Czy świat potrzebuje kolejnego mobilnego systemu operacyjnego? Zastanówmy się nad tym posługując się przykładem, który wszyscy dobrze znacie z praktyki. Porzućmy więc na chwilę smartfony i przenieśmy się na rynek komputerów. Tu sytuacja jest prosta: jest mający przytłaczającą większość udziałów Windows dla wszystkich i stabilny w swoim niewielkim zakątku OS X dla tych, którzy potrzebują łatwiejszej obsługi, bardziej dopracowanej estetyki czy poczucia elitarności (niepotrzebne skreślić). To niezwykłe, ale mimo pojawiania się różnorodnych, nie raz bardzo interesujących konkurentów taki bipolarny układ istnieje na rynku pecetów od wielu lat i wciąż pozostaje stabilny. Nie pomogła moda na netbooki. Nie pomógł przyjazny Linux, prosty Chrome OS. Od wielu lat inne systemy, ze szczególnym uwzględnieniem wolnego, superelastycznego Linuksa, egzystują na peryferiach, mocno okopane na swoich pozycjach – bo wspierane przez doświadczonych użytkowników, kt
órzy wybrali świadomie i nie ulegają modom – ale niezdolne do rozszerzenia swojego zasięgu.
A teraz wróćmy do komórek. Android stał się dla smartfonów tym, czym Windows dla pecetów – opcją domyślną, najłatwiejszą dla producentów i najlepiej rozpoznawaną przez użytkowników, podczas gdy iOS dopełnia tego porównania, zajmując miejsce OS X a więc zaspokajając potrzeby tych, dla których wygoda, pewność i design są warte każdych pieniędzy. Po co komu coś więcej, coś innego? A jednak są tacy, którzy wierzą, że jest miejsce na więcej.
Oczywiście nie będziemy zajmowali się wymierającym sobie cichutko Symbianem. O tym, jaki plan ma moim zdaniem BlackBerry, pisałem ostatnio, a o szansie na jakiś kawałek tortu dla Windows Phone było dawno temu (i pewnie jeszcze będzie). Jakby nie patrzeć, obydwaj wymienieni wyżej kandydaci do odległego trzeciego miejsca mają już jakiś punkt zaczepienia oraz lepsze lub gorsze perspektywy. Co mają spóźnialscy, czyli Firefox OS, Tizen, Ubuntu i Sailfish? Na pierwszy rzut oka – nic. Jednak jeśli popatrzeć uważniej…
Moralni zwycięzcy
Zacznijmy od końca. Jeśli jeszcze nie słyszeliście o systemie Sailfish (a jest to nie tylko możliwe, ale nawet dość prawdopodobne), to dwa słowa wyjaśnienia. To Meego, takie jak mogłoby być dzisiaj, gdyby Nokia go nie porzuciła. Jego tworzeniem i rozwijaniem zajmuje się grupa byłych pracowników fińskiej firmy, która na pożegnanie dostała w prezencie prawa do OS-u, nad którym pracowali. W obecnego Sailfisha włożyli serce. I to widać.
O Ubuntu z kolei słyszeliście na pewno – także o Ubuntu Touch, wersji wyposażonej w dotykowy interfejs zaprojektowany specjalnie dla smartfonów i tabletów. Będący najnowszym dzieckiem Canonical system jest, pod wszystkimi graficznymi wodotryskami, dokładnie tym samym Linuksem, którego znamy z pecetów i potrafi uruchamiać dokładnie te same aplikacje.
Oba powyższe systemy mają wiele wspólnego: obydwa są otwarte, obydwa zaskakują awangardowymi interfejsami z szeregiem niezwykle pomysłowych, nieraz naprawdę doskonałych rozwiązań, obydwa oferują bardzo łatwe pisanie aplikacji i oba nigdy nie zdobędą nawet tak śmiesznie małego udziału w rynku, jaki miał Windows Phone po pierwszym roku od wprowadzenia. Taka jest brutalna prawda: to śliczne, fajne systemy, których nikt nie potrzebuje. Tu mały przypis – oczywiście, będzie wielu gorących zwolenników, orędowników, wreszcie użytkowników. Ja sam, jako miłośnik oryginalnych interfejsów, ostrzę sobie zęby na zabawę tymi OS-ami. Jednak w tym przypadku “wielu” oznacza raczej tysiące, niż miliony, a to w skali rynku mniej więcej to samo, co “nikt”.
Stworzone z potrzeby serca, zapału i dobrej woli systemy już na starcie są moralnymi zwycięzcami mobilnej wojny. Czyli, mówiąc wprost – przegranymi.
Zabójczy Plan B
Tizen i Firefox OS to zupełnie inna historia. Gdyby przyszłe losy mobilnych systemów zależały od recenzji w portalach i prasie branżowej oraz opinii geeków takich jak wy czy ja, Ubuntu Touch i Sailfish miałyby przed sobą jeśli nie świetlaną, to interesującą przyszłość, a Tizen i Firefox OS czekałaby ciężka walka lub wręcz niepamięć. Po prostu tam, gdzie dwa pierwsze systemy są innowacyjne i awangardowe, te drugie okazują się konserwatywne i zachowawcze. Tam, gdzie tamte są świeże i ciekawe, drugie z wymienionych zapowiadają się na zwyczajnie nudne. Tak, Tizen wygląda na dopieszczony w szczegółach. Tak, Firefox OS jest awangardowy, bo wszystko w nim zostało napisane w HTML5, a w dodatku jest całkowicie “otwarty” i zupełnie “wolny” (co dla wielu ludzi wydaje się być jakimś tajemniczym fetyszem). Jednak dla użytkownika końcowego to po prostu kolejne androido- czy iphone’opodobne systemy operacyjne nie oferujące niczego specjalnego. A jednak są szanse, że za jakiś czas wasi znajomi, rodzice i najbliżsi będą używać telefonów z Tizenem lub FF OS. Dlaczego?
Bo te dwa systemy mają coś, czego rozpaczliwie brakuje awangardowemu Ubuntu i Sailfishowi: wsparcie.
Tizen to projekt Samsunga. Samsung ma w tej chwili taką pozycję na rynku mobilnym, że jeśli tak zdecyduje, to Tizen będzie sukcesem. Koniec, kropka. Nie wierzycie? Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby wyczekiwany nie mniej, niż kolejna inkarnacja Świętego iJabłka Galaxy SIV miał na pokładzie Tizen, a nie Androida. Katastrofa, dramatyczny spadek sprzedaży i udziału w rynku? Nic z tych rzeczy. Przecież przytłaczająca większość ludzi nie kupuje “smartfona z Androidem”, tylko “Samsunga” albo “najnowszy Galaxy”! A przecież Tizen byłyby/będzie dla przeciętnego użytkownika nie do odróżnienia od skórki TouchWiz… Aplikacje? Samsung ma dość sił i środków, żeby było ich odpowiednio dużo – tak naprawdę potrzeba może z 70-80 apek plus gry. Drobiazg. Jeśli Samsung postanowi zamienić Androida na Tizena, kwartał później ten system będzie miał dwucyfrowy udział w rynku. Rzecz jasna, Samsung na razie nic takiego nie zrobi. Tizen to jego “plan B” na wypadek kłopotów z Googlem, a jednocześnie straszak, który samym swoim istnieniem wymusza na tej ostatniej firmie pewne działania lub pewnych działań zaniechanie.
Wolność! Nie, nie dla ciebie.
Firefox OS to z kolei narzędzie, które ma przynieść upragnioną wolność. Nie, nie użytkownikom – operatorom sieci komórkowych. Operatorzy mają dość bycia pośrednikami, sprowadzenia do roli rury, przez którą producenci smartfonów pchają do użytkowników swoje sprzęty, a producenci systemów operacyjnych – swoje usługi. Mając w ręku całkowicie otwarty i zupełnie wolny system, z którym mogą zrobić co tylko chcą, operatorzy będą mogli wreszcie zintegrować w sprzedawanych przez siebie smartfonach wybrane przez siebie usługi. Jeśli ich klient będzie chciał korzystać z wyszukiwarki, to z tej, którą wybierze operator. Serwis muzyczny? Operatora. Wypożyczalnia książek, sklep z filmami, katalog aplikacji? Wszystko to pod kontrolą. Wreszcie bolesny punkt – aplikacje pozwalające na rozmowy VoIP oraz chat z powminięciem SMS-ów – tu też operator będzie mógł zadecydować o wszystkim. Dostrzegacie to już? Android nie pozwala na taki poziom zmian, a przynajmniej, nie bez przeróbek posuniętych tak daleko, jak w przypadku Kindle Fire Amazonu. Tymczasem w tej kontroli tkwią potężne możliwości biznesowe, czyli wielkie, wielkie pieniądze.
Na pewno domyślacie się, co będzie dalej – jeśli nie, wystarczy dodać do siebie następujące fakty: Przytłaczająca większość smartfonów jest kupowana przez operatorów. Operatorzy manipulując ceną, planami taryfowymi i reklamami w dużej mierze decydują o tym, co się sprzedaje – przynajmniej w najniższym segmencie cenowym. Operatorom zależy na sukcesie Firefox OS, bo to dla nich szansa na poważne i stabilne zyski. Jaki będzie wynik? Jasny. Lepiej pobawcie się smartfonem z Firefoksem, jak nadarzy się okazja, bo wkrótce będziecie uczyli obsługi tego systemu swoje mamy…
A więc, czy świat potrzebuje kolejnych mobilnych systemów operacyjnych? Nie. Co nie zmienia faktu, że świat je dostanie.