Resident Evil 6 – Recenzja (PS3)

Resident Evil 6 – Recenzja (PS3)

Potęga japońskich deweloperów przeminęła i najwięksi producenci z tego kraju nie tworzą już gier wyznaczających standardy, do których równać się muszą europejscy i amerykańscy projektanci. Czy Resident Evil 6, największa gra Capcomu ostatnich lat, zmienia tę sytuację?

Patrząc na rozmach tego projektu, powinniśmy oczekiwać doskonałego tytułu: przy jego produkcji brało udział ponad 600 osób, budżet był ogromny, a wyniki sprzedaży są zadowalające – to najchętniej kupowana odsłona serii. Ciężko jednak doszukiwać się w niej rewolucji. To wręcz gra będąca jedną nogą w czasach PlayStation 2, ale wbrew pozorom nie jest tak źle jak mogłoby być.

Historia podana w Resident Evil 6 nie zaskakuje – po świecie szaleje C-Virus przeobrażający ludzi w zombie. Bioterroryzm dotknął nie tylko USA, ale również Chiny i Europę Wschodnią, czyniąc z tych obszarów miejsca wypełnione krwiożerczymi zombiakami. Dorzućmy do tego jeszcze terrorystów dysponujących nowoczesnym sprzętem oraz zmutowanymi stworami mogącymi np. rzucać samochodami. Zagrożenie zagładą świata jest jak najbardziej aktualne, jednak fabuła w Resident Evil 6 została poprowadzona w taki sposób, że nie przywiązujemy większej uwagi do tego co dzieje się w warstwie opowieści. Capcom postarał się o dużą ilość przerywników filmowych, spotkamy starych znajomych, a głównymi protagonistami są chociażby znani od dawna Chris Redfield czy Leon Kennedy, jednak w mojej ocenie, gra nie wciąga fabularnie. Ciekawym pomysłem było zaprezentowanie wydarzeń z perspektywy kilku bohaterów, dzięki czemu mamy cztery duże kampanie, które w niektórych miejscach przeplatają się ze sobą. Grze brakuje jednak dobrze poprowadzonej historii i wyszło po prostu przeciętnie.

Pierwsza w kolejności jest kampania Leona, której najbliżej do oryginalnych Residentów – mamy sporo zombie przed sobą, chodzimy po katakumbach, świątyniach, tunelach metra i miasteczku uniwersyteckim. Jest kilka pseudo zagadek, które wymagają współpracy między głównym bohaterem i jego pomocnicą, Heleną Harper. Nie są to jednak zagwostki logiczne – gra nie wymaga od nas myślenia. Wystarczy jedynie dojść do przełącznika lub odpowiednio szybko coś ostrzelać.

Poziom trudności elementów logicznych jest bardzo niski, a konstrukcja gry liniowa

, więc nie sposób się zgubić.

Druga w kolejności jest kampania Chrisa Redfielda, który jak członek B.S.A.A walczy w fikcyjnym państwie Europy Wschodniej (Edonia) i Chinach. Tym razem

Capcom serwuje podejście do rozgrywki w stylu nowoczesnych gier akcji TPP

– interfejs zmienia się na bardziej “strzelankowy”, a Chris zamiast bawić się w walkę wręcz i strzelanie z pistoletu, chwyta za karabin szturmowy aby sukcesywnie przedzierać się przez zastępy przeciwników. Rozgrywka nabiera tempa przez co nie ma nawet krzty klimatu survival-horroru, który starała się utrzymać kampania Leona. Brakuje tutaj elementów, które mogą przestraszyć albo stworzyć nastrój osaczenia przez zombie. Nie ma niepokoju – trzeba po prostu napierać do przodu przez kolejne korytarze, eliminować kolejnych wrogów, zbierać roślinki, amunicję, punkty doświadczenia i przechodzić przez sekwencję: strzelanie –przerywnik filmowy – quick time event – strzelanie.

Ostatnia z głównych kampanii przenosi nas m.in. do Edonii, gdzie wcielamy się w Jacka Muller, syna Albera Weskera oraz Sherry Birkin. Tutaj jest mniej strzelania, a rozgrywka została nastawiona na większą współpracę między bohaterami. Bonusowa, czwarta kampania, jest niejako zwieńczeniem wszystkich historii. Główną bohaterką została w niej postać będąca spoiwem poprzednich historii – Ady Wong, która samodzielnie stawia czoła wszelkim przeciwnościom rezygnując ze współpracy z kimkolwiek.

Na szczęście udało się zapewnić różnorodność kampanii, więc to tak naprawdę to cztery gry akcji w świecie Residenta upakowane na jedną płytę. I chociaż żadna z nich nie może być nazywana survival horrorem, jako strzelaniny sprawdzają się naprawdę nieźle. Wszystkie kampanie zostały podzielone na pięć rozdziałów, z których każdy zajmuje co najmniej godzinę. Łatwo więc policzyć, że Resident Evil 6 zapewni średnio 20 do 25 godzin rozgrywki. Długość zabawy jest więcej niż satysfakcjonująca. Ba – powie ktoś – takich gier akcji już się nie robi. Fakt,  wiele produkcji tego typu nie pozwala na zabawę nawet przez połowę tego czasu, a te “dłuższe” gwarantują rozgrywkę na 8 – 10 godzin. Jednak długie kampanie Resident Evil 6, w mojej ocenie, nie są wcale zaletą.

Twórcy starali się stworzyć bardzo długą grę akcji, przez co dużą część czasu rozgrywki spędzimy na eliminacji szeregowych zombiaków i przeciwników, co może miejscami wydawać się nudne. Gdy już dochodzi do walki z bossami, ciągną się one w nieskończoność – co trochę mamy jakiś przerywnik filmowy, przepoczwarzanie się, kolejny atak – ma to nadać nieco filmowości i dynamizmu, ale mam wrażenie, że posunięto się za daleko. Twórcy postawili na natłok Quick Time Eventów oraz kompleksowe oskryptowanie kampanii – gra jest przez to skrajnie liniowa i niepotrzebnie wydłużona. Rozgrywka mogłaby być w rezultacie dużo krótsza, ale znacznie ciekawsza i bardziej dopracowana, co według mnie wpłynęłoby pozytywnie na grywalność.

Samo skrócenie rozgrywki nie wystarczyłoby jednak, by gra była znakomita.

Resident Evil 6 to gra z naciskiem na grę w kooperacji

, ale wiele wydarzeń typu Quick Time Event jest przeznaczonych tylko dla głównego bohatera, więc partner patrzy jak Leon próbuje odpalić samochód (kilkanaście sekund) czy próbuje uratować pikujący w dół samolot (ponad minutę). Bezczynność w kooperacji to nuda i powinno się wystrzegać momentów, gdy jeden z graczy nie ma co robić.

Mechanika rozgrywki odstaje od tego, co możemy zauważyć w innych grach TPP “z zachodu”. Postacie poruszają się nieco topornie, można by rzec – w stylu Residenta. Momentami kiepsko działa również kamera, która jest umiejscowiona bardzo blisko pleców bohatera. Jako, że Capcom stara się nadać filmowość scenom, to np. podczas pościgów kamera prezentuje naszych bohaterów od przodu, ale czasem jej działanie jest zbyt chaotyczne i tylko utrudnia rozgrywkę.

Capcom chcąc zapewnić dużą filmowość zdecydował się na ogromną liczbę przerywników filmowych, które zostały doskonale zrealizowane. Wyglądają niczym dobrze wykonany film animowany dla dorosłych. Filmowość wpłynęła jednak na klimat – jeśli po Resident Evil 6 oczekiwałeś mrocznego survival horroru, w którym liczysz każdy nabój, to będziesz srodze zawiedziony. Japończycy poszli w stronę akcji i amerykańskich filmów – dzieje się bardzo dużo, potwory są ogromne, a łuski w masowych ilościach opadają na ziemię. Liczba nieprawdopodobnych zdarzeń jest wręcz kuriozalna.

Z jednej strony dziecko Capcomu wygląda znakomicie na przerywnikach filmowych, niektóre lokacje są doskonale zrealizowane, a projekty potworów robią wrażenie. Ogólnie jednak, pod względem wykonania, gra jest nierówna i zostało to najprawdopodobniej spowodowane jej monumentalną objętością – 25 godzin ciągłej akcji to bardzo dużo. Capcom musiał zaprojektować ogromną liczbę lokacji, co kosztowało pewnie wiele wysiłku, czasu i pieniędzy, dlatego też miejscami na wierzch wychodzą niedopracowania takie jak chociażby niskiej jakości tekstury.

Resident Evil 6 zbiera bardzo zróżnicowane oceny, jednak po zagraniu w ten tytuł bardzo szybko okazuje się dlaczego – to już nie jest survival horror, więc jeśli ktoś oczekiwał budowania klimatu, małej ilości amunicji i uczucia zagrożenia, może się rozczarować. Nie jest to jednak zły tytuł – dzieje się w nim bardzo dużo, a rozgrywka ma filmowy charakter, przez co Resident Evil 6 wyewoluował w grę akcji TPP. Osobiście, przez ponad dwadzieścia godzin bawiłem się na tyle dobrze, że miałem nieprzymuszoną ochotę skończyć każdą kampanię. Jeżeli więc szukasz gry akcji z elementami horroru, to może być tytuł właśnie dla Ciebie.

OCENA: 70%

PLUSY:

+

Cztery, różnorodne kampanie

+

Przerywniki filmowe

+

Długi czas rozgrywki

+

Solidna dawka akcji

MINUSY:

Brak klimatu survival horroru znanego z poprzednich części

Miałkość fabularna

Niedopracowania graficzne

Problemy z kamerą