Wyobraź sobie, że zamykasz oczy i wyobrażasz sobie, jak jesteś ze znajomymi na świetnym plenerze fotograficznym. Koleżanka wzięła lustrzankę Canona, obok kolega fotografuje Nikonem, a tam dalej odszedł twój stary kumpel podstawówki, trzymając w ręku nowe “lustro” Sony. Ty masz Pentaksa, ale akurat z dołączonym obiektywem makro, więc co jakiś czas w razie potrzeby pożyczasz inne obiektywy. Od kogo? Od tych samych znajomych! Wszystko dlatego, że
zarówno Pentax, jak i Canon, Nikon, czy Sony wyposażone są przecież w te same mocowania bagnetowe obiektywów
, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby takich pożyczek dokonywać.
Albo może inaczej. Wyimaginuj proszę, że właśnie wybrałeś się do sklepu fotograficznego, bo pieniędzy masz za dużo, a pomysłów na to, co z nimi zrobić, trochę mniej. Postanowiłeś zainwestować w kilka najlepszych “szkieł” (zupełnie poważnie: to zawsze mądra inwestycja). Słyszałeś, że Canonowi udał się nowy zoom 20–75 mm f/1,8, natomiast Nikon wypuścił niedawno świetne tele 70–300 mm f/2,0 VR4. Kupujesz obydwa, do tego dokupujesz makro Sony 150 mm f/2,8, które zbiera znacznie lepsze recenzje od obiektywów konkurencji i “rybie oko” Pentaksa z shiftem i pokłonem, bo nikt inny czegoś takiego nie produkuje. I wszystko to bez problemu dołączasz do swojego aparatu,
bo… przecież wszystkie obiektywy i aparaty mają te same mocowanie bagnetowe
.
No dobra, dość tych bajek.
Chciałem tylko pokazać, jak pięknie byłoby, gdyby… I ile tracimy w związku z tym, że tak nie jest. A raczej PRAWIE nie jest, bo jednak zdarzają się pewne próby, by tę fikcję uczynić rzeczywistością. I o nich właśnie chcę opowiedzieć.
Dawno, dawno temu
A może nawet wcale nie tak dawno doszło do sytuacji, która niemal przypominała nasze otwartookie wyobrażenia. Wszystko za sprawą mocowania gwintowego M42. Zostało ono wynalezione przez Zeissa tuż przed Drugą Wojną Światową, ale popularność zyskało dopiero po wojnie – i było to całkiem spore “po”. M42 zaczęli cenić nie tylko producenci europejscy, ale także japońscy czy rosyjscy (no, może raczej radzieccy).
Zresztą, zobaczcie sami – lista wydaje się całkiem imponująca (kolejność alfabetyczna):
Chinon, Contax, Cosina, Exakta, Fujica, Mamiya, Olympus, Pentax, Praktica, Ricoh, Voigtländer, Yashica, Zeiss, Zenit
. Oczywiście specjalnie wsadziłem w nią wszystko, co się da, więc pewni producenci się powtarzają (np. Cosina i Voigtländer). Oczywiście też obecność na liście nie znaczy, że dana firma produkowała aparaty wyłącznie z mocowaniem M42. Ale niemniej naprawdę był taki moment w historii fotografii, w którym dość mocno zbliżyliśmy się do sytuacji z naszym wyobrażeniowym plenerem…
Tak na marginesie – nawet dziś M42 to dość ważny typ mocowania. Po pierwsze, tak naprawdę nigdy do końca nie “umarł” i obiektywy z tym gwintem nadal są produkowane. Po drugie, używana optyka M42 oferuje często niezłe parametry optyczne za bardzo przyzwoitą cenę, więc uwielbiają ją miłośnicy różnego rodzaju adapterów i przejściówek na zupełnie współczesne aparaty cyfrowe.
I drugie na marginesie – M42 to nie jedyne mocowanie “z przeszłości”, które można określić jako próbę stworzenia systemu uniwersalnego. Można jeszcze wspomnieć o M39, Tamronowskim T2 albo filmowym C-mount. Ale M42 jest chyba najważniejsze.
Uniwersalność na cyfrowo
Epoka największej popularności mocowania M42 dawno już za nami, a wygląda też na to, że powoli mija epoka lustrzanek. Swoje triumfy święcą teraz aparaty bezlusterkowe, wśród których wyróżnia się jeden system –
Mikro Cztery Trzecie
.
Mija już kilka lat od chwili, gdy bardzo ten system polubiłem – właśnie za to, że jest przynajmniej pewną namiastką uniwersalnego systemu fotograficznego. Wprawdzie w tym przypadku dogadało się tylko dwóch producentów aparatów – Olympus i Panasonic – ale
to i tak dwa razy więcej, niż we wszystkich pozostałych przypadkach
.
To naprawdę pięknie działa!
Każdy z nich wymyśla odrębne rozwiązania techniczne (na przykład Panasonic forsuje stabilizację optyczną, a Olympus – matrycy), każdy ma inny pomysł na aparaty, każdy tworzy własną optykę.
Oni ze sobą rywalizują, a korzystamy na tym my
– potencjalni konsumenci. Przypomnijcie sobie to drugie wyobrażenie ze sklepem – w Mikro Cztery Trzecie to zupełnie normalne! Kiedy śledzę, jakie obiektywy posiadają użytkownicy aparatów z tego systemu, co widać wyraźnie, że oni kupowali je właśnie w ten sposób: szerokokątny zoom wezmę od Olympusa, bo udany, do tego któryś z fajnych “naleśników” Panasonica, jasna stałka znów lepiej od Olympusa i tak dalej. W przypadku innych systemów bezlusterkowych też oczywiście mamy wybór – możemy na przykład kupić obiektyw Nikon 1, Samsung NX czy Sony NEX lub… go nie kupić;-)
I jeszcze dwa smakowite skutki uboczne. Po pierwsze, jak obiektywy robi dwóch prężnych producentów, to oczywiście jest ich od razu więcej. Znacznie więcej – jeszcze niedawno w Mikro Cztery Trzecie było tyle modeli obiektywów, co we wszystkich innych systemach bezlusterkowych razem wziętych. Teraz te “wszystkie inne” razem mają już pewnie nieco więcej, natomiast jeśli porównalibyśmy ofertę któregoś z nich indywidualnie, to klapa.
Po drugie, zarówno projektanci Olympusa, jak i Panasonica mają świadomość, że jak coś spierniczą, to nie ma zmiłu j – kupujący wybiorą produkt drugiej, “bratniej” firmy. Więc bardzo się starają;-) Nie twierdzę, że obiektywy w innych systemach bezlusterkowych są kiepskie, ale z pewnością ich projektanci nie są aż tak zmotywowani…
A może będzie jeszcze lepiej?
Tak w ogóle, to do stworzenia tego wpisu zainspirowało mnie jeszcze inne wydarzenie – pojawienie się prototypu bezlusterkowego aparatu Polaroida (pisaliśmy o nim w tym newsie). Z tą firmą trzeba trochę uważać, bo już bywały sytuacje, że coś zaprezentowali, wyglądało to pięknie i obiecująco, a później zapadła taka niezręczna cisza. Teraz może być podobnie, dlatego w tym akapicie często będę używał trybu warunkowego.
Polaroid zrobił dwie fajne rzeczy.
Po pierwsze, zamiast tworzonego od zera oprogramowania sterującego aparatem oparł się – w modelu iM1836 – na Androidzie. Dzięki temu możliwości tego aparatu są prawdopodobnie… nieskończone. Jak za rok czy dwa lata pojawią się nowe algorytmy, które będą automatycznie odmładzały fotografowane osoby o określoną w menu liczbę lat (z dokładnością do kilku miesięcy), to nie ma sprawy – w iM1836 da się pewnie coś takiego doinstalować.
Ale nawet nie to jest najciekawsze! Sęk w tym, że
Polaroid ma szansę stać się właśnie tym wymarzonym aparatem uniwersalnym
, do którego podłączymy każdy obiektyw fotograficzny. Oczywiście z autofokusem, stabilizacją optyczną, regulacją przysłony a także… matrycą dobraną idealnie pod kątem koła obrazowego obiektywu. Jak to możliwe?
Pomysł nie jest do końca nowy. Pierwszy pokazał coś podobnego Ricoh w systemie GXR. Najogólniej rzecz ujmując – chodzi o to, że każdy obiektyw ma własną, wbudowaną matrycę światłoczułą. Te obiektywy, które pokazał Polaroid, wyposażone są w matryce podejrzanie podobne do stosowanych w aparatach systemu Nikon 1 (zresztą sam iM1836 także “zadziwiająco” przypomina Nikona J1/J2/J3), ale…
producent zapowiedział równocześnie możliwość wykorzystywania obiektywów z mocowaniem Mikro Cztery Trzecie, Nikon F czy Pentax K
.
Jak to możliwe, skoro te obiektywy bynajmniej matryc wbudowanych nie posiadają? Prawdopodobnie Polaroid zaprezentuje
specjalne adaptery z wbudowanymi matrycami
– na przykład typu 4/3, wykorzystywanymi w aparatach Mikro Cztery Trzecie. W przyszłości wystarczyłoby zatem kupić jeden aparat na całe życie (a przynajmniej na dłuuugo), a potem – w razie potrzeby – dokupować do niego odpowiednie adaptery, tak aby dało się podłączyć niemal dowolny obiektyw, jaki tylko sobie wymarzymy.
Brzmi zbyt pięknie, żeby to była prawda? No cóż, też się tego obawiam. Ale kto wie,
może kiedyś pojawi się w końcu ten jeden, by wszystkie dołączyć…