Firefoxa nie używam. Po prostu uważam, że Internet Explorer (tak! “dziesiątka” wymiata) i Chrome są po prostu lepsze. Dwie przeglądarki wystarczają, by każdy zakątek “weba” działał poprawnie. Firefox jest mi absolutnie zbędny. Przesiądę się, być może, jak Mozilla stworzy jego wersję w Modern UI. Chrome niestety wciąż się takowej nie dorobił, ponoć są już jakieś pierwsze kompilacje, ale prace Mozilli są już bardzo zaawansowane i chylą się ku końcowi. Firefox to jednak świetny produkt, a właśnie jemu zawdzięczamy piękno nowoczesnego Internetu.
Firefox powstał w bardzo smutnych czasach dla Sieci. Microsoft, po wykończeniu Netscape’a, stał się absolutnym hegemonem na rynku przeglądarek internetowych. To byłaby sytuacja niedopuszczalna, ale znośna, gdyby Internet Explorer był chociaż produktem udanym. Niestety, nie był. Przeglądarka Microsoftu dopiero od niedawna reprezentuje pewien poziom, i to całkiem wysoki. Ale przez wiele, wiele lat był to koszmarny produkt, na który byliśmy skazani z uwagi na brak realnych alternatyw.
Mozilla postanowiła stworzyć alternatywę. To miał być produkt o otwartym kodzie, stabilny i zgodny ze standardami webowymi. W 2002 roku powstał projekt m/b (mozilla/browser). We wrześniu udostępniono światu pierwszą wersję rozwojową programu. Wtedy nazywał się Phoenix. Nazwa pewnie by była wykorzystywana do dziś, ale Phoenix Technologies, producent BIOS-ów, miał zastrzeżenia. Projekt zmienił nazwę na Firebird, ale to ponownie była nie najlepsza decyzja. Okazało się, że istnieje już serwer baz danych o tej samej nazwie. Mozilla się upierała, utrzymując, że pomylenie dwóch produktów nie jest możliwe, ale w końcu ugięła się przed krytyką społeczności. 9 lutego 2004 roku narodził się Firefox, czyli, po naszemu, panda mała. Mozilla miała jednak pecha. Nie udało się zarejestrować znaku handlowego, bo okazało się, że takowy już istnieje. Posiadała go brytyjska firma Charlton Company. Na szczęście dla Mozilli, ta zdecydowała się licencjonować nieodpłatnie nazwę, widząc potencjał Firefoxa.
Firefox podbił serca internautów, przynajmniej tych świadomych, którzy rozumieli, że ikonka z niebieskim “e” to nie skrót do Internetu, a program, na dodatek niezbyt udany, dla którego istnieje alternatywa. Multiplatformowa alternatywa oparta o język XUL, która z czasem wprowadziła wiele rewolucji, w tym rozszerzenia, spopularyzowała też wynalezione przez Operę karty. Internauci byli do tego stopnia zachwyceni, że w momencie premiery finalnej wersji, oznaczonej jako 1.0, sami uzbierali pieniądze na superdrogą reklamę w prestiżowym New York Times.
Firefox miał swoje wzloty i upadki, a większość jego słabości udało się obnażyć przeglądarce Chrome. Dalej jednak jest symbolem walki o swobodę internautów, do dziś odgrywa bardzo istotną rolę.
Droga Mozillo, nie będę ci niczego życzył z okazji dziesiątych urodzin. Tym się zajmą Czytelnicy w komentarzach. Ja chcę powiedzieć tylko jedno: dziękuję.