Wszyscy spodziewali się iPhone’a 5. I co?

Wszyscy spodziewali się iPhone’a 5. I co?

“Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!”

Co wspólnego mają Apple i hiszpańska inkwizycja? To proste – podstawą działania jednych i drugich było zaskoczenie. Inkwizytorzy zjawiali się tam, gdzie nikt ich się nie spodziewał, a Apple rok w rok zaskakiwał dziennikarzy, użytkowników i konkurencję innowacyjnym rozwiązaniami w kolejnych iPhone’ach, które ustanawiały trendy w branży na kolejne lata. Skąd czas przeszły? Bo w tym roku działania Jabłkowego Imperium przypominały hiszpańską inkwizycję w wersji Monty Pythona: można by ironicznie powiedzieć, że “nikt nie spodziewał się” iPhone’a 5 z rozciągniętym ekranem 4″, dwurdzeniowym procesorem i LTE… Co się stało?

Dobry marketing, zły marketing oraz przypadek

Po pierwsze, wycieki. Na miesiące przed premierą publikowane były zdjęcia poszczególnych części składowych, filmy pokazujące cały telefon oraz działanie zainstalowanego na nim systemu operacyjnego. W wyniku tego w dniu premiery Apple nie było w stanie powiedzieć nam o swoim flagowym produkcie praktycznie nic nowego. Zero zaskoczenia.

Powiecie, że przecież iPhone 4 “wyciekł” jeszcze skuteczniej, pozostawiony w barze przy pustym kuflu piwa. Macie rację, jednak to było coś z zupełnie innej beczki: “barowy wyciek” nowego Jabłkofona był wspaniałą historią pełną sensacji i niespodziewanych zwrotów akcji. Były wielkie nazwiska, pieniądze, policja i tajemnice, byli wyraziści bohaterowie i trudne, niejednoznaczne moralnie decyzje. Do pełni szczęścia brakowało chyba jeszcze tylko trupa i pięknej kobiety. Słowem, wymarzonym materiałem dla prasy, telewizji, blogów i portali. Pamiętacie? Ta akcja odbiła się echem w każdym praktycznie medium, a czytelnicy łykali wszystko i prosili o więcej. Doskonały marketing.

Wycieki z tego roku były diametralnie inne. Zamiast sensacyjnej historii dostaliśmy odpowiednik raportu amortyzacji środków trwałych czytanego na zebraniu działu księgowości.

Z

regularnością

wschodów

i

zachodów

słońca

do

Sieci

trafiały

kolejne

zdjęcia

kolejnych śrubek, płyteki antenek nowego iPhone’a. Nudnych i nie wnoszących nic nowego.

Zupełnie

jakby

ktos

patrzył

w

kalendarz

i

stwierdzał

“jeśli

dziś

wtorek, to

pora

wrzucić

mocowanie

gniazdaładowania

do

płyty

głównej”

. Mocowanie gniazda płyty głównej? Piąty wyciek nudnego detalu w tym tygodniu? Głównonurtowe media błyskawicznie znudziły się tematem i wkrótce

tylko

najzagorzalsi

wyznawcy

Kultu

Jabłuszka

ekscytowali

się

kolejnymi

“rewelacjami”

… Kiepski marketing.

A jeśli to nie był marketing? Jeśli te tegoroczne wycieki były prawdziwe? T

o znaczyłoby, że wraz ze Steve’m Jobsem opuściła Apple ich legendarna, typowa dla sekty dyscyplina płynąca na równi z głębokiej wewnętrznej wiary w to, co się robi, jak i strachu przed naruszeniem zasad swojego zakonu.

Dlaczego nikt już nie będzie kopiował Apple

Po drugie, tym razem Apple zwyczajnie nie miało nic do “wycieknięcia”. Na ten temat napisano już tyle słów, że można by było zapełnić nimi ze trzy wydania nieistniejącej już Encyklopedia Brytannica, więc nawet nie będę powtarzał – dobrze wiecie, że choć wszystkie cechy nowego iPhone’a są fajne i godne uwagi, a razem składają się w naprawdę świetnie zbalansowaną całość (tak, w tym Apple nadal jest świetne!), to nie ma wśród nich niczego, co rozpoczęłoby nowy trend na rynku. Niczego, wyrastałoby nad tłum, poruszało wyobraźnię. Mówiąc wprost – niczego, co konkurencja mogłaby chcieć skopiować.

Zanim jedak zaczniecie celebrować lub opłakiwać początek końca Apple, zastanówcie się nad dwoma drobiazgami. Przede wszystkim, czy Apple potrzebuje innowacji, żeby odnieść sukces? Na pewno widzieliście już ten klip – można się z niego śmiać, ale wygląda na to, że Apple mogłoby poprzestać na zmianie naklejki z nazwą na iPhonie 4S i przez następny rok cieszyć się rekordową sprzedażą “zupełnie nowego, rewolucyjnego iPhone’a 5”. Na pewno czytaliście, że zamówienia w przedsprzedaży przekroczyły wszelkie oczekiwania. Nic nie jest w stanie zatrzymać rozkręconej maszyny iPopytu. Nie w ciągu jednego roku. Nie przez jeden produkt.

Jeśli sytuacja wygląda w ten sposób, to być może brak innowacji w nowym iPhone’ie nie wynika z tego, że Apple się wypaliło, tylko z zimnej, rynkowej kalkulacji. Wyobraźcie, sobie, że kierujecie firmą taka jak Apple: jeśli

ludzie

kupią

wszystko, to

po

co

wydawać pieniądze

i

poświecać

czas na badania?

Wystarczy kilka stosunkowo niewielkich, choć rzeczywiście przydatnych zmian, a sprzedaż poleci pod niebo! Analitycy już zamoczyli spodnie, a klienci kupują jak szaleni.

Apple może sobie pozwolić na takie zagranie. Tak, Samsung, Nokia i inni mają już urządzenia wyraźnie lepsze od iPhone’a. Tak, fakt ten zaczyna powoli docierać do ludzi. Jednak zanim dotrze do tak wielu, żeby zaczęło to stanowić zagrożenie dla zysków Jabłka minie jeszcze sporo czasu. A wtedy przyjdzie pora na pokazanie iPhone’a 6.

Times They Are a-Changin’

Czasy się zmieniają. Apple się zmienia. Przestaje być sektą, sekretnym stowarzyszeniem, tajemnym kultem, który pracując w wielkiej tajemnicy objawia zdumionym i zaskoczonym ludziom magiczne produkty. Apple staje się zwykłą firmą. Potężną firmą, mającą ogromny potencjał i jeszcze większy zapas gotówki, ale jednak zwykłą firmą.

Możliwe, że ta zwykła firma, kalkulując na zimno wydatki i dochody po prostu odpuściła sobie pogoń za innowacją. Być może spróbuje do niej wrócić, kiedy konkurenci zaczną liczyć się na tyle, żeby zmniejszyć stumień pieniędzy płynących do iKasy. Być może wtedy znów stworzy coś wartego kopiowania. A być może nie.

A więc, czy to już koniec Apple?

Tak. I nie. Tak – to początek końca Apple takiego, jakim je znaliśmy i kochaliśmy lub kochaliśmy nienawidzieć. Nie – to nie koniec Apple jako firmy i marki. Zdajcie sobie sprawę ze skali: choćby od dziś zaczęli podejmować same złe decyzje, samą siłą bezwładu przetrwają jeszcze wiele, wiele lat.

Natomiast wiemy już, czemu iPhone 5 nie jest rewolucją, objawieniem i superinnowacją:

Bo nie musi.