Siedzę okryta kocem w ciemnym pokoju, oświetlonym jedynie blaskiem telewizora. Pad jest mokry od moich łez, a myśli błądzą mi niespokojnie. Czy zrobiłam wszystko co mogłam uczynić? Czy nie popełniłam jakiegoś głupiego błędu? I czy moje heroiczne decyzje miały jakikolwiek sens w obliczu tego, co się stało? Przez pół roku wchodziłam w postać czarnoskórego skazańca o dobrych oczach, którego jedynym priorytetem w życiu stała się ochrona obcej, 8-letniej dziewczynki. To ja kształtowałam jego osobowość. Ja decydowałam o tym kiedy ma okłamać, kiedy zrugać, a kiedy przytulić przerażone dziecko. Lee stał się mną.
Gdy pod koniec czwartego epizodu został ugryziony, wiedziałam już, że wchodzę na drogę bez powrotu. Tutaj nie może być szczęśliwego zakończenia. Nikt nie znajdzie nagle szczepionki, która ocali go od śmierci; Lee nie obudzi się w łóżku z sennego koszmaru, tudzież jego DNA nie okaże się odporne na tajemniczego wirusa, który dziesiątkuje ludzkość. Przez ten miesiąc oswoiłam się zatem z myślą, że Lee zamieni się w coś, z czym tak dzielnie walczył przez cały sezon. A mimo wszystko jednak nie byłam gotowa na to, co przygotowali twórcy gry. Bo to wcale nie jest tak, że potrafimy oswoić się ze śmiercią. W
The Walking Dead
ona była wszechobecna. Ginęły osoby zupełnie nam obce, ginęli wrogowie i przyjaciele. Czy to nas potrafiło znieczulić? Nie, wprost przeciwnie. Zaczęliśmy dostrzegać jak życie w tej serii jest kruche, jak niespodziewanie może się zakończyć. Każda rozmowa z bohaterami nabierała tym samym większej wartości.
Piąty odcinek to apogeum naszych lęków
. Boimy się, że Lee przemieni się przed odnalezieniem Clementine, że psychopata, który ją uwięził wodzi nas tylko za nos, że nie dotrwamy z wszystkimi przyjaciółmi do końca tej opowieści. Zombie są już wszędzie, nieustannie drepczą nam po piętach, wyciągają po nas swoje zgniłe ręce. Co zrobić, gdy w magazynku zostaje już tylko jeden nabój? Gdy ugryziona ręka piecze i osłabia cały organizm? Gdy trzeba dać dziecku nadzieję, w którą samemu się już nie wierzy? Ostatnia część jest najkrótszą (trwa nieco ponad godzinę) i zarazem najbardziej emocjonalną ze wszystkich. Nie ma w niej wielu wyborów, sekwencji z szukaniem obiektów czy długich dialogów. Akcja jest szybka i dynamiczna, nie ma czasu na długie zastanawianie się. W tej części się działa. Są obrazy wzruszające, obrzydliwe, przerażające i po prostu smutne. Nie chcę Wam psuć przyjemności z odkrywania fabuły. Mogę tylko powiedzieć, że jest ona satysfakcjonująca, choć nie wszystko zostaje w niej wyjaśnione.
Przedyskutowałam z moimi kolegami ich wybory, nieco odmienne od moich i okazuje się, że ten odcinek, jak chyba żaden inny wcześniej wyraźnie pokazuje alternatywne ścieżki. Sam fakt, że gra generuje tak duże dyskusje między graczami (toczące się chociażby na facebooku
Telltale Games
) sprawia, jak bardzo jest wartościowa i wcale nie dziwi mnie nominacja do gry tego roku na VGA. Ta seria jak mało która zbliża do siebie graczy, którzy wymieniają się swoimi doświadczeniami, pragną dowiedzieć się, czy znaleźli się w statystycznej większości, czy może myślą kompletnie odrębnie od reszty społeczeństwa.
Zakończenie jest piękne. Ciężkie, brutalne i takie prawdziwe
, a scena, która pojawia się po napisach końcowych sprawia, że nasz niepokój wcale nie słabnie, choć równocześnie pojawia się pewna nadzieja. Aż ma się ochotę bić brawo na stojąco, za taki finał. I za taką historię, za te wszystkie momenty, o których nie zapomnimy: o odrażającej farmie, o chłopcu znalezionym na strychu, o chorych ludziach, którzy musieli się kryć w kanałach…
Za te wszystkie emocje należy się The Walking Dead ocena maksymalna. Ale zachowując obiektywizm muszę dodać, że do ideału jeszcze mu troszkę brakuje. Przede wszystkim jeśli chodzi o lokacje mam wrażenie, że Telltale Games poszło trochę na łatwiznę. Są aż dwa miejsca znane z poprzedniego epizodu. Do tego w testowanej przeze mnie wersji na PS3 zdarzyły się lekkie przycięcia np. podczas sekwencji wspinania się po drabinie lub podczas strzelania do zombie. Odcinek jest krótki i powinien być zatem pozbawiony technicznych skaz. Do tego zawiodłam się nieco na postaci porywacza. Obudził on we mnie kolejne pytania, na które już nie poznałam odpowiedzi. Z trailera na pewno kojarzycie też scenę, w której Lee bierze do ręki nóż i przebija się przez hordę zombie. Tu również spodziewałam się większego dramatyzmu, sprawdzianu mojej zręczności, a w praktyce okazało się to bardzo prostą sekwencją, nastawioną bardziej na symbolikę.
Nie mniej oprawa wizualna jak też i ścieżka dźwiękowa z genialnym voice actingiem i piosenką lecącą podczas napisów rekompensują mi aż nadto powyższe wady. Miłą niespodzianką okazało się końcowe podsumowanie naszych kluczowych wyborów w rozbiciu na poszczególnych bohaterów. Zwiększyło to z pewnością refleksyjny nastrój, w który wprowadza samo zakończenie. Gra w swoim całokształcie wybitnie udowodniła, że z gatunku gier przygodowych można wycisnąć prawdziwe emocje i coś więcej niż samą fabułę. Krytykowany początkowo pomysł na serialową konwencję sprawdził się w 100%. Nie wiem czy szybko jakaś inna gra przebije tematykę zombie w lepszym stylu.
The Walking Dead jest dla mnie prawdziwym survival horrorem, pierwszą grą, w której żywe trupy stały się tylko tłem do opowiedzenia ciężkich relacji między ludzkich.
Jeśli Telltale Games nie spocznie na laurach, całkiem możliwe, że drugi sezon dostarczy nam równie wspaniałych przeżyć, czego Wam i sobie samej życzę.
Ocena: 95/100
Plusy:
+
Dojrzała opowieść o relacjach między ludzkich
+
Emocjonujące zakończenie
+
Udźwiękowienie
+
Dynamiczna akcja
Minusy:
–
Drobne błędy techniczne
–
Niedociągnięcia fabularne, nie psujące jednak odbioru całości