The Last of Us – recenzja gry (PS3)

The Last of Us – recenzja gry (PS3)

O The Last of Us napisano już chyba wszystko. Maksymalne oceny i nagrody przyznawane przez branżę dały nam wyraźnie do zrozumienia, że obok tego tytułu nie można przejść obojętnie. Naughty Dog – podobnie jak Telltale Games – stawia nas bowiem pod ścianą nie tyle apokalipsy zombie/zarażonych co zezwierzęconego społeczeństwa, którym kieruje tylko jedno – instynkt przetrwania. I choć sama opowieść jest liniowa, a my nie mamy żadnego wpływu na decyzje podejmowane przez naszych bohaterów to jednak wcale nie ma się uczucia, że występuje się tu jedynie w roli obserwatora. Ponad 22 godziny gry były dla mnie dokładnie tym, czego oczekiwałam – współczesną opowieścią drogi wypełnioną atmosferą rodem z powieści Cormac’a McCarthy’ego.

Zarażeni mutagennym grzybem są przerażający, ale to ludzi obawiamy się tutaj najbardziej. Ludzi strzelających bez uprzedzenia, wykorzystujących słabszych i bezbronnych; ludzi potrafiących zabić nawet nie za jedzenie, ale ledwie za możliwość jego posiadania. To świat, w którym nie wolno ufać nikomu, w którym ważny jest tylko dzień teraźniejszy – bo przyszłości już nie ma, a przeszłość jest zbyt bolesna, by o niej pamiętać.

W takim świecie nagle spotykają się ze sobą dwie kompletnie różne osobowości. Prawie 50-letni, silny, potrafiący zabijać bez mrugnięcia okiem i pamiętający czasy sprzed zarazy Joel oraz 14-letnia Ellie, której nie dane było poznać innego życia. Zgorzkniały mężczyzna, który stracił już wszystko co miał najdroższe i przedwcześnie dojrzała nastolatka, która prędzej zginie niż przyzna się do tego, że najbardziej boi się samotności. Początkowo Joel traktuje ją bardzo oschle z wielu względów – nie chce, ale musi przetransportować ją w pewne miejsce, by odzyskać utraconą broń. Później, gdy okazuje się jak bardzo cenna jest Ellie zostaje przytłoczony ciężarem odpowiedzialności. W końcu zaś Ellie nieznośnie przypomina mu osobę, o której bardzo stara się zapomnieć…Ich wędrówka mająca trwać kilka dni przedłuża się w pełną cierpienia, strachu i niekoniecznie miłych niespodzianek roczną podróż, w trakcie której ich związek przejdzie prawdziwą przemianę. I tu dochodzimy do najistotniejszej zalety The Last of Us.

Naughty Dog udało się stworzyć najbardziej wiarygodnych bohaterów w historii gier wideo

. Jeśli zachwycaliście się Elizabeth z BioShock Infinite to Ellie będziecie jeszcze bardziej oczarowani. W trakcie gry przestaje się o niej myśleć jak o SI – jej naturalne zachowanie i barwne komentarze sprawiają wrażenie obcowania z drugim człowiekiem. Pamiętacie jak Lara w najnowszym Tomb Raiderze zareagowała, gdy po raz pierwszy zabiła przeciwnika, a potem wyrżnęła w pień całą hordę bandytów? Ellie przeżywa każdą śmierć. Zwraca uwagę na naszą brutalność. Przez długi czas w trakcie gry jest bezbronna, dopiero od pewnego momentu uczy się używać broni i choć wspomaga nas ostrzałem to nie jest nieśmiertelna – musimy mieć ją zawsze na oku.

Pozostawiona sama sobie będzie szukała potrzebnych zapasów, ale jeśli trafi na darta – bądźcie pewni, że nie odmówi sobie przyjemności strzelenia partyjki. To dziewczyna zdolna do wielkich poświęceń, której można zazdrościć siły charakteru. Z racji płci o wiele łatwiej było mi się z nią utożsamić niż z Joelem i wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy w danej sytuacji postąpiłabym tak samo. Czy potrafiłabym ratować tonącą osobę, mimo, że nie umiem pływać? Czy dałabym radę osłaniać bliską osobę ze snajperki, gdy nigdy wcześniej nawet jej nie trzymałam? Czy zimą udałoby mi się upolować jelenia?

Pozostałe postacie, które napotkamy na swej drodze również są mocno zarysowane i zróżnicowane pod względem charakteru. Ich historie dają do myślenia – wzruszają, czasem wywołają lekkie rozbawienie, ale z pewnością nigdy o nich nie zapomnicie.

The Last of Us hula na silniku Uncharted 3 i w mechanice gry widać te same rozwiązania – Joel może walczyć wręcz, skradać się, strzelać zza osłon, skakać, wspinać się, pływać pod wodą i jeździć konno. Na tym jednak porównania się kończą. Zdrowie postaci nie regeneruje się automatycznie, bronie do walki wręcz ulegają zniszczeniu, a amunicji jest jak na lekarstwo. Duży nacisk w grze położono na eksplorację – lokacje to już nie wąskie korytarze, ale miejscami bardzo rozległe przestrzenie, w których można się zgubić. I choć doskonale wiemy, że zachowanie wrogów i cała akcja jest oskryptowana jak diabli to nadal mamy sporą dowolność w działaniu. Załatwimy część przeciwników po cichu, ustawimy pułapki, rzucimy granat dymny? A może przekradniemy się na taras i załatwimy wszystkich z góry? Wpadamy na szafkę z alkoholem? Świetnie! Może zdążymy skonstruować koktajl Mołotowa! Z każdą grupą wrogów należy postępować inaczej. Klikacze są ślepi, jednak gdy Cię usłyszą lepiej, żebyś miał pełny magazynek. Purchlaki są wielkie i rzucają bombami wypełnionymi zarodnikami, a niektórzy bandyci bez ostrzeżenia rzucają “ognistym trunkiem”. Wysoki poziom trudności przypadnie do gustu największym hardkorowcom. Gracze niedzielni z kolei namęczą się nawet na najłatwiejszym poziomie. To jednak survival i lekko być nie może więc uważam to także za kolejną zaletę gry.

Na początku wspominałam, że w The Last of Us walka nie jest najważniejsza. Rozgrywka została idealnie zbalansowana. Uczciwie mogę przyznać, że potyczek jest dokładnie tyle samo ile cut-scenek i chwil swobodnej eksploracji. Okolicę warto przeszukiwać nie tylko dla samych składników potrzebnych do konstruowania narzędzi, ale także dla notatek, czy listów, które wprowadzają odpowiedni klimat oraz dla samego podziwiania widoków. Naughty Dog przeszło pod tym względem samych siebie. Począwszy od plecaka Joela, do którego przymocowane są wszystkie dostępne bronie, poprzez animacje postaci, filmowe kadry, czy najdrobniejsze detale w rodzaju hasających po lesie króliczków czy smażonych szczurów na targowisku. Nie raz wchodziłam przez przypadek do z pozoru bezwartościowego pomieszczenia, gdzieś na strychu opuszczonego domu, by zastygnąć w bezruchu podczas oglądania różnorodnych i niepowtarzalnych plakatów. Widoki krajobrazowe może nie są aż tak spektakularne jak w Uncharted, ale za to są bardziej realistyczne – widok zniszczonego miasta porośniętego roślinnością na tle zachodzącego słońca po prostu robi wrażenie.

Oprawa dźwiękowa to majstersztyk, który dumnie współgra z całością. Tu należy też pochwalić polskich aktorów za rewelacyjny, emocjonujący dubbing. Tylko multiplayer mnie nie ujął – moim zdaniem spokojnie mogłoby go nie być i gra na niczym by nie straciła. Pod względem technicznym nie jest idealnie. Gra wczytuje się olbrzymią ilość czasu, w paru miejscach głos potrafi nienaturalnie zniknąć, a tekstury nie zawsze grzeszą ostrością. Ale w obliczu całości, wytykanie takich drobiazgów będzie zwyczajnym czepialstwem.

The Last of Us to gra, o której latami będziemy jeszcze mówić. Pokazała nam, że dorośli gracze potrzebują czegoś innego niż schematyczne i powtarzalne strzelanki. Chcą emocji, realistycznych relacji i wiarygodnych bohaterów. Naughty Dog w piękny sposób zakończyło obecną generację gier wideo i dało nadzieję na to, że przyszłość nie będzie tylko pustym wyścigiem dążącym do fotoralizmu, a rywalizacją na fascynujące opowieści.

Ocena: 95/100

Plusy:

+ motyw drogi

+ relacje i konstrukcje głównych bohaterów

+ świat, który chce się eksplorować

+ oprawa audio

+ idealnie zbalansowana mechanika

+ emocjonująca fabuła

Minusy:

– drobne błędy techniczne