Kiedy około 65 mln lat temu dinozaury zaczynały pisać listy pożegnalne i na serio szykować się do ostatecznego wymarcia, dumny i wspaniały ród ssaków reprezentowały stworzenia przypominające wyglądem, rozmiarami i zachowaniem ryjówkę. Widzieliście kiedyś ryjówkę? Jeśli widzieliście, to z pewnością rozumiecie ironię, z jaką użyłem słów “dumny” oraz “wspaniały”. Jeśli nie widzieliście, zerknijcie tutaj, warto zobaczyć, jak wyglądały jedyne ssaki na świecie w epoce tyranozaurów i velociraptorów. “Dumne” i “wspaniałe”. Dziś Ziemia pełna jest kotów, orangutanów, słoni, fok, nietoperzy i setek tysięcy innych potomków tamtego drobiazgu. Jak to możliwe?
Odpowiedzią jest radiacja adaptacyjna.
Dziób w dziób z ewolucją
Na wyspach Galapagos występuje kilkanaście gatunków ptaków z rodziny trznadlowatych znanych jako “zięby Darwina”, które są często używane w charakterze przykładu działania pewnego mechanizmu ewolucyjnego – ja też użyję ich zaraz w ten właśnie sposób.
Na odległe wyspy różne gatunki zwierząt trafiają najczęściej tak, jak ludzie – przypadkiem. Zbłąkane ptaki, gryzonie uczepione dryfujących pni, owady przeniesione przez wiatr… Nic dziwnego, że większość archipelagów, które nie są fragmentami oderwanymi od większych lądów ma uboższą faunę, niż kontynenty. Jednak dla wielu gatunków takie wyspy to szansa przez wielkie “Sz”. Mogą tam żyć bez zagrożenia ze strony drapieżników oraz bez innych gatunków, konkurujących z nimi o zasoby. Po prostu raj! Przodkowie zięb Darwina przybywając na Galapagos wygrali swój los na loterii. Mogli jeść ile tylko chcieli i co tylko chcieli… o ile potrafili. O czym mówię? Otóż do łapania owadów potrzeba jednej konstrukcji dzioba, do wydziobywania nasion innej, a jeszcze innej do rozłupywania orzechów. Żeby wykorzystać wszystkie dostępne źródła pokarmu, zięby ewoluowały. Z jednego gatunku wyłoniło się kilka nowych, a z nich kolejne, różniących się głównie budową dzioba i zachowaniem, dzięki czemu mogły najlepiej umościć się w kolejnych, niezajętych jeszcze niszach ekologicznych. Dziś na Galapagos żyje kilkanaście gatunków tych ptaków – podobnych do siebie, a jednak znacząco różnych. Jedne żyją na ziemi, inne w koronach drzew. Niektóre jedzą kaktusy, a inne – orzechy. Pochodzą od jednego przodka, ale wyspecjalizowały się tak, żeby jak najlepiej odpowiadać wymaganiom różnych nisz ekologicznych. To właśnie radiacja adaptacyjna.
iRyjówka podbija świat
To
samo
stało
się
ze
ssakami, które
po
wyginięciu
dinozaurów
podzieliły
się
na
tysiące
gatunków, które
powoli
zajęły
wszystkie
dostępne
nisze, obsadziły
wszystkie
role, jakie
natura
miała
do
rozdania.
Od
“wielkich, żyjących
w
stadach
roślinożerców”
, przez
“szybkich
i
inteligentnych
myśliwych”
aż
do
“żywiących
się
resztkami
padlinożerców”
.
A wszystko zaczęło się od ryjówkopodobnych maleństw. Albo od iPada.
No to już wiecie, o co mi chodziło z tą radiacją. Kiedy Steve Jobs zaprezentował iPada, to było jak odkrycie nowego lądu: zupełnie nowa kraina, dziewicza, pozbawiona konkurencji. Tak jak w przypadku ryjówek, początki nie były łatwe. Pamiętacie, jak wszyscy drapaliśmy się w głowy próbując wymyślić, do czego toto miałoby służyć? Nie miejsce tu i czas na dyskusję, czy iPad trafił w potrzeby, o których ludzie jeszcze nie wiedzieli, czy sam je wykreował, grunt, że poradził sobie tak dobrze, że wszyscy zapragnęli powtórzyć jego sukces i wkrótce na rynku pojawiły się inne tablety. Tu pora na małą obserwację. Zauważyliście może, jakie to były tablety? Otóż w ogromnej większości były to urządzenia przypominające iPada. Nie, nie mówię o kopiowaniu “prostokątów z zaokrąglonymi rogami”. Mówię o tym, że w zamyśle ich twórców one miały robić to samo, co iPad, tylko lepiej i oferować to samo, co iPad, tylko więcej. Miały zaspokajać te same potrzeby użytkowników, walczyć o tą samą niszę ekologiczną, to samo źródło “pokarmu” – te same pieniądze. To nie mogło się skończyć inaczej: kiedy ciśnienie konkurencji stało się na tyle mocne, żeby producenci zaczęli myśleć samodzielnie i rozglądać się za innymi możliwościami, zaczęła się radiacja adaptacyjna.
Popatrzcie na rynek dzisiaj. Popatrzcie na niego, jakby to był ląd do podbicia, w którym są lasy, łąki, zarośla, kaktusy, owady i orzechy. Dziesiątki sposobów na zdobycie pożywienia. Wystarczy się wyspecjalizować.
Tablety Darwina
Dostatecznie duży, żeby na ekranie mieściła się strona magazynu niemal naturalnej wielkości, a surfowanie po WWW było komfortowe. Na tyle wydajny, żeby zapewnić doskonałe wrażenia w mobilnych grach. Z wyświetlaczem o bardzo wysokiej rozdzielczości, żeby treści wyglądały super. Bezproblemowy, banalnie prosty w obsłudze, pozwalający na szybki dostęp do informacji w domu bez włączania komputera i wygodną rozrywkę na własnej kanapie. To najstarsza i najmocniej już wypełniona, a więc najtrudniejsza “nisza ekologiczna” tabletów. Tu wciąż króluje iPad, a coraz lepsze (i tańsze!) urządzenia z Androidem nadal nie są w stanie konkurować z nim bezpośrednio, więc szukają własnych sub-nisz, tworząc nowe gatunki oferujące trochę inne scenariusze wykorzystania, jak choćby Asus Transformer, Padfone czy Samsung Note 10…
Na tyle mały i lekki, że łatwo go nosić w kieszeni albo trzymać w jednym ręku. Doskonały do czytania książek i odbierania maili oraz sprawdzanie Facebooka w podróży. Na tyle tani, żeby nie musieć myśleć o nim, jako o zastępstwie dla innych urządzeń, a raczej ich uzupełnieniu. Nisza, w którą jako pierwszy trafił Amazon. Jego Kindle Fire odniósł sukces, więc zaraz za nim pojawił się Nexus 7 i iPad mini. Walka się rozkręca no i… cóż, w zależności od potrzeb można teraz polecieć po popcorn, albo do sklepu.
Pozwala na otwarcie każdego typu pliku, użycie każdego programu. Ma procesor jak zwykły komputer, system jak zwykły komputer i cenę jak zwykły komputer, nic więc dziwnego, że można go używać jak zwykłego komputera. Można też używać go jako tabletu, na którym świetnie da się robić typowo tabletowe rzeczy, czyli czytać magazyny, przeglądać WWW, grać w gierki i odbierać pocztę. To zupełnie nowa nisza, na razie całkiem opanowana przez Intela i Windows 8. Ja sam od jakiegoś czasu testuję różne tablety tego typu i z każdym dniem jestem coraz bardziej przekonany, że odpowiadają moim potrzebom lepiej, niż cokolwiek czego używałem do tej pory.
Ichtiozaury z ekranem 6″
To powyżej to oczywiście żadna kompletna systematyka – ot, szkic tego, jak producenci starają się przystosować, żeby przetrwać. Bardzo jestem ciekaw, co dalej. Osobiście nie widzę już żadnych nowych, dużych “nisz ekologicznych” dla tabletów. W miarę wyczerpywania się pojemności tych trzech, które wymieniłem będziemy raczej świadkami powstawania coraz bardziej wyspecjalizowanych gatunków i podgatunków, odpowiadających na przeróżne oczekiwania konsumentów. Na granicach dużych jednostek systematycznych różnice będą się zacierać, a do tego dojdzie coś zupełnie nowego – ewolucja konwergentna.
Wybaczcie że znów zaczynam z tą ewolucją, ale tu naprawdę trudno o lepszą analogię. Zobaczcie: ichtiozaur, delfin i tuńczyk mają bardzo podobny wygląd, chociaż jeden jest gadem, drugi ssakiem a trzeci rybą. Są tak podobne, bo zajmują (no, w przypadku ichtiozaura właściwy będzie raczej czas przeszły zdecydowanie dokonany…) tą samą niszę ekologiczną, żyją w tych samych warunkach, do których świetnie się przystosowały. Jak to się przekłada na krzem i miedź? Popatrzcie, co się dzieje ze smartfonami! W tym roku na rynek wejdą urządzenia z tej rodziny mające ekran o przekątnej długości ponad 6″ – czy to wam coś mówi? Pamiętacie? “Na tyle mały i lekki, że łatwo go nosić w kieszeni albo trzymać w jednym ręku. Doskonały do czytania książek i odbieranie maili oraz sprawdzanie Facebooka w podróży…” Tak. To właśnie ewolucja konwergentna tabletów i smartfonów. A teraz przeskok do notebooków. Zauważyliście zalew superlekkich, supercienkich modeli wyposażonych w ekran dotykowy, które można złożyć tak, żeby używać całości jako tabletu? Na pewno zauważyliście, ostatnio strach otworzyć lodówkę, żeby nie trafić na reklamę czegoś takiego. A więc: “Ma procesor, system i cenę jak zwykły komputer, <...> można go używać jak zwykłego komputera. Można tez używać go jako tabletu”. Voila! Ewolucja konwergentna w działaniu.
No a gdzie ten sens?
Na zakończenie odpowiedź na tytułowe pytanie – gdzie jest sens? Sens tkwi w tym, że rynek tabletów dojrzał i zaczął dzielić się na różne rynki, na poszczególne nisze ekologiczne, w których co innego jest ważne i niezbędne do przetrwania. Dlatego właśnie Nexus 7 za 199$ nie jest konkurentem dla Surface’a za 999$ i nawzajem, a wszelkie porównania między nimi przypominają porównywanie delfinów do słoni i mają podobnie wiele… no, sensu właśnie.