Przedsięwzięcie musiało mieć, jak w przypadku wielkich projektów ze świata IT, nazwę kodową. Tak też powstał Project Longhaul, czyli pierścionek zaręczynowy, który świeci się w momencie, w którym ukochany jest w pobliżu. Problemem był trudny projekt oraz… ciekawska dziewczyna, która, jak się okazuje, również lubi dłubać w elektronice.
Pierścionek ma dość niewielki zasięg. Wykrywa obecność drugiej osoby dopiero w momencie, w którym ta zbliży się na odległość dziesięciu centymetrów (co jednak dla ukochanych nie powinno być problemem…). Wtedy pod szlachetnymi kamieniami uaktywnia się dioda LED.
Kokes zamontował wewnątrz pierścionka miedzianą cewkę, która, jak zapewne pamiętacie z fizyki ze szkoły podstawowej, generuje prąd gdy znajdzie się w zasięgu zmiennego pola magnetycznego. Dla siebie stworzył niewielką opaskę na rękę, która owe pole generowała.
Pierścionek zadziałał. Działał przez cały dzień oświadczyn, ku nieopisanej radości narzeczonej. Popsuł się następnego dnia. Jak tłumaczy Kokes, to błąd konstrukcyjny. Pierścionek został wykonany z tytanu, czyli materiału bardzo niewdzięcznego jeżeli chodzi o obróbkę. Kamienie szlachetne musiały zostać wbudowane epoksydowo. Całość została źle wymierzona o ułamek milimetra.
Kokes pracuje już nad nowym e-pierścionkiem. Umieścił też na swojej witrynie jego dokumentację, by każdy zestresowany przyszły narzeczony mógł się inspirować jego pomysłem.