Na początku zadziwia jego wygląd. Jeśli ktoś orientuje się cokolwiek w historii fotografii, to od razu przychodzą mu do głowy aparaty skrzynkowe, zwłaszcza firmy Kodak – właśnie te, przy których powstało słynne hasło “ty naciskasz spust migawki, my martwimy się o resztę”.
Sun and Cloud (pozwólcie, że będę pomijał część nazwy) wygląda podobnie do nich, ale z jedną różnicą – z boku wystaje mu jakaś korbka. Nie, nie chodzi o nawijanie na rolkę cyfrowego filmu (taka technologia nie została jeszcze opracowana…), ale o prozaiczne ładowanie akumulatora. Stąd ta chmurka (Cloud) w nazwie – jak będzie buro i ponuro, to energii i tak nie zabraknie, trzeba będzie tylko troszkę się wokół tego zakręcić.
A jak słoneczko zaświeci na firmamencie, to nawet kręcić nie będziemy musieli. Pierwsza część nazwy aparatu wynika właśnie z tego, że na jego górnej ściance umieszczona jest bateria słoneczna. Na wczasy w Grecji jak znalazł, a jak później wrócimy do zachmurzonej Anglii, pozostanie korbka lub ewentualnie staromodne ładowanie przez wbudowany port USB.
Lista rzeczy, za które można ten aparat polubić, składa się zatem aż z trzech pozycji: hipsterski wygląd, korbka i ogniwo słoneczne, czyli wolność i niezależność od sieci elektrycznej. Minus natomiast jest tylko jeden, w sumie drobniutki – Sun and Cloud wykonuje zdjęcia, które prawdopodobnie będą gorsze od tych wykonanych twoim smarfonem. Cóż, nie można mieć wszystkiego…
Wyposażono go w matrycę CMOS o rozdzielczości 3 mln pikseli, zaś stałoogniskowy obiektyw o nieznanej światu wartości ogniskowej nie ustawia automatycznie ostrości. Ręcznie wybieramy jeden z trzech zakresów ogniskowania: normalny (od 150 cm od aparatu), portretowy (60-150 cm od aparatu) i makro (25-35 cm). Aparat nagrywa też filmy wideo z częstotliwością 30 kl./s w rozdzielczości VGA, wraz z dźwiękiem. Wyposażony jest w ekran LCD, lampkę LED, oferuje zakres czułości ISO 100-800 i zapis na kartach SDHC o pojemności do 16 GB.
Cena tego cyfrowego kubika to 199 dolarów, a można kupić go w tym sklepie.