Nexus 4, Nexus 7, Nexus 10. Trzy urządzenia, które jasno pokazują, że Google zdecydował się na kolejną fazę Wielkiej Gry W Światową Dominację – fazę, dzięki której najprawdopodobniej wzmocni swoje wpływy (tak metaforyczne, jak i dosłowne, do kasy) i zarazem zrobi przysługę użytkownikom. Jednak ta nowa faza może oznaczać poważne zmiany w świecie producentów urządzeń mobilnych.
Model Numer 4
Urządzenia sprzedawane przez Google’a pod marką Nexus służyły zawsze za swoiste kamienie milowe wyznaczające etapy rozwoju systemu Android. Te telefony (a od bardzo niedawna, także tablety) nie miały sprzedawać się w masowych ilościach. Ich przeznaczeniem nie było podbijanie rynku. Miały natomiast inspirować, ustanawiać standardy i dawać przykład. Zarówno producenci, jak i użytkownicy mieli traktować je jako punkty odniesienia, wzorce: tak ma wyglądać i działać telefon z Androidem! Takie powinno być wyposażenie! I to nie zmieniło się do dziś. Zmieniło się za to co innego.
Czytając doniesienia prasowe na temat nowych Nexusów można zaobserwować ciekawą rzecz: praktycznie w każdym tekście elementem, wokół którego budowane jest zainteresowanie, który jest wybijany w leadach i wyciągany do tytułów jest cena. I nic dziwnego. Tablet z Tegrą 3 i ekranem 1280×800 za 199$? Smartfon z wyświetlaczem 1280×768, najnowszym Snapdragonem, NFC i bezprzewodowym ładowaniem za 299$?! Wreszcie tablet z niespotykaną dotąd matrycą o rozdzielczości 2560×1600 za jedyne 399$? Zdecydowanie jest się czym ekscytować! Oczywiście, cena to nie wszystko. Nowe Nexusy – tak jak poprzednie – są awangardowe jeśli chodzi o zastosowane technologie i uzyskane parametry techniczne. Nowe Nexusy – zgodnie z tradycją – mają na pokładzie najnowsze wersje Androida dokładnie w takiej postaci, jak go stworzył Google. Ale coś się zmieniło.
Tak jak na wyświetlanych kolejno podobnych obrazkach od razu zauważamy zmieniające się elementy pomijając stałe tło, tak i tu te elementy, które są niezmienne można po prostu pominąć, koncentrując się na tym, co nowe. Topowe parametry? Stałe. Najnowszy system operacyjny? Stały. Superkonkurencyjna cena? O, to właśnie ta zmienna, której szukamy.
Gdzie Microsoft nie może…
Na pewno pamiętacie, jak jakiś czas temu zaczęły krążyć plotki o tym, że Surface, pierwszy tablet Microsoftu, może być sprzedawany w cenie 199$. Biorąc pod uwagę fakt, że dla firmy Ballmera wprowadzenie na rynek własnego tabletu z zupełnie nowym systemem operacyjnym to podwójny debiut, w dodatku na obcym terenie, na którym przeciwnicy zdążyli się już dobrze okopać, pomysł tak agresywnego wycenienia swojego produktu wydawał się mieć ręce i nogi. Dawał szansę na sukces sprzedażowy, a wraz z nim rozgłos, szybką popularyzację systemu i edukację użytkowników. Jeśli jednak nie spędziliście ostatnich tygodni zagubieni na odciętej od świata pacyficznej wyspie, wiecie z pewnością, że Surface RT kosztuje w podstawowej wersji 499$ – dwa i pół raza więcej, niż chciała plotka.
Dlaczego? Czy Microsoft jest tak chciwy, że za wszelką cenę chce zarobić na swoim sprzęcie, ignorując długofalową strategię? Wręcz przeciwnie, wierzę, że taka a nie inna cena Surface’a to właśnie wynik strategicznego myślenia. Już mówię czemu. Otóż Microsoft żyje ze sprzedaży oprogramowania, kolejnych wersji Windows i Office, którego jednak w ogromnej mierze nie sprzedaje użytkownikom sam, tylko przez swoich partnerów – firmy produkujące komputery. Superniska cena Surface’a byłaby ciosem w interesy tychże firm, które wprowadzają na rynek swoje własne tablety z Windows 8, na których chcą zarabiać, a nie rozdawać po kosztach. Tablet z Windows 8 za 199$ dramatycznie zepsułby rynek, zmniejszając dochody producentów, co bezpośrednio i pośrednio odbiłoby się na kondycji Microsoftu. Ku żalowi użytkowników Surface kosztuje 499$ , sprawa zamknięta. Wybaczcie przydługą dygresję – pora zadać pytanie, ku któremu zmierzam od początku tego akapitu. Dlaczego Google sprzedaje swoje nowe Nexusy tak niewiarygodnie tanio? Odpowiedź jest prosta: bo może.
Price Wars: Imperium kontratakuje
Google nie utrzymuje się ze sprzedaży sprzętu. Google nie utrzymuje się ze sprzedaży oprogramowania. Jak wszyscy wiecie, Google żyje z reklam – jego dochody zależą od tego, ilu użytkowników będzie korzystało z darmowej wyszukiwarki Google, darmowej poczty Google i dostępnych całkiem za darmo innych usług Google, których imię milion. Dlatego Android jest darmowy. Dlatego też Google w znacznie mniejszym stopniu musi przejmować się stosunkami z partnerami – zwłaszcza teraz, kiedy system z zielonym robotem jest dla producentów praktycznie jedyną opcją która działa, czyli pozwala odnieść sukces. Nakreśliwszy to tło, możemy przejść dalej, do sedna.
Otóż z punktu widzenia Google najlepszą rzeczą, jaką może zrobić w tej chwili dla swojego ekosystemu jest wymuszenie obniżek cen urządzeń. Żeby oddać firmie z Mountain View sprawiedliwość trzeba powiedzieć, że to nie oni rozpętali wojnę cenową. Pierwsze strzały oddała firma, która także traktuje Androida i działające pod jego kontrolą urządzenia tylko jako pomost do swoich usług i mająca długa tradycję sprzedaży sprzętu po kosztach, a nawet ze stratą, w imię zysków uzyskiwanych gdzie indziej. Oczywiście zgadliście – mam na myśli Amazon.
Nawet jeśli Amazonowi udała się pierwsza ofensywa (pamiętacie? Kindle Fire był najlepiej sprzedającym się tabletem z Androidem!), Google jest świetnie przygotowane do obrony swoich pozycji i kontrataku. Nowe Nexusy to doskonała reakcja na zmieniające się warunki rynkowe. Atak na ceny to uderzenie w najczulszy punkt rynku telekomunikacyjnego, będący jednocześnie tradycyjnie jedną z najmocniejszych stron ekosystemu Androida. Jestem przekonany, że te tablety i smartfon odniosą sukces, bo dają użytkownikom bardzo wiele za całkiem niedużo. Ale nie wszyscy będą zadowoleni.
Wszyscy kochają tanie telefony! No, prawie wszyscy.
Wiecie ile można zarobić na sprzedawanym po 199$ Nexusie 7? Według szacunków specjalistów, produkcja kosztuje między 160 a 180$, co pozostawia bardzo niewielki margines na zysk dla produkującego urządzenie Asusa, nawet jeśli Google nie bierze z tego ani grosza. Nie znamy jeszcze kosztów produkcji Nexusa 4 i Nexusa 10, ale jestem przekonany, że sytuacja wygląda bardzo podobnie. Możecie powiedzieć – “cóż, Asus, LG i Samsung wiedzieli, na co się decydują, wchodząc do programu Nexus”. Będziecie mieli rację, jednak pamiętajcie, że rynek to system naczyń połączonych, a Nexusy zawsze wyznaczały trendy. Teraz też tak będzie – to doskonała wiadomość dla użytkowników i fatalna dla producentów.
Wobec konkurencji ze strony Google’a wszyscy producenci mający w ofercie androidowe tablety i smartfony staną przed koniecznością obniżenia cen swoich urządzeń albo przekonania użytkownika, że warto zapłacić więcej. A że dobre i tanie Nexusy są tanie i dobre, oba te zadania mogą się okazać naprawdę trudne. Użytkownicy już świętują nadchodzącą erę tanich supersmartfonów z Androidem, w głos chwaląc Google, że po raz kolejny ocalił ich od chciwości wrednych korporacji, Google świętuje oczekując – zapewne nie nadaremno – wzrostu udziału w rynku tabletów i smartfonów. A producenci? Producenci zaciskają zęby i pełni ciepłych myśli dla Google’a szykują się do walki, której nie mogą wygrać.
Krajobraz po bitwie
Co będzie dalej? Oczywiście, zmuszony do walki na ceny Samsung zacznie osiągać mniejsze zyski, ale jestem przekonany, że bez problemu sobie poradzi. Po pierwsze, ma wypracowaną doskonałą markę, która sama w sobie może wystarczyć do uzasadnienia wyższej ceny, a po drugie dorobił się całej gamy innowacyjnych, niedostępnych gdzie indziej rozwiązań, które też można sprzedać drożej. Tak, o Samsunga nie ma się co martwić. Jednak dla LG, Sony, czy HTC, dla których już sama walka z Koreańczykami jest wystarczająco wyczerpująca, Androidowa Wojna Cenowa może oznaczać bardzo poważne kłopoty. Kurczące się marże, albo spadająca sprzedaż – fatalny wybór. A jeśli obydwa na raz? Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
W świecie Androidów atak Nexusów, jeśli wywoła lawinę spadających cen, której się spodziewam tak naprawdę wzmocni Samsunga, który ma dość zasobów, żeby wytrzymać niższe marże oraz dość technologii i rozpoznawalności rynkowej, żeby utrzymać wyższe ceny, osłabiając jego i tak już mizerną konkurencję. Skutki dla Apple, iPadów i iPhone-a będą niewielkie – ten sprzęt i kupuje się bez patrzenia na cenę, więc tylko niewielki odsetek potencjalnych klientów da się przekonać, że tańsze może być równie dobre lub lepsze. Co stanie się z telefonami z Windows Phone? Biorąc pod uwagę, że począwszy od systemu a skończywszy na wyglądzie słuchawek sprawiają wrażenie czegoś zupełnie, zupełnie innego, niż sprzęty z Androidem (co jest ich wielką zaletą, ale do tej pory było też zarazem straszliwą klątwą) wydaje się prawdopodobne, że producenci zdołają odciąć się od wojny cenowej Google’a udając po prostu, że ich ona nie dotyczy. Być może przyniesie to pożądany efekt, a być może skończy się całkowitą marginalizacją. Czas pokaże.
Tymczasem cieszcie się – nadchodzi epoka tanich smartfonów i tabletów! Tylko nie bądźcie zdziwieni, jeśli do wyboru pozostanie wam Samsung lub… Samsung.