Problem pierwszy: Post PC, my ass!
ludzie
na
złość
wizjonerom
i
branżowym
dziennikarzom
nie
wierzą
w
tak
zwaną
erę
Post
PC.
No nie wierzą i koniec. Mają pecety w pracy, mają pecety w domu, na pecetach piszą listy, przeglądają Internet, grają i oglądają filmy. I jest im dobrze. Część z nich właśnie dokonała wielkiego skoku technologicznego, przesiadając się z komputerów stacjonarnych na notebooki, część czuje się dumna z faktu, że ma swój pecet tylko dla siebie – nie musi go dzielić z żoną, mamą, siostrą czy z kim tam żyje pod jednym dachem. Tanie netbooki sprawiły, że coraz więcej osób używa więcej niż jednego komputera. Znam rodziny, w których na każdego przypadają po dwa, a nawet trzy komputery!
Ludzie nic nie wiedzą o spadającej sprzedaży pecetów, o tym, że przyszłość należy do smartfonów, tabletów, “sprytnych” telewizorów a może i pralek. Dowiedzą się w swoim czasie – wtedy, kiedy telewizory ze streamingiem gier będą w świątecznej promocji za 1499 zł, nowy Office wyjdzie tylko na tablety, a zepsutego peceta nie będzie się opłacało naprawić z braku części zamiennych. Ale to za kilka lat, nie teraz. Teraz pecet jest królem i ludzie nie mają powodu, żeby szukać alternatywy.
Problem drugi: Obcy to ZUOOO
Smartfony za złotówkę u każdego operatora spospularyzowały ideę obsługi dotykiem. Ogromna większość z nich jest jednak użytkowana na najniższym możliwym poziomie zaawansowania: jako telefon, odtwarzacz muzyki i aparat fotograficzny. Nie mówię o Was, drodzy czytelnicy (Swoją drogą, niedawne wyniki badań czytelników czasopism bardzo poprawiły mi humor. Z odpowiedzi respondentów wynikało, że choć owszem, to czytelnicy jednego z błyszczących “magazynów dla mężczyzn” mają najbardziej wypasione, najnowsze i najdroższe smartfony, za to czytelnicy CHIP-a jako jedyni znają i wykorzystują wszystkie funkcje swoich telefonów:-), ale na pewno sami zauważyliście, że wasi przyjaciele oraz matki, żony i kochanki często nawet nie wiedzą, że mają smartfona… Tak więc mimo nasycenia rynku sprzętem wyposażonym w systemy operacyjne oparte na zupełnie nowych, innych w porównaniu do OS-ów z komputerów zasadach, ludzie wcale nie są do nich przyzwyczajeni i z nimi oswojeni.
Nie mam na poparcie tej tezy żadnych twardych danych, ale na podstawie wielu obserwacji, w tym losu Linuksa na netbookach jestem przekonany, że ludzie wolą system wolny i niepewny, ale dobrze znany od szybkiego i stabilnego, w którym czują się obco. Tablety są obce do szpiku kości. Nie ma “Mojego komputera”. Nie ma “Paska zadań”. Nie ma podwójnego kliknięcia i okienek. To zło. Trzeba je omijać.
Problem trzeci: Fajnie, ale po co mi to?
Wygląda na to, że ludzie zwyczajnie nie potrzebują tabletów. Po prostu nie widzą dla nich żadnych zastosowań, niczego, w czym tablet miałby być lepszy od urządzeń, których używają dziś.
Zastanówmy się, jak Typowi, Statystyczni Użytkownicy korzystają ze swojego sprzętu. Młody TSU w domu gra, ogląda filmy, pisze prace i siedzi na fejsie na pececie, w drodze na uczelnię gada przez komunikatory, słucha muzyki oraz siedzi na fejsie ze smartfona, a na uczelni, albo podczas wyjazdów robi notatki, pisze prace, ogląda filmy (i siedzi na fejsie) na netbooku. Z kolei starszy TSU w pracy pracuje (a przynajmniej – powinien…), a w domu być może puszcza z komputera filmy, być może robi zakupy w serwisie aukcyjnym, może przegląda wiadomości… a może po prostu siedzi przed telewizorem. Ci bardziej zaawansowani jeszcze do tego grają na konsolach do gier albo komputerach. Gdzie tu miejsce na tablet? TSU pyta: “Po co mi to urzadzenie? Przecież ma mniejszy ekran niż mój pecet, nie mieści się w kieszeni, jak smartfon no i nie ma klawiatury jak netbook, notebook czy blaszak. Poza tym jest mniej wydajny, ma mniej miejsca na muzykę czy filmy no i aplikacje są inne, niż na peceta. Gorzej by się na nim oglądało filmy, gorzej grało, pracować jest trudno… Wyjaśnijcie mi jeszcze raz, czemu do diabła mam to kupić?”. No właśnie, czemu?*
Problem czwarty: Ile to kosztuje?!?
Przyzwoity notebook do pracy: 1999 zł. Działający długo na baterii, całkiem wydajny netbook: 1400 zł. Konsola do gier: 900 zł. Topowy smartfon kilka miesięcy po premierze: 1600 zł (a u operatora, z umową – 199 zł). Wszystko to są sprzęty, które mają dla ludzi konkretne zastosowania, wiadomo, co się je kupuje, wiadomo, za co się płaci. A tablet? Za dobry tablet trzeba dać 1800 zł, a za bardzo dobry – nawet 2500 zł. Dwa i pół tysiąca. Tyle pieniędzy za coś, co nie jest w stanie zastąpić nawet jednego z dotychczas używanych urządzeń?! Nie ma mowy.
Oczywiście, są tablety kosztujące rozsądne pieniądze, a więc między 800 a 1000 zł. Są też takie, które kosztują 300 czy 200 zł. Kupując te pierwsze wciąż wydajemy sporo pieniędzy, a tablet, który dostajemy nie przekona nas raczej do tego, że warto kupić następny. Kupując te drugie… Cóż, mam wrażenie, że w niektórych przypadkach zdrowsze byłoby raczej spalenie tych 200 zł.
No więc, jak podbić rynek tabletów?
To proste: sprzedając notebooki. Coś, co użytkownicy dobrze znają, dla czego mają dobrze znane zastosowania, o czym wiedzą, że tego potrzebują. Cena na poziomie 1800-3500 zł jest akceptowalna, jeśli otrzymuje się za nią urządzenie mogące zastąpić dotychczasowy notebook, stacjonarnego peceta czy netbook.
A gdzie tu rynek tabletów? Diabeł tkwi w szczegółach. Otóż te notebooki mają… odczepiane, dotykowe ekrany. Tak naprawdę, to są tabletami wyposażonymi w stacje dokujące z klawiaturami, dodatkowymi portami i bateriami, ale kto by się tam wdawał w takie niuanse, prawda?
Wygląda na to, że Asus, HP, Lenovo, Dell i Samsung, a za nimi wielu, wielu innych producentów znaleźli sposób, by wprowadzić Erę PostPC pod strzechy niejako tylnymi drzwiami i zdobyć dla siebie rzeszę ludzi, których do tabeltów nie przekonało Apple. Jedynym niepewnym elementem jest tu system, pod kontrolą którego działać będą owe hybrydy, czyli Windows 8. Jest na tyle inny od znanych Windows XP/Vista/7, że podpada pod kategorię “obcy”, ale ma szansę na oswojenie, bo Microsoft z pewnością zadba, żeby po premierze Win8 kafle były wszędzie, na każdym możliwym nośniku reklamowym (strach będzie lodówkę otworzyć…).
Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.
* Ja wiem, czemu. Używam tabletu obok smartfonu i lekkiego notebooka. W wielu rzeczach jest najwygodniejszy z tej trójki, w wielu jest gorszy, lecz daje sobie radę, wreszcie w kilku jest beznadziejny i w kilku niezastąpiony. Ale to nie ja i moje przyzwyczajenia jesteśmy tematem tego tekstu.