Aha, no i nie wygląda zbyt pięknie, choć to oczywiście rzecz gustu i Batman miałby pewnie na ten temat zupełnie odmienną opinię.
Jedno jest pewne, lustrzanka istnieje, ma lustro, kominkowy wizjer i mechaniczną migawkę (ok. 1/60 s) – wszystko przygotowywane samodzielnie, open-source i takie tam, przy czym czas drukowania i montażu to ok. 16 godzin. I najważniejsze: DZIAŁA. Rzeczywiście wykonuje zdjęcia, jednak pod warunkiem, że podłączymy do niej jakiś stary, manualny obiektyw, wyposażony w pierścień regulacji przysłony. Bo z aparatu przysłoną sterować się nie da.
Pojawienie się tej uroczej lustrzanki to dobry pretekst, by zadać w tym momencie narzucające się wręcz pytanie – czy producenci aparatów, tacy jak Canon czy Nikon, powinni w tym momencie poczuć dreszczyk niepokoju i zimny pot między łopatkami? Nasza rzeczywistość wyprzedza pod wieloma względami powieści fantastyczno-naukowe, więc ja naprawdę wcale się nie zdziwię, jeśli za kilkanaście, a może nawet kilka lat codziennie stawać będziemy przed dylematem: kupić czy wydrukować. Nie tylko lustrzankę, ale choćby nową parę skarpetek czy komplet sztućców.
Chociaż… możliwy jest też scenariusz pesymistyczny. Regulacje prawne. Kontrola rynku urządzeń drukujących w 3D. Tatniemy, patenty plus podatki “zaszyte” w materiałach do drukowania. Wnioski wysyłane do urzędu skarbowego, przysyłającego nam jednorazowy kod umożliwiający wydrukowanie np. samochodu wraz z informacją o wysokości opłaty tytułem wzbogacenia/akcyzy/podatku ekologicznego czy czegokolwiek innego. Na razie wprowadzane są tylko pierwsze prawa zakazujące druku określonych typów przedmiotów (np. broni palnej), ale od czegoś trzeba przecież zacząć, prawda?
Tfu, tfu, oby nigdy do tego nie doszło, obym okazał się zbytnim pesymistą. Którym zresztą nie jestem – wręcz przeciwnie, druk 3D budzi we mnie ogromne nadzieje. I już dziś mogę wskazać dla niego całkiem realne, a nie tylko ciekawostkowe, zastosowania w fotografii.
Dwa przykłady, oba związane z firmą Olympus:
1. Jakiś czas temu pojawił się na rynku bardzo udany aparat tej firmy – OM-D E-M5. Wyglądem nawiązuje do klasycznych lustrzanek OM sprzed raptem 50 lat, więc wygląda niesamowicie stylowo i… kiepsko się go trzyma w dłoni. Można dokupić firmowy, dwuczęściowy uchwyt HLD-6, który znacząco poprawia ergonomię, ale jest on pierońsko drogi. Na tyle drogi, że na rynku pojawiło się wiele innych dodatkowych uchwytów, przygotowanych przez producentów niezależnych.
Te uchwyty wyglądają naprawdę fajnie i wykonane są – przynajmniej dwa z nich – z metalu. I też kosztują po kilkaset złotych każdy (Olympusowy – ok. 1000 zł). Czy nie jest to wspaniała okazja do tego, by opracować odpowiedni uchwyt z przeznaczeniem do druku 3D? Tańszy i znacznie bardziej spersonalizowany, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by do wyboru było sto projektów, różniących się kształtem i wielkością.
2. Tu sprawa jest nawet bardziej oczywista. Olympus w kilku modelach swoich bezlusterkowców z rodziny PEN zastosował niezwykłe, wymienne mini-uchwyciki przykręcane po prostu do boku aparatu. Wcześniej był to PEN E-P3, obecnie E-PL5 i E-PL6.
Już obecnie można wybrać spośród kilku rodzajów takiego uchwytu, ale jeśli druk 3D zmieni “kilka” w “kilkaset”, to naprawdę każdy będzie mógł mieć aparat idealnie pasujący do jego prawej dłoni. A do tego jeszcze wyjątkowy.
Dzięki drukarkom 3D zapowiada się nam bardzo ciekawa przyszłość, nie sądzicie?