płacić tylko największe firmy, ale od końca października ubiegłego roku opłaty obejmują właścicieli wszystkich witryn, na których mapy są wyświetlane częściej niż 25 000 razy dziennie. Właśnie z powodu zmiany polityki cenowej Google’a nowego dostawcy map musiał poszukać popularny serwis JakDojade.pl, umożliwiający wyszukiwanie połączeń komunikacji miejskiej w największych polskich miastach.
Poza otoczeniem biznesowym Google chce czerpać zyski również z rynku cyfrowej rozrywki. Jeszcze niedawno Google Music, nawet w połączeniu z usługą płatności Google Checkout, nie mógł równać się pod względem wygody obsługi czy asortymentu z iTunes Store’em firmy Apple, a przy tym oferował jedynie utwory muzyczne, a nie filmy, seriale czy inne multimedia. Chcąc obejrzeć materiał wideo, należało skorzystać z innego portalu. W ostatnim czasie sklep Google Music został jednak połączony z Android Marketem w jedną usługę Play, która może przyprawić Apple o ból głowy. Google Play daje dostęp nie tylko do aplikacji i muzyki, ale również do ebooków, a przede wszystkim do filmów i seriali. Oferując takie rodzaje treści, Google pragnie przyciągnąć wszystkich tych, których nudzi klasyczna telewizja – a wraz z nimi reklamodawców hojnie płacących za telewizyjne spoty. To chyba dobry pomysł, skoro według Zenith Optimedia aż 40 proc. globalnych wydatków na reklamę trafi a do nadawców telewizyjnych, a na rynek internetowy – tylko 16 proc.
Przychody z usług telewizyjnych to na razie kwestia przyszłości, dlatego Google poszukuje również pewniejszych źródeł dochodu: mowa o specjalistycznych wyszukiwarkach umożliwiających planowanie podróży czy pomagających w decyzjach zakupowych. Zapytania o hotele, loty czy okazyjne oferty są bardzo częste, a przy tym lukratywne dla pośredników, więc nic dziwnego, że znalazły się na celowniku Google’a. Dotychczas tymi zadaniami zajmowały się wyspecjalizowane portale, traktujące Google’a jak sprzymierzeńca odsyłającego internautów na ich strony. Wówczas pieniądze omijały jednak Google’a i trafi ały prosto do kieszeni operatora wyszukiwarki hoteli czy lotów, pośredniczącej w zawieraniu umów. Dziś nad takimi firmami gromadzą się czarne chmury, gdyż Google również chce czerpać zyski z tego segmentu rynku, samemu stając się pośrednikiem. Dostępny od października 2011 Google Hotel Finder jest pełnowartościową wyszukiwarką hoteli bazującą na Mapach Google, która może zmieść z rynku dotychczasowych graczy. Na razie jednak pozostaje w fazie eksperymentalnej, zaś hotelarze zastanawiają się, co będzie warta wyszukiwarka umożliwiająca dokonywanie rezerwacji tylko przez zewnętrzne serwisy.
Podobna sytuacja zapanowała na rynku wyszukiwarek połączeń lotniczych po przejęciu przez Google’a firmy ITA, oferującej rozwiązania i technologie wspomagające planowanie podróży. “Loty gdziekolwiek, gdzie świeci słońce, za mniej niż 500 dolarów” – na tak sformułowane zapytania ma odpowiadać nowe narzędzie Google’a, zapowiedział już Jeff Huber, odpowiedzialny w Google’u za usługi handlowe i lokalizacyjne. Takiej mieszanki słów i liczb nie jest w stanie przetworzyć żadna z dotychczas istniejących wyszukiwarek lotów. Jeśli Google’owi uda się prezentować właściwe wyniki, Kalifornijczycy mogą liczyć na sute prowizje. Równie zyskowne będzie połączenie katalogu firm Miejsca Google z serwisami zakupów grupowych takimi jak DailyDeal, atrakcyjne zarówno dla łowców okazji, jak i dla sprzedawców. Z kolei usługa Google Product Search, obejmująca na razie tylko amerykańskie sklepy, pozwoli sprawdzić, gdzie dostaniemy potrzebny towar od ręki i za najniższą cenę. Końcowi użytkownicy nie zauważą większych zmian, wykorzystując usługi Google’a, ale dla niezależnych serwisów świadczących podobne usługi skutki wejścia amerykańskiego giganta na ten rynek mogą być katastrofalne.
Ofensywa zakupowa Google’a pokazuje, że każda firma z dowolnej branży może nieoczekiwanie zostać zmuszona do konkurowania z gigantem – dalsze kierunki jego ekspansji są nieprzewidywalne. Nieprzyjemna niespodzianka może niedługo spotkać choćby sektor finansowy, kiedy popularność zyska elektroniczna portmonetka Google Wallet. Na razie zabezpieczone układy NFC w smartfonach Nexus pozwalają płacić jedynie w amerykańskich sklepach – a przy tym nie wszyscy tamtejsi operatorzy obsługują usługę Google Wallet. Jednak Google nie traci animuszu i planuje jeszcze przed końcem roku udowodnić, że usługa Wallet to hit.
Bezpieczna przyszłość na rynku mobilnym
To, że mimo braku doświadczenia w tej dziedzinie Google może szybko stać się znaczącym graczem w sektorze płatności mobilnych, jest zasługą wcześniejszego inwestowania w rozwój systemu operacyjnego Android – kamienia milowego w historii firmy. Wypuszczając aktualizację Androida, Google może za jednym zamachem wzbogacić o nową funkcję od 200 do 600 milionów smartfonów, z dnia na dzień zdobywając silną pozycję w praktycznie dowolnej branży. Przykładowo kiedy w październiku 2009 roku Google zapowiedział wyposażenie telefonów z Androidem w kompletne, darmowe oprogramowanie do nawigacji satelitarnej, kurs akcji producentów odbiorników GPS Garmin i TomTom załamał się. Latem 2010 roku po aktualizacji systemu wszystkie urządzenia z Androidem uzyskały dostęp do nawigacji opartej na Mapach Google.
Bez wątpienia w dłuższej perspektywie Android pozostanie jednym z fi larów internetowego giganta, tym bardziej że wyposażenie smartfonów w odbiorniki GPS umożliwia pozyskiwanie jeszcze bardziej szczegółowych informacji o ich użytkownikach. Współrzędne lokalizacji i jednoznaczne powiązanie użytkownika z jego numerem telefonu sprawią, że reklama mobilna będzie jeszcze bardziej spersonalizowana i precyzyjnie dopasowana do klienta niż reklama w Internecie, na której już dziś Google zarabia miliardy. Jeśli przy tym nowe projekty okażą się sukcesem, Google stanie się ponadbranżową potęgą, którą ograniczać będą jedynie urzędy broniące wolnej konkurencji.
Nadzieje Google’a
Google+ Sieć społecznościowa łączy dane użytkowników, pozwalając Google’owi lepiej dopasowywać reklamy do ich upodobań, co ma przełożyć się na znaczny wzrost dochodów koncernu. Powiązanie wielu usług z Google+ ma też zniechęcać użytkowników do szukania alternatyw.
Wyszukiwanie lotów i hoteli Dotychczas Google tylko kierował użytkowników do specjalistycznych portali rezerwacyjnych, ale w przyszłości chce mieć dla siebie część tego lukratywnego tortu, przejmując rolę obecnych pośredników – i ich prowizje.
Motorola Patenty i telefony Motoroli umocnią pozycję Google’a na rynku urządzeń mobilnych. Choć Android i tak jest najpopularniejszym systemem, Apple dzięki iPhone’owi i iPadowi zarabia znacznie więcej pieniędzy. Produkując własne urządzenia, Google może próbować mu dorównać.
Google TV System bazujący na Androidzie ma umożliwić Google’owi podbój intratnego rynku reklamy telewizyjnej. Co prawda, kilku producentów sprzętu, jak LG i Sony, podjęło współpracę z koncernem, ale brakuje wsparcia nadawców.