ANTYWŁAŚCIWOŚCI & MIEJSCA PRZEWIDZIANYCH PĘKNIĘĆ
CHIP przedstawia typowe przykłady planned obsolescence. Dzięki stosowaniu takich sztuczek wielu producentów umyślnie konstruuje i oddaje w ręce nabywców produkty gorsze, niż by mogły być.
Wszystko zaczęło się od zwykłych żarówek
I rzeczywiście – nie jest. W tym, że postęp techniczny obrał taki właśnie kierunek, jest więcej sensu, niż chciałoby się początkowo uwierzyć. A oto historyczny przykład. Przed niemal 90 laty, w Boże Narodzenie 1924, w genewskim hotelu Nobel spotkali się wszyscy najsławniejsi przedstawiciele rozkwitającego wówczas przemysłu oświetleniowego. Jednak motywy ich działania były już niejako mniej świetlane. Pod nazwą “Phoebus” firmy Osram, Philips i General Electrics założyły tajny kartel. Jego celem miało być zwiększenie sprzedaży produktów poprzez zmniejszenie ich trwałości. Mimo że w tamtym czasie można było wyprodukować żarówki o ok. 2500-godzinnym czasie pracy, szefowie fabryk sprzętu oświetleniowego nakazali swoim inżynierom, aby w następnych latach systematycznie i globalnie obniżali przeciętny czas żywotności żarówki, aż do 1000 godzin. Przedsiębiorstwa kontrolowały nawet żarówki konkurencji – jeśli paliły się one zbyt długo, producent, który “zawinił”, musiał płacić karę pozostałym członkom kartelu. Perfidny plan został więc urzeczywistniony: od tego czasu żarówki na całym świecie przepalają się szybciej, a ich sprzedaż dramatycznie wzrosła – na całe dziesięciolecia.
Machinacje “Phoebusa” zostały odkryte przez rząd USA dopiero w 1942 roku. Znaleziono niepodważalne dowody w formie spisanych porozumień i udokumentowanych wpłat kar. “Maksiproces”, który potem nastąpił, ciągnął się aż do lat pięćdziesiątych i zakończył się wielkim sukcesem członków kartelu. Wprawdzie wyrok oficjalnie nakazał rozwiązanie kartelu i zabronił sztucznego pogarszania jakości żarówek, jednak dotkliwe i będące przestrogą wielomiliardowe grzywny nie zostały zasądzone. Nic więc dziwnego, że w kolejnych latach sytuacja na rynku wcale się nie zmieniała. Nadal istnieją też mniej lub bardziej utajnione związki pod ciągle zmieniającymi się nazwami. Wskutek tego wbrew całemu postępowi techniki także i dzisiaj większość klasycznych żarówek pali się przez 1000 godzin.
Planowe postarzanie: fuszerka w fabryce
Zatem wielkiemu przemysłowi opłaciło się oszustwo w wielkim stylu – i opłaca się po dziś dzień, ponieważ głównym celem przemysłowców jest ostatecznie zarobienie możliwie jak największych pieniędzy, a nie tworzenie produktów o możliwie długiej żywotności. W takim rozumieniu umyślne konstruowanie produktu pod kątem krótszej żywotności zyskało w międzyczasie nazwę planned obsolescence, czyli planowego postarzania produktu. Jeśli wpiszesz to pojęcie w Google’a lub Binga, otrzymasz setki tysięcy wyników, najczęściej od autorów komentarzy, których to zjawisko bardzo złości. Nie da się jednak zaprzeczyć: coraz częściej kupujemy nowe rzecz aby po upływie coraz krótszego odcinka czasu je wyrzucić. Zwłaszcza w branży IT nabywanie wciąż nowych produktów ma jeszcze inną przyczynę. Ciągle jeszcze wzrasta wydajność urządzeń, więc kiedy konsument po relatywnie krótkim okresie wraca do przeglądania ofert, spostrzega, że w międzyczasie sprzęt stał się o wiele lepszy. Stosowanie takiej strategii – czynnie wspierane przez efektowną reklamę i zdecydowany marketing – eksperci nazywają też “psychicznym postarzaniem produktu”. Nagle już nie chcemy starych urządzeń, ponieważ nowe oferują o wiele więcej.
Producentów sztuczki z chipami
Producenci przyczyniają się do przyspieszenia obiegu “szybko kupić i jeszcze szybciej wyrzucić”, także wykorzystując ukryte triki i drobne elektroniczne sztuczki. Ulubioną z nich jest taki sposób zamknięcia obudowy, że użytkownik może dotrzeć do wnętrza urządzenia tylko, jeśli zaryzykuje i popsuje sprzęt, a przynajmniej zniszczy czy porysuje jego obudowę. Przoduje w tym oczywiście Apple – np. nowy iPad jest tak mocno sklejony, że bez użycia specjalistycznych narzędzi jego otwarcie jest w ogóle niemożliwe. Do tej samej kategorii sztuczek należy wyposażanie urządzeń w niewymienialną baterię – na stałe zintegrowaną z obudową. Kiedy z biegiem czasu traci ona pojemność użytkową, sprzęt staje się bezwartościowy albo musi zostać odesłany do producenta, który za trud wbudowania nowej baterii każe sobie słono zapłacić.
Zadziwiające rzeczy dzieją się za sprawą niektórych kamer cyfrowych, kiedy umieszcza się w nich tanią, nieoryginalną baterię. Malutki chip bezpieczeństwa sprawdza baterię (komunikując się zaszyfrowanym kodem) i jeśli nie ma ona odpowiedniego “sznytu”, zużywa jej energię wielokrotnie szybciej. Pożądany efekt zostaje osiągnięty: ufny klient wścieka się na rzekomo byle jaką, tanią baterię z Chin, zamiast na bezwstydność producenta kamery, który chce sprzedawać jedynie własne baterie. Wytwórcy mogą wspierać planned obsolescence także za pomocą małych chipów-liczników. W ten sposób głowice w niektórych drukarkach atramentowych (oraz baterie w kamerach lub telefonach) po upływie określonego czasu sygnalizują, że nie nadają się już do użytku – mimo iż w rzeczywistości zostało w nich jeszcze całkiem sporo życia.
Najczęściej psuje się część warta najwyżej kilka groszy
To, że z drukarkami atramentowymi często dzieją się rzeczy osobliwe, zaczyna być powszechnie wiadome. Mówi się, że właśnie nowe tanie drukarki z tylko częściowo napełnionymi kartridżami funkcjonują na rynku jak miękkie narkotyki, których zadaniem jest uzależnienie użytkowników od drogiego tuszu własnej marki producenta. I aby drogie zasobniki atramentu szybko się opróżniały, wiele drukarek atramentowych “czyści” swoje głowice drukujące podejrzanie często, przy czym zawsze kilka drogich kropel pozostaje w małej gąbce pochłaniającej zużyty atrament. Kiedy gąbka jest pełna, firmware drukarki uparcie twierdzi, że urządzenie jest nieodwracalnie uszkodzone. Jednak w Internecie można znaleźć narzędzia, które po prostu wyzerowują licznik – i proszę bardzo: drukarka działa jak w pierwszych dniach użytkowania. Podobnie skutecznie może postarzyć urządzenie długotrwałe przegrzanie systemu – to dotyczy w zasadzie wszystkich kategorii urządzeń. Całe zło tkwi w kondensatorach elektrolitycznych o zbyt małej mocy, które przy niewystarczającej odporności na ciepło mogą spuchnąć albo eksplodować.
Ten element za kilkanaście groszy potrafi “sparaliżować” produkty wszystkich typów. Można by dokonać naprawy sprzętu w taki sposób, by jej koszt nie przekroczył kilkunastu złotych, jednak schematy urządzeń są przez producentów trzymane pod kluczem. A ceny części zamiennych utrzymują oni na takim poziomie, że naprawa z reguły w ogóle się nie opłaca – w końcu za niewiele wyższą kwotę otrzymamy zupełnie nowe urządzenie. Tak jest też w przypadku nowych telewizorów z płaskim ekranem. Już od dawna nie mają one – niegdyś typowej dla telewizorów – 10- czy nawet 20-letniej żywotności. Wręcz przeciwnie: często pierwsi klienci zostają po kilku latach nagle przestraszeni, kiedy 46-calowy LED-TV nieoczekiwanie wyzionie ducha, ponieważ podświetlenie przestaje działać. Za przejaw perfidii można też uznać tanie włączniki w monitorach, do których część producentów daje sprężyny plastikowe zamiast metalowych. Jeśli taka sprężyna się złamie, gdy naciśniemy włącznik, nie przepłynie prąd, a na monitorze nie pokaże się żaden obraz. Użytkownicy natychmiast uznają monitor za “martwy” – mimo że zepsuł się tylko jeden element wart 20 groszy.
Opór rodzi się w Internecie
Często sztuczki producentów są trudne do udokumentowania. Dowody, które można by przedstawić przed sądem, są dla zwykłych użytkowników niełatwe do uzyskania, a całoroczne testy trwałości całych grup produktów byłyby zbyt dużym obciążeniem. Doskonałym źródłem informacji byliby z pewnością inżynierowie wielkich producentów z branży IT, ale zazwyczaj chcieliby jeszcze trochę popracować w zawodzie. Dlatego protest użytkowników coraz bardziej koncentruje się w Internecie: na forach, blogach i w grupach na Facebooku. Coraz częściej zamieszczane są tam instrukcje, jak z sukcesem reanimować urządzenia pozornie nie do naprawienia. Podejrzani o planowe postarzanie swoich produktów wytwórcy, którzy nie chcą być na celowniku protestujących i krytyków, mogą zrobić całkiem sporo. Mogą np. dobrowolnie dawać dłuższe gwarancje na swoje produkty, udostępniać na swoich stronach internetowych ich pełną dokumentację i oferować części zamienne w przystępnych cenach.
UMIESZ LICZYĆ? LICZ NA SIEBIE
Dosyć często można naprawić urządzenia z użyciem części, które kosztują niewiele ponad 10 groszy. ifixit.com to bardzo obszerna i znakomicie zilustrowana baza danych zawierająca tysiące instrukcji (po angielsku) naprawy komputerów, notebooków, smartfonów, kamer cyfrowych, elektrycznego sprzętu domowego, a nawet samochodów – często opisom towarzyszą filmy instruktażowe. Jest to jedna z najbogatszych w informacje tego typu strona w Internecie.