Mówiąc wprost, to sterowana przy pomocy iPada (połączenie kablowe o długości nawet ok. 50 metrów) miniaturowa łódź podwodna z wbudowaną kamerą i światłami LED. Niezwykle zwrotna, szybka, a przy okazji wyglądająca jak supertajny projekt latającego drona, który wyciekł z laboratoriów wojskowych i miał być przeznaczony do produkcji najwcześniej za kilkadziesiąt lat.
Same parametry kamery nie są już może aż tak imponujące, ale w tym momencie wypada się przyznać, że nie opisujemy tu jakiejś totalnej nowości sprzętowej. To urządzenie ma już co najmniej rok – od wielu miesięcy jest w sprzedaży, a przy odrobinie szczęścia znajdziemy nawet jakąś wyprzedażową promocję na Amazonie w postaci obniżki z 6000 na 4000 dolarów…
Ale my tu nie o pieniądzach, tylko o danych technicznych: wbudowana pamięć od 4 do 32 GB (im więcej, tym drożej), rozdzielczość kamery 1 mln pikseli (filmy i zdjęcia maksimum 1280×800 lub 1280×720 pikseli), ostrość ustawiana od ok. 15 cm do nieskończoności, kąt widzenia obiektywu (po przekątnej): 66 stopni. Do tego warto dodać jeszcze całkiem imponujący czas pracy na baterii: 2 godziny i równie imponującą maksymalną głębokość zanurzenia: ok. 50 metrów.
Po co to wszystko? Ano po to, byśmy mogli – grzejąc sobie tłustawe cielseczko na jachcie – bez ruszania się z leżaczka “ponurkować” na przykład na rafie koralowej, oglądając ją na żywo na ekranie naszego iPada. W czasie “nurkowania” da się też oczywiście kręcić filmy, robić zdjęcia, a nawet – poprzez WiFi – streamować obraz gdzieś do Sieci.
Fajne? No niby fajne. Ale nawet jakbym miał na zbyciu te drobne 4000 dolarów, to chyba jednak wolę płetwy, maskę i fajkę. Taki niepostępowy jestem…
Film pokazujący działanie AquaBotix Hydroview w praktyce:
A tak wygląda film zarejestrowany AquaBotix Hydroview: