Przed premierą AC: Liberation często zastanawiałam się jaka będzie Aveline – pierwsza w historii serii skrytobójczyni. Na trailerach wyglądała na silną osobowość, na kogoś charyzmatycznego, kogoś kto będzie walczył o wolność swoją siłą, sprytem, zwinnością i seksapilem.
Assassin’s Creed
to marka, która do czegoś zobowiązuje – i choć ja sama akurat nie jestem jej fanką to jednak miałam duże nadzieje. Spodziewałam się hitu na miarę Uncharted: Złotej Otchłani, dobrej gry, która dorówna rozmachem dużemu odpowiednikowi z Connorem na czele. Gdy wkładałam kartę z grą do PS Vity cieszyłam się jak dziecko, że czeka mnie świetna przygoda, że poskaczę sobie do wozów z sianem;P i pozabijam złych, pomagając uciśnionym. Wydany trzy lata temu na PSP AC: Bloodline był jeśli nie słabą, to najwyżej przeciętną grą. I wierzyć mi się nie chciało, że Liberation może podzielić jego los. Kierowałam się myślą, że skoro moją ulubioną grą na przenośną konsolkę Sony jest
Gravity Rush
– reprezentująca ten sam gatunek, to tutaj również nie może być źle. Upadek z wieży oczekiwań boli. Zwłaszcza, gdy w połowie drogi uświadamiasz sobie, że zamiast stogu siana czeka na Ciebie mokre błocko.
Aveline poznajemy w momencie, gdy jest małą dziewczynką i biega po ulicy za kurczakami. Trochę przynudnawy tutorial kończy się sceną, w której nagle jej mama znika, a Aveline zanosi się rozpaczliwym krzykiem. Chwile potem jesteśmy już dorosłą kobietą w stroju asasynki i czytamy jakąś wiadomość od nie wiadomo kogo. Za moment w stroju pięknej damy oglądamy cut scenkę z rodzicami. Eee, moment, a gdzie ten cały Animus? Kto wchodzi we wspomnienia Aveline? Jak piękna i bogata córka francuskiego kupca została nagle skrytobójczynią walczącą z templariuszami? To już jest wielką niewiadomą.
Historia
, która powinna być siłą tej gry, została napisana chyba na kolanie, a następnie poucinana w wątki, wśród których kompletnie nie idzie się odnaleźć. Myślałam, że zakończenie gry przyniesie mi odpowiedź na te wszystkie pytania, ale niestety jest ono tak pobieżne, a dla osób, które nie grały wcześniej w AC po prostu nie zrozumiałe, że nie umiem przestać czuć się oszukana i zawiedziona. Jedyne momenty, które pozwalają wyczuć, że przedstawiana tu historia nie dzieje się w czasie rzeczywistym, ale jest jedynie wspomnieniem, to chwile (zdecydowanie zbyt rzadkie), gdy dobiega do nas głos obcej postaci (domniemany haker), który podsuwa wziętą z powietrza postać- jej zabicie gwarantuje rozwinięcie uciętej wcześniej cut-scenki, która dopiero dzięki temu zabiegowi odsłania “prawdę”. Jeśli jednak muszę się domyślać co autor miał na myśli w grze, w której historia stanowi oś rozgrywki, to dziękuję pięknie za taką grę. Równie dobrze mogę czytać książkę, w której co 10 strona jest wyrwana.
Wątek z Connorem jest jednym z ciekawszych, ale potraktowano go zbyt pobieżnie
Akcja dzieje się w Nowym Orleanie, w latach 1765-1780, a więc w czasach amerykańskiej rewolucji, podobnie zatem jak wątek z Connorem z nowej odsłony Assasssin’s Creed 3. Największym marzeniem Aveline jest odnalezienie zaginionej przed laty matki oraz doprowadzenie do zniesienia niewolnictwa. Dlaczego bogatej panience tak na tym zależy? Nie wiem. Może wpływ na nią miała matka, która do ślubu także pozostawała niewolnicą? A może miała po prostu dobre serce? Albo zamiast grać na pianinie i haftować jak na porządną dziewczynę przystało po prostu wolała wspinać się po budynkach i strzelać do ludzi, którzy nadepnęli jej na odcisk? Twórcy uznali, że motywy jej postępowania chyba nie są zbyt istotne…A to błąd, bo przez to Aveline wydaje się okropnie mdła i nijaka. Nie pomaga jej nawet fajny, francuski akcent. Jej działania koncentrują się wokół okupujących miasto Hiszpanów i tajemniczych (ekhm, w zamierzeniu) zniknięć niewolników. Wątek konfliktu skrytobójców z templariuszami ginie zupełnie w tej opowieści, a o historii rewolucji amerykańskiej nie dowiedziałam się kompletnie niczego. Położono nawet tak prosty i banalny wątek jak romans między Aveline, a jej przyjacielem- rozwija się on w żółwim tempie, nie dostarcza żadnych emocji i jeszcze kończy się tak, jakby osoba pisząca do niego historię, ziewając z nudów po prostu uznała, że całość i tak nie miała sensu.
W roli damy Aveline ma ograniczone ruchy. Ale potrafi co innego.
W grze, w której głównym bohaterem jest kobieta nie mogło zabraknąć przebieranek. Piszę to z krzywym uśmiechem, bo system ten, mający wnieść do serii świeżość nadmiernie mnie irytował. Pomysł nie jest zły. Aveline może wcielić się w trzy role: skrytobójczyni, niewolnicy i damy. Ta pierwsza jest najsilniejsza i może korzystać z pełnego arsenału broni. Niestety dość szybko zwraca na siebie uwagę, przez co w późniejszych etapach najlepiej przemieszczać się po dachach budynków. Niewolnica jest słabsza, ale za to nie wzbudza podejrzeń. Może wmieszać się w tłum, zachowując równocześnie pełną zdolność akrobacji, a także wzniecać zamieszki. Dama z kolei porusza się wolno, nie może się wspinać, a w potencjalnej walce ma słabe szanse. Potrafi za to oczarować przechodniów, by odwieść ich w inne miejsce. Niestety większość misji zwyczajnie wymusza daną rolę, przez co swoboda działania zostaje ograniczona. Pewnie, można momentami zmienić ubranie w okolicznych przebieralniach (wcześniej trzeba je wykupić), ale po co, skoro najefektywniejsza w akcji jest asasynka. Wskaźnik poszukiwania dla każdej z ról jest osobny. By go obniżyć można zrywać plakaty gończe na mieście, zabijać świadków lub w stroju damy przekupić strażników.
Nowy Orelean to duże lecz ‘puste’ miasto
W miarę pozytywnie wypadają natomiast same lokacje.
Nowy Orlean
to sporych rozmiarów miasto, pełne ciasnych uliczek i przechodniów. Otwierając mapkę po raz pierwszy cieszyłam się z ogromu znaczników, które zapowiadały mnogość zadań pobocznych i innych ciekawostek. Oprócz własnego domu Aveline może także zajrzeć do biura w magazynie swojego ojca. Stamtąd potrafi kierować swoją flotą handlową i zyskać na transakcjach sporo kasy. Niestety znów mamy do czynienia z fajnym pomysłem, który niewiele wnosi do gry. Na mapce możemy wysyłać statki handlowe w określone miejsca, by sprzedały i kupiły konkretne dobra. Im dalsza podróż tym więcej czyha na nasz okręt zagrożeń – ale znów nie wiem, czy system losowości zdarzeń zawodzi czy ja mam jakieś olbrzymie szczęście, bo ani razu moja flotylla nie została zniszczona, choć atakowały ją 3 tornada i 4 bandy pirackie na raz. W każdym razie jeśli macie cierpliwość można zyskać w ten sposób dużą ilość gotówki. Tylko mniej więcej w połowie gry, gdy już kupicie wszystkie przebieralnie i sklepy z arsenałem okazuje się, że nie ma dalej na co wydawać pieniędzy. Chyba, że lubicie mieć szafę wypełnioną ubraniami w różnych kolorach (znaczenie jedynie wizualne). Arsenał w rodzaju strzałek usypiających czy wywołujących u wrogów halucynacje jest na tyle tani, że da się go zakupić po prostu pieniądze uzyskane z misji głównych. Jeśli chodzi o misje poboczne, nie jest fajnie. Zazwyczaj sprowadzają się one po prostu do odszukania celu i wyeliminowaniu go. Szybko okazuje się, że w zasadzie poza wątkiem głównym Liberation nie oferuje nic ciekawego – chyba, że ktoś lubi szukać nieistotnych świecidełek, statuetek Majów czy lalek voodoo dla achievementów.
Na bagnach można popływać kanu i walczyć z aligatorami – jednak do fajnych rozrywek ciężko to zaliczyć
Bagna
, które przylegają do okolic miasta robią wrażenie pod kątem wielkości i początkowo nawet zachwycają. Aveline z gracją przeskakuje z drzewa na drzewo. Niestety wystarczy z rozpędu spać na dół do wody, by stracić kupę czasu na dopłynięciu do brzegu. Łatwo też stracić orientację, brakuje wyraźnych punktów odniesienia, czy różnicy w roślinności. Oprócz misji głównej i jednej dodatkowej polegającej na leczeniu ludzi z gorączki, niestety na bagnach nie ma także co robić. Owszem, można niby zbierać grzyby, kartki z pamiętnika mamy Aveline czy krokodyle jaja lub inne skarby, ale mają one znaczenie czysto kolekcjonerskie. Na odpieprz zrobiono nawet walki z krokodylami (na które żeby się natknąć trzeba mieć naprawdę wielkie szczęście) – to skromne QTE, w którym należy wcisnąć zaledwie jeden przycisk.
W walce można wykorzystać panel dotykowy Vity
Trzecią, najskromniejszą lokacją, którą można zwiedzić jest obóz w Meksyku. Najciekawiej wyglądają tam sekwencje w dwóch jaskiniach, które mają charakter głównie zręcznościowy (skakanie po platformach, wspinaczka, pływanie). W jednej z jaskiń będziemy sterować kanu, uważając, by nie wpaść w wiry wodne i przyznam, że ten element bardzo mi się podobał. Od strony mechaniki zawiodło mnie pływanie pod wodą, które było wysoce nieintuicyjne. Zanim ustawiłam kamerę w danym kierunku, by przecisnąć się naszą protagonistką między ostrymi sieciami, już musiałam wynurzać się na powietrze, by zaczerpnąć oddechu. Bułgarski oddział Ubisoftu chciał wykorzystać pełen potencjał Vity. I o ile ekran dotykowy sprawdza się w walce czy poruszaniu się po menu, tak resztę rzeczy przekombinowano. Np. pływając kanu można za pomocą tylnego panelu poruszać wiosłami. Tylko jest to niewygodne i niepotrzebne bo równie dobrze, można wykorzystać do tego analogowe przyciski. Są sekwencje, w których Aveline otrzymuje listy. Te należy najpierw obejrzeć pod światło. Niestety złośliwy chochlik (zwany również niedopatrzeniem) sprawił, że zamiast wykorzystywać światło znajdujące się za wirtualnym papierem (czyli na tylnym obiektywie kamery) tak jak to miało miejsce chociażby w Złotej Otchłani, musimy oświetlać swoją twarz, gdyż system zbiera światło z przedniej kamery. Mało tego, po otwarciu owego listu nic nie widać, jakieś brzydkie, pozbawione sensu ni to mapy, ni to jakieś symbole. Gdyby nie narracja Aveline w ogóle nie wiedzielibyśmy o co chodzi.
Walka na dystans jest najefektowniejsza
Kolejnym elementem mechaniki jest walka i ta – na całe szczęście – nie jest najgorsza. Przypomina w zasadzie tą, znaną z innych części serii. Aveline może używać w bezpośrednich starciach ciosów, kopniaków i uników, a po naładowaniu specjalnego paska także na chwilę zatrzymać czas i za pomocą oznaczania wrogów na panelu dotykowym wykończyć ich sprawnie jeden po drugim oglądając fajne finiszery. Pojedynki nie są proste – najczęściej atakują nas bowiem grupy żołnierzy. Warto już z dystansu wyeliminować jak największą ich liczbę, czy to za pomocą broni palnej, czy wspomnianych strzałek, lub bicza.
Od strony wizualnej spodziewałam się czegoś lepszego.
Uncharted: Złota Otchłań
miało zapierające dech w piersiach widoki i soczyste kolory.
AC: Liberation jest wyblakłe i szare
. Często horyzont jest rozmazany i za późno się wczytuje przez co oglądanie krajobrazu z wysoko położonych punktów nie sprawia przyjemności. Miasto jest zaprojektowane szczegółowo i animacje postaci są realistyczne. Aveline płynnie się wspina po wszystkich elementach – niestety z krzakami na bagnach nie potrafi sobie poradzić i staje jak słup soli nie chcąc obejść dziurawej na wylot teksturki. Cut scenki wyglądają już całkiem nieźle, ale to jest po części zasługą bardzo dobrego voice actingu. Muzycznie jest należycie, utwory akompaniujące rozgrywce są miłe dla ucha. Niestety to tak naprawdę jedyny element gry pozbawiony wad.
Są momenty zapadające w pamięć, ale szału nie ma
Zupełnie nie rozumiem po co też pakowano opcję rozgrywki wieloosobowej, skoro niewiele ma ona wspólnego z serią. Raczej przypomina grę planszową, w której gracz na wielkiej mapie świata próbuje przejąć punkty zajęte przez wrogów. Niestety jeśli 90% graczy wybiera jedną frakcję, to domyślcie się jak wygląda rozgrywka. Nuda i zero satysfakcji. Gdyby multiplayer’a zabrakło gra w ogóle by na tym nie straciła.
Podsumowanie
Assassin’s Creed: Liberation
to gra, która moim zdaniem trafiła w złe ręce.
Miała duży potencjał, który nie został wykorzystany dobrze w żadnym aspekcie
. Graficznie nie jest źle, ale też nie najlepiej. Mechanicznie byłoby dobrze, gdyby więcej czasu poświęcono rozbudowaniu zadań pobocznych oraz wyeliminowano błędy w sterowaniu. Fabularnie nie podołało moim oczekiwaniom. Przez większą część gry byłam znużona lub skonsternowana. Gra powinna cieszyć, a w tym przypadku większą frajdę sprawiało mi oczekiwanie na nią i oglądanie materiałów przedpremierowych niż sama rozgrywka. Mnie historia Aveline nie urzekła. Czy fakt, że na Vitę nie wyszła od dawna żadna gra akcji ma usprawiedliwiać to, że gracze muszą kupować byle co? Ja tak nie uważam. Dobra sprzedaż gry podyktowana jest wyłącznie olbrzymią ilością fanów, którzy czekali za interesującą historią i powiewem świeżości serii i zdecydowali się zakupić grę przed pierwszymi recenzjami. Nie wszystko złoto co się świeci i nie każdy Assassin’s Creed będzie hitem. Miejmy nadzieję, że bułgarski oddział Ubisoftu wyciągnie na przyszłość odpowiednie wnioski i kolejny tytuł zrealizuje należycie, w sposób przemyślany i warty pieniędzy graczy.
Ocena: 55/100
Plusy:
+
Długość gry (10-15 godzin)
+
Ciekawie wyglądające miasto i lokacje w jaskiniach
+
Voice acting i muzyka
+
Cechy gry dużego AC
Minusy:
–
Nijaka bohaterka
–
Mało wciągająca, wręcz nudna fabuła
–
Duży świat lecz pozbawiony interakcji i misji pobocznych
–
System przebrań nie mający większego zastosowania
–
Techniczne błędy
–
Multiplayer wciśnięty na siłę